Pochodzę z artystycznej rodziny. Tak się złożyło. Mój ojciec był malarzem i przez pięćdziesiąt lat uczył rysunku na Akademii Sztuk Pięknych, mama wykonywała zawód psychologa – można więc na upartego nazwać ją artystką duszy. Sam zostałem pisarzem i teraz, po czterdziestce, obserwuję dorastanie mojego dwunastoletniego syna.
Julek niedługo będzie dorosły i zastanawiam się, jaką drogę życiową, jaki zawód wybierze. Martwię się, że też zostanie artystą, podtrzymując w ten sposób ciąg rodzinnych wyborów. Los twórcy jest piękny, lecz trudny. Wolałbym, aby mój syn miał łatwiej, choć mniej pięknie. Chcę, aby znalazł sobie normalną, uczciwą pracę (artyzm zawiera w sobie podejrzenie nieuczciwości). Niech zostanie programistą. Fizykiem. Inżynierem.
Maria Sadowska artystką była od zawsze. Pamiętam „Tęczowy Music Box” z jej udziałem. Była wtedy dzieckiem, ja też. Koło dwudziestki nagrała płytę w Stanach Zjednoczonych. W tym samym czasie ja czytałem „Wolę mocy” Nietzschego i uczyłem się otwierania jabola przy pomocy zębów.
Dziecięce gwiazdy mają kłopot wynikający z prostego faktu, iż dzieciństwo się kończy, zaś życie biegnie dalej. Trzeba coś zaproponować, dorosłość wymaga jakiejś postawy, pomysłu na siebie. Jeśli ktoś osiągnął status gwiazdy w dzieciństwie, co zrobi ze sobą później?