Jeszcze za czasów „Dezerterów” stoczyłem kilka pojedynków z gośćmi. Mam na myśli Darka Eckerta i nieżyjącego już Grzegorza Królikiewicza. Przyznam niechętnie, że teraz nie podskoczyłbym komuś takiemu jak Królikiewicz. Ale był jednym z pierwszych gości, nie czułem się pewnie i nadrabiałem butą. Z kolei Eckert, punkowy twardziel i prawdziwy poeta rozłożył mnie na punkty. Co z tego? Z takimi nie wstyd przegrywać.
W wypadku Anny Polony rzeczywiście zapomniałem języka w gębie. To znaczy zadawałem pytania, podbijałem tempo i pilnowałem, abyśmy trzymali się tematu, czyli robiłem te rzeczy, które zaliczają się do obowiązków prowadzącego. Przychodziło mi to z trudem. Może obawiałem się, że pani Anna Polony wścieknie się i wyjdzie ze studia?
Nie chodziło tylko o to. Uważam, że są ludzie, którym należy się bezwzględny szacunek: za wiek, dorobek, stosunek do pracy, do drugiego człowieka i sumę dokonań. Pani Polony należy właśnie do nich. Mam czterdzieści dwa lata, swoje własne osiągnięcia, ale w tym wypadku czułem, że powinienem spuścić głowę.
Anna Polony chyba to wyczuła i igrała z tym moim przestraszonym szacunkiem. Kiedy witaliśmy się przed knajpką wybełkotałem, że to spotkanie jest dla mnie zaszczytem. Czy coś takiego. Nie pamiętam dokładnie. Polony zapytała, czemu w takim razie nie witam jej na klęczkach. No i natychmiast uklęknąłem, ku rozbawieniu drogiego gościa i filmującej nas ekipy.
Piszę o tym, bo przecież w szacunku, w obcowaniu z czyjąś wielkością zawsze można znaleźć miejsce na żart, zwłaszcza taki, który zbliża a nie dzieli.
Rozmawialiśmy o wielu rzeczach: o uczniach, o Swinarskim. Najbardziej interesowało mnie chyba źródło niezwykłej kondycji fizycznej aktorki. Przed programem widziałem kilka przedstawień. „Kreatura” albo „Lekcja” Ionesco wymagają ogromnej sprawności, a pani Polony, niestety, do najmłodszych już nie należy.