Wojna o władzę, czyli jak samo dobro walczy ze złem
piątek,
18 stycznia 2019
Fanatyzm to nie przeszłość. I nie ma wyłącznie gniewnego oblicza sił populistycznych, które przez europejski polityczny establishment dezawuowane są jako „neofaszyści” i „skrajna prawica” .
W kolejnych odcinkach programu „Powidoki”, bohaterami rozmów Barbary Schabowskiej z Piotrem Nowakiem na antenie TVP Kultura w poniedziałkowe wieczory będą: Carl Schmitt (21 stycznia, godz. 23.10 i z 25 na 26 lutego, godz. 0.05) oraz Krzysztof Michalski (11 lutego, godz. 23.10).
Żydówka antysemitka – taki zarzut spadł na Hannah Arendt, gdy podniosła problem kolaboracji z władzami III Rzeszy.
zobacz więcej
Kiedy docierają do nas newsy dotyczące polityki, zazwyczaj chodzi w nich o jakieś sprawy sporne. Polityka bowiem ze swojej istoty to pole walki. Ścierają się na nim różne interesy i racje. Rywalizują między sobą: w kraju – stronnictwa o władzę, a na arenie międzynarodowej – państwa o regionalną czy globalną pozycję oraz korzyści dla siebie.
Problem polega na tym, że w nowoczesnej polityce do głosu doszły ideologie. A to oznacza, że jej uczestnicy traktują swoje działania nie w kategoriach ścierania się różnych interesów i racji, lecz jako wojnę dobra ze złem.
Jeśli w swoim przekonaniu uważam, że reprezentuję dobro, gdyż stojący za mną projekt polityczny jest uniwersalnym systemem wartości, to przeciwnik, z którym toczę boje, reprezentuje zło, ponieważ temu projektowi zaprzecza. A ze złem się nie dyskutuje i nie negocjuje, zło trzeba unicestwić. I tak też powinienem postępować ze swoim przeciwnikiem.
Ideologia ma zatem w sobie coś fanatycznego. I dlatego kojarzy się głównie z reżimami totalitarnymi, bo w nich z założenia nie było miejsca na opozycję. Rzecz w tym, że owe reżimy to przeszłość. A fanatyzm przeszłością nie jest. I bynajmniej nie ma wyłącznie gniewnego oblicza sił populistycznych, które dezawuowane są przez europejski polityczny establishment jako „neofaszyści” i „skrajna prawica” .
Pustka zapełniana wartościami
W tym kontekście warto sięgnąć do eseju „Polityka i wartości” Krzysztofa Michalskiego. Zmarły w roku 2013 autor to jeden z czołowych polskich filozofów naszych czasów. Był współzałożycielem i rektorem Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.
Doskonalimy technologie wojenne i wynajdujemy ideologie, które uzasadniają pozbywanie się dzieci (aborcja) i starców (eutanazja), żeby poszerzyć „przestrzeń życiową”.
zobacz więcej
Tymczasem wraz z nastaniem nowożytności – według Michalskiego – nastąpiła radykalna zmiana. Człowiek postawił w centrum wszechrzeczy siebie i swój rozum. Wiara w Boga zaczęła tracić na znaczeniu. Zjawiska w świecie coraz bardziej postrzegane były jako moralnie neutralne.
W ten sposób – konstatował Michalski – wyłoniła się pustka, którą należało zapełnić. I tak pojawiły się wartości. W odróżnieniu od przednowożytnych jakości moralnych nie istnieją one obiektywnie. Nowożytny człowiek ich bowiem nie odkrywa, lecz sam je ustanawia, decydując o tym, co jest dla niego cenne, a co nie.
Wnioski, jakie nasuwają się z tekstu Michalskiego, można zinterpretować wielorako. Ale na pewno w ich świetle marnie wypadają politycy, którzy prowadzą ideologiczne krucjaty w imię „antyfaszystowskich” wartości. Odwołują się oni bowiem nie do rzeczywistości obiektywnej, lecz do własnych narracji mających wzniośle uzasadniać ich widzimisię.
Skoro w ramach demokracji parlamentarnej występują jako – samozwańczy – reprezentanci dobra (praw mniejszości seksualnych, wielokulturowości), to ich przeciwnik skazany jest na bycie reprezentacją zła (tradycyjnych norm moralnych i społecznych, patriotyzmu), więc trzeba go jako „faszystę” zdelegalizować.
Wróg, czyli ktoś obcy
I tu można przywołać myśl XX-wiecznego prawnika niemieckiego, Carla Schmitta (Krzysztof Michalski zresztą w swoim eseju cytował jego słowa). To z pewnością postać kontrowersyjna. Będąc zwolennikiem dyktatorskich form sprawowania władzy należał przez parę lat do NSDAP i popierał reżim Adolfa Hitlera. W ten sposób zapracował na miano „koronnego jurysty III Rzeszy”. Tyle że w roku 1936 naziści uznali go za „oportunistę”, a jego prestiż od tamtej pory w Niemczech zaczął spadać.
A jednak – niezależnie od tych politycznych uwikłań – Schmitt ma nam coś istotnego do powiedzenia.
W publikacji pod wymownym tytułem „Tyrania wartości” (1979) stwierdzał między innymi: „Kto ustanawia wartość, zwraca się tym samym przeciwko nie-wartościom. Bezgraniczna tolerancja i neutralność, równoznaczna z całkowitą swobodą wymiany stanowisk i punktów widzenia, natychmiast zmieni się w swoje przeciwieństwo, we wrogość, o ile tylko na serio i konkretnie stanie w obliczu kwestii realizacji i obowiązywania. Dążenie wartości do tego, by obowiązywać, jest nieodparte, podobnie jak konflikt między wartościującymi, dowartościowującymi, przewartościowującymi i odmawiającymi wartości”.
Z kolei w rozprawie „Pojęcie polityczności” (1927) Schmitt wskazywał podstawowy mechanizm polityki, jakim jest rozróżnianie przyjaciela od wroga. Przy czym nie chodzi tu o rozróżnianie, które nieuchronnie skutkuje eskalacją atawistycznej międzyplemiennej przemocy. Nie ma konieczności toczenia z wrogiem wojen. Wróg to po prostu ktoś obcy, czyli ktoś, kto nie jest nami, a więc stanowi potencjalne zagrożenie dla naszego bytu.
Trzeba też podkreślić, że w opinii Schmitta walka z wrogiem nie koliduje z ewangelicznym nakazem miłowania nieprzyjaciół. Wróg to pojęcie polityczne. Tymczasem nakaz miłowania nieprzyjaciół odnosi się do osobistych stosunków między ludźmi, a nie rywalizacji politycznej.
Zobacz inne odcinki programu „Powidoki filozoficzne”: