Zrobił furorę dzięki Helenie Rubinstein
piątek,
26 kwietnia 2019
Kiedy wpadał w furię twórczą, to mógł malować godzinami i zapominał nawet o posiłkach. Tak że właściwie potrzebowałby jakiejś niańki czy sekretarki, i tę rolę dobrowolnie spełniał Zygmunt Hertz, współzałożyciel Instytutu Literackiego, paryskiej „Kultury”. Andrzej Dobosz w 29. odcinku programu „Z pamięci” wspomina Jana Lebensteina – cz. 2.
Smutek wojennych doświadczeń Jana Lebensteina.
zobacz więcej
W 1959 roku jego Figury osiowe zostały wysłane na biennale młodych do Paryża, gdzie zajął pierwsze miejsce. Nagrodą było stypendium na roczny pobyt w Paryżu, z pełnym utrzymaniem i lokalem. I z pracownią. A na koniec wystawa. I na tą wystawę przyszła – może zwabiona nazwiskiem, niesłusznie – Helena Rubinstein i kupiła siedem dużych płócien Lebensteina.
Na wiadomość, że Rubinstein kupuje Lebensteina, natychmiast wykupiono wszystko. Dzięki temu Janek mógł pozwolić sobie na sprawienie niewielkiego mieszkania z pracownią w Paryżu. I mając to mieszkanie, w zasadzie został tam już.
Władze w Warszawie zabiegały o niego i dostał paszport konsularny, czyli wielokrotny. Gdzieś w połowie lat 60. Przyjechał do Warszawy, odwiedzając matkę i siostrę. Po swobodzie Paryża zdał sobie sprawę, że jest nieustannie śledzony: ktoś za nim chodzi, jeśli umawia się z kimś przez telefon, to w kawiarni przy sąsiednim stoliku jakiś jegomość wyraźnie słucha, jeśli nie nagrywa. I tak go ta wszechobecność UB, która dla nas była czymś już normalnym i zwyczajnym, zbrzydziła, że niesłychanie skrócił ten pobyt i wrócił do Paryża.
Pierwszy raz pojawiłem się w Paryżu w roku 1963 i natychmiast, unikając wizyty na Père-Lachaise, pojechałem na Saint-Germain. Wychodząc z metra zobaczyłem Lebensteina w towarzystwie Watów – ojca i syna. Andrzej Wat był moim rówieśnikiem i kolegą ze studiów. Odprowadziliśmy pana Aleksandra do jego mieszkania na ulicę Bonaparte i potem do ostatniego metra spędzaliśmy czas. Ja im opowiadałem o Polsce, oni zadawali pytania. I potem zacząłem odwiedzać Lebensteina. I znowu rozmowy o wszystkim, o wydarzeniach, ale nie o malarstwie.
Lebenstein w Paryżu był z jednej strony osamotniony i ciekaw ludzi z Polski. Natomiast był bardzo zaprzyjaźniony z Maisons-Laffitte, z panem Jerzym Giedroyciem, przede wszystkim z Czesławem Miłoszem, który ilekroć był Europie, bywał u niego. Innym jego przyjacielem, znajomym jeszcze sprzed wyjazdu na Zachód, był Zbigniew Herbert. No i Zygmunt Hertz z Maisons-Laffitte, który odwiedzał go chyba ze dwa razy w tygodniu i jakby troszczył się o niego. Bo Lebenstein, jak wpadał w furię malowania, to mógł malować godzinami i zapominał nawet o posiłkach. Tak że właściwie potrzebowałby takiej jakiejś niańki czy sekretarki i tę rolę dobrowolnie spełniał Zygmunt Hertz.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 41. do 60.: