„Syn” twórców wspaniałego „Ojca” z oscarową rolą Anthony’ego Hopkinsa został przez krytyków zmiażdżony. Ja również mam spore zastrzeżenia do dzieła duetu dramaturgów Florian Zaller/Christopher Hampton, ale finałowa scena i spojrzenie głównego bohatera (bez spoilerów) nie może mi wyjść z głowy, podobnie jak krzyk 14-latka w „Till”.
Czy dlatego, że mam syna w tym wieku? Możliwe, ale obiektywnie uważam, że „Syn” może uratować życie nastolatkowi z depresją, natomiast „Till” pokazuje, jak gniew i rozpacz po śmierci dziecka przekuć w jakieś dobro. Specjalne wyróżnienie (tym razem z libertariańskiej części mojego serca) kieruję do Bena Afflecka za „Air”, który nie tylko dowodzi, że o powstaniu kultowego (sam je namiętnie noszę!) buta AIR Jordan można zrobić fascynujący film, ale również przywraca wiarę w to, że mit amerykańskiego kapitalizmu w reaganowskim duchu nie upadł. Solidne jankeskie kino z precyzyjnym scenariuszem. Odpalcie na Amazon Prime.
Najlepszy offowy film, który pokazuje, że można jeszcze kręcić bez pieniędzy i w duchu Jima Jarmuscha to „Rooving woman” duetu Michał Chmielewski/Lena Góra. Bez znaczących funduszy i z legendarnym Wimem Wendersem jako producentem wykonawczym, polscy twórcy nakręcili w USA kino drogi w najlepszym stylu. Wschodząca gwiazda polskiego kina (nagroda aktorska za „Imago” na festiwalu w Gdyni) Lena Góra zagrała subtelną i piękną rolę, a partneruje jej nominowany do Oscara John Hawkes. Tak się robi amerykańskie kino po polsku. Do tego na amerykańskich bezdrożach.
Z polskich filmów mój prywatny stempel jakości dostają przepiękni wizualnie „Chłopi” Welchmanów i solidny thriller szpiegowski „Doppelgänger. Sobowtór” Jana Holoubka. Na liście nie ma znakomitego „Kosa” Pawła Maślony i „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego, bo oba najlepsze filmy ostatniego festiwalu w Gdyni będą miały kinowe premiery w 2024 roku.
A rozczarowania? Było ich za wiele, ale główne to dosyć prostacka (choć piękna wizualnie dzięki zdjęciom Dariusza Wolskiego) ekranizacja Wikipedii pt.
„Napoleon” oraz irytująco jednowymiarowa, ale odjazdowa wizualnie (brawa dla operatora Rodrigo Prieto!) „Barbie” duetu, który bardzo cenię, czyli Greta Gerwig/Noah Baumbah. Tym razem ten marketingowy produkt korporacji Mattel, opakowany w antykorporacyjne i antykapitalistyczne szaty, okazał się niestrawny jak wata cukrowa. No, ale Barbieheimer („Barbie” i
„Oppenheimer” weszły do kin jednocześnie) odniosły tak gargantuiczny sukces kasowy, że pozwalają nadal mieć wiarę w kino na dużym ekranie.
Przejdźmy więc do mojego bardzo subiektywnego TOP 10 roku.
10. „Sisu”, reż. Jalmari Helender