Długo wydawało się, że historia XX wieku przyznała rację właśnie liberalizmowi. Jego letniość – wyrażająca się choćby w słynnym haśle „Liczy się gospodarka, głupcze!” z prezydenckiej kampanii wyborczej Billa Clintona w roku 1992 – miała być u progu XXI stulecia bezalternatywnym rozwiązaniem dla świata zmęczonego epoką gorących krwawych ideologii.
Tak się jednak nie stało. Druga dekada XXI wieku to okres globalnego antyliberalnego buntu.
Napięć nie da się zagadać
Teksty Donoso Cortesa są aktualne, ponieważ demaskują złudzenia liberalizmu, które także i w naszych czasach prowadzą Europejczyków na manowce. Hiszpański myśliciel wskazywał, że politycznych napięć nie da się zneutralizować, czyli de facto zagadać debatami parlamentarnymi i wolnością prasy.
W „Eseju o katolicyzmie, liberalizmie i socjalizmie...” czytamy: „lud, który nieustannie słyszy z ust sofistów słowa za i przeciw wszystkiemu, nie wie w końcu, czego się trzymać i zapytuje sam siebie, czy prawda i błąd, niesprawiedliwość i sprawiedliwość, niegodziwość i uczciwość są przeciwieństwami, czy też są tą samą rzeczą oglądaną z innych perspektyw”.
W przeszłości ludzie oddawali życie za wiarę w Boga czy za różne idee, dlatego, że widzieli, iż przekładają się one na rzeczywistość społeczną i nie można ich zamykać w getcie prywatnych opinii. Dziś również spory światopoglądowe nie są wyłącznie dyskusjami, ale stanowią przejaw walki o sprawy, które odnoszą się do konkretów. Przykładem może być choćby kwestia ochrony życia ludzkiego od chwili poczęcia do naturalnej śmierci.
Tak więc żadna władza polityczna nie może trwać w liberalno-demokratycznym rozkroku między rozmaitymi wzajemnie wykluczającymi się wartościami. A jeśli podejmuje takie próby, prędzej czy później ustępuje obozowi, który forsuje swoje jak najbardziej zaangażowane jednostronnie projekty, tyle że ukryte za fasadą światopoglądowej neutralności.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy