Kultura

Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Najlepsze filmy 2023. Ranking Łukasza Adamskiego

Krwawiący księżyc, pocztówka z wakacji, owijająca sieć pajęcza i masakrowanie nazistów. Oto moje Top 10 filmów z 2023 roku!

Pożegnanie
Kryterium, jakie każdorazowo przyjmuję w zestawieniu najlepszych 10 filmów roku jest polska premiera obrazu w kinach albo na platformie streamingowej w ciągu minionych 12 miesięcy. Dlatego na mojej liście – po raz kolejny w Tygodniku TVP – znajduje się część filmów, które w amerykańskich zestawieniach pojawiły się w roku 2022, brakuje zaś obrazów pokazywanych na festiwalach (również w Polsce), ale nie mających w mijającym roku oficjalnej premiery w naszym kraju.

Kilka pozycji w moim zestawieniu może zaskakiwać, ale podkreślam, że to subiektywny spis filmów, które zrobiły na mnie największe wrażenie w mijającym roku, albo uważam, że były z jakiegoś powodu ważne. Łamią polityczną poprawność, promują bliskie mi wartości lub są po prostu doskonałą rzemieślniczą robotą w swoim gatunku.

Czytelnicy Tygodnika TVP, którzy od trzech lat czytają moje zestawienia najlepszych filmów roku, znają pewnie mój gust. Jestem miłośnikiem kina gatunkowego, którego nie uważam za coś gorszego od kina artystycznego. Horror i jego podgatunki (jak slasher) mogą być arcydziełami. Tak samo jak komedie, westerny i kino akcji. Szczególnie, jeżeli takie filmy są nośnikiem głębszych prawd, wartości czy refleksji. Nie przez przypadek przecież twórcy niezależnego „Sound of freedom” (specjalne wyróżnienie ode mnie za gigantyczny sukces finansowy z obejściem hollywoodzkiej machiny korporacyjnej) opowieść o problemie międzynarodowego handlu dziećmi opakowali w szaty kina akcji.

Kto jeszcze zasługuje na specjalne wyróżnienie w tym roku, ale na główną listę Top 10 nie wszedł? Świetny „Filip” Michała Kwiecińskiego na podstawie życiorysu Leopolda Tyrmanda to dowód, jak odważnie i bezkompromisowo można mówić o polskiej historii.

W „Till” Chinonye Chukwu zobaczyliśmy koszmar systemowego rasizmu w Ameryce lat 50. XX wieku, na przykładzie bestialskiego mordu 14-letniego Emmetta Tilla. Do dziś (film miał premierę na początku roku) nie mogę zapomnieć krzyku katowanego chłopca, choć reżyserka samej śmierci nie pokazuje. Wybitna rola Danielle Deadwyler, która z opłakującej śmierć syna zwykłej matki staje się legendarną bojowniczką o prawa czarnych, zwaną „Mamma Till”, zasługiwała na Oscara. Niestety nie dostała nawet nominacji.

Nie jestem wielkim fanem „Wieloryba” Darrena Aronofskiego, ale rola Brendana Frasera zasługuje również na wyróżnienie. Film analizowałem (pod kątem teologicznym również) na łamach Tygodnika TVP, więc odsyłam do tego tekstu.

Arcymistrzowie kinematografii 2022. Skolimowski, Spielberg i inni. Ranking Łukasza Adamskiego

Najlepsze filmy mijającego roku. Po raz kolejny tylko w Tygodniku TVP.

zobacz więcej
„Syn” twórców wspaniałego „Ojca” z oscarową rolą Anthony’ego Hopkinsa został przez krytyków zmiażdżony. Ja również mam spore zastrzeżenia do dzieła duetu dramaturgów Florian Zaller/Christopher Hampton, ale finałowa scena i spojrzenie głównego bohatera (bez spoilerów) nie może mi wyjść z głowy, podobnie jak krzyk 14-latka w „Till”.

Czy dlatego, że mam syna w tym wieku? Możliwe, ale obiektywnie uważam, że „Syn” może uratować życie nastolatkowi z depresją, natomiast „Till” pokazuje, jak gniew i rozpacz po śmierci dziecka przekuć w jakieś dobro. Specjalne wyróżnienie (tym razem z libertariańskiej części mojego serca) kieruję do Bena Afflecka za „Air”, który nie tylko dowodzi, że o powstaniu kultowego (sam je namiętnie noszę!) buta AIR Jordan można zrobić fascynujący film, ale również przywraca wiarę w to, że mit amerykańskiego kapitalizmu w reaganowskim duchu nie upadł. Solidne jankeskie kino z precyzyjnym scenariuszem. Odpalcie na Amazon Prime.

Najlepszy offowy film, który pokazuje, że można jeszcze kręcić bez pieniędzy i w duchu Jima Jarmuscha to „Rooving woman” duetu Michał Chmielewski/Lena Góra. Bez znaczących funduszy i z legendarnym Wimem Wendersem jako producentem wykonawczym, polscy twórcy nakręcili w USA kino drogi w najlepszym stylu. Wschodząca gwiazda polskiego kina (nagroda aktorska za „Imago” na festiwalu w Gdyni) Lena Góra zagrała subtelną i piękną rolę, a partneruje jej nominowany do Oscara John Hawkes. Tak się robi amerykańskie kino po polsku. Do tego na amerykańskich bezdrożach.

Z polskich filmów mój prywatny stempel jakości dostają przepiękni wizualnie „Chłopi” Welchmanów i solidny thriller szpiegowski „Doppelgänger. Sobowtór” Jana Holoubka. Na liście nie ma znakomitego „Kosa” Pawła Maślony i „Tyle co nic” Grzegorza Dębowskiego, bo oba najlepsze filmy ostatniego festiwalu w Gdyni będą miały kinowe premiery w 2024 roku.

A rozczarowania? Było ich za wiele, ale główne to dosyć prostacka (choć piękna wizualnie dzięki zdjęciom Dariusza Wolskiego) ekranizacja Wikipedii pt. „Napoleon” oraz irytująco jednowymiarowa, ale odjazdowa wizualnie (brawa dla operatora Rodrigo Prieto!) „Barbie” duetu, który bardzo cenię, czyli Greta Gerwig/Noah Baumbah. Tym razem ten marketingowy produkt korporacji Mattel, opakowany w antykorporacyjne i antykapitalistyczne szaty, okazał się niestrawny jak wata cukrowa. No, ale Barbieheimer („Barbie” i „Oppenheimer” weszły do kin jednocześnie) odniosły tak gargantuiczny sukces kasowy, że pozwalają nadal mieć wiarę w kino na dużym ekranie.

Przejdźmy więc do mojego bardzo subiektywnego TOP 10 roku.

10. „Sisu”, reż. Jalmari Helender
Jorma Tommila jako Aatami Korpiw „Sisu”. Fot. materiały prasowe
„Sisu”, czyli fiński Rambo w spaghetti westernie z nazistami. Dobrze brzmi? Fiński reżyser Jalmari Helender nakręcił bezpretensjonalną i zanurzoną w najlepszych prawidłach gatunku rozpierduchę, osadzoną w czasie II wojny światowej.

Oto tajemniczy brodacz Atami Korpi (Jorma Tommila) natyka się na odział nazistów, uciekający z Finlandii. Sadystyczni Niemcy naciskają mu na odcisk nie wiedząc, że to legendarny „Nieśmiertelny” pogromca radzieckiej bolszewii z Wojny Zimowej. Korpi robi z Niemcami to samo co z Ruskimi. Wyrywa im flaki, rozwałkowuje ich czołgami i skalpuje niemieckie łepetyny.

Kino gore w pełnym wymiarze ze świetnym rytmem, humorem i poetyckim przegięciem godnym kina Sergio Corbucciego. Uczmy się od Finów, jak sprzedawać światu swoją narracje. To Finowie walczyli mężnie z Niemcami? Hmmm…

9. „Tár”, reż. Todd Field
Cate Blanchett jako Lydia Tár i Nina Hoss jako Sharon Goodnow wfilmie „Tár”. Fot. materiały prasowe
Todd Field wcielił się w filmie „Oczy szeroko zamknięte” Stanleya Kubricka w pianistę, który na libertyńskiej imprezie, gdzie trafił błąkający się po zakamarkach własnej duszy i serca Tom Cruise, grał z zamkniętymi oczami. Jako reżyser Field ma oczy szeroko otwarte i dotyka w bardzo rzadko kręconych filmach najgłębszych ludzkich grzechów. „Za drzwiami sypialni”, „Małe dzieci” i teraz „Tár”.

Cate Blanchett wciela się w wybitną nowojorską dyrygentkę, którą cały establishment nosi na rękach. Jest emanacją ich świata. Silna kobieta i lesbijka, która wykopała sobie drzwi w patriarchalnym świecie. Do czasu, gdy jej kobieca siła, belferski autorytaryzm i obrona sztuki przed zakusami jej ideologizowania zderzają się z kultem wiktymizacji dzieci o wrażliwości płatków śniegu.

Odważne kino o sztuce, cenie, jaką płaci się za własny geniusz oraz sprzeciwie wobec kultury unieważniania (cancel culture), która ma dziś wymiar bolszewicki. Wybitna rola Blanchett Oscarem nagrodzona nie została. Bo dotknęła hipokryzji samego Hollywood, które tak kocha kasować swoje dzieci?

8. „Nostalgia”, reż. Mario Martone
Pierfrancesco Favino jako Felice Lasco w „Nostalgii”. Fot. materiały prasowe
W tym miejscu miałem umieścić włoski film „8 gór” Felixa Van Groeningena i Charlotte Vandermeersch („Mój piękny syn”). To wielkie kino o przyjaźni, dojrzewaniu i ojcostwie. Jednak to „Nostalgia” Mario Martone mocniej usadowiła się w mojej głowie.

Martone nakręcił film w 100 procentach neapolitański. To dzieło zrodzone z miłości do tego miasta i z nienawiści do niego. Neapol przyciąga i odpycha jednocześnie. Piękno wybrzeża, krętych uliczek i kuchenne słodkie życie miesza się z betonową dżunglą La Scampii, którą zlustrowano w serialu „Gommora”. „Neapol to nie miasto, tylko cały świat mieniący się w tysiącach barw” – głosi stare neapolitańskie przysłowie.

Pierfrancesco Favino, który zagrał w „Zdrajcy” Marco Bellocchio, tu gra wygnańca powracającego po 40 latach do Neapolu. Złamał uliczne prawo miasta i musiał za to odpowiedzieć. Zmienił się radykalnie. Mieszka w Egipcie i przyjął islam. Teraz chce zająć się chorą matką. Neapol i Camorra jednak nie zapomina.

Nie jest to kino mafijne. To opowieść o grzechu i odkupieniu. O synowskiej miłości i odwadze. Ważnym wątkiem jest też walka niezłomnych katolickich duchownych z neapolitańską mafią.

7. „Godzilla Minus One”, reż. Takeshi Yamakazi
„Godzilla Minus One”. Fot. materiały prasowe
Zblazowane kolejnymi, wyglądającymi jak ksero ksera Avengersami, Hollywood powinno być absolutnie zawstydzone tym, jak Japończycy uczcili 70. urodziny Godzilli. Takeshi Yamakazi nakręcił najlepszy film o ikonicznej morskiej kreaturze od czasu oryginału Ishirō Hondy z 1954 roku. „Godzilla Minus One” jest hołdem złożonym kultowemu dziełu, które zapoczątkowało jedną z najsłynniejszych franczyz w historii kina (34 filmy, w tym croosovery z King Kongiem) i stało się znakiem rozpoznawczym japońskiej popkultury, silnym jak Anime, Manga i Samuraje.

Dlaczego Hollywood powinno czuć zawstydzenie tym filmem? Ano dlatego, że za 15 milionów dolarów (czyli za drobne na waciki w LA) nakręcono widowisko doskonałe. Rozdęte jak ego Godzilli i Donalda Trumpa, majestatyczne jak rozpostarte łapy Kaijū i ze świetnie rozegraną dramaturgią, niczym w „Szczękach” Stevena Spielberga.

Yamakazi w centrum opowieści umieszcza konkretnych Japończyków, których los symbolizuje niedoszły kamikadze Koichi Shikishima (Ryunosuke Kamiki), toczący wojnę z Godzillą, ale również stawiający czoła własnym demonom.

Jest więc „Godzilla Minus Jeden” opowieścią nie tylko o walce ludzi z gigantycznym potworem, ale również o Japonii odradzającej się po przegranej drugiej wojnie światowej, rozliczeniem z brutalnym cesarstwem oraz historią tych, którzy mieli wyrzuty sumienia, iż to oni przetrwali wojnę, a nie ofiary Nagasaki i Hiroszimy.

To w końcu film o nadziei, dzięki której Japończycy zbudowali powojenne prosperity. Strach jednak w nich pozostał. Jest gdzieś w głębi oceanu i czeka na przebudzenie. Tak właśnie wygląda blockbuster doskonały. Porusza i daje gargantuiczną rozrywkę bez efekciarstwa.

6. „Mów do mnie”, reż. Danny Philippou i Michael Philippou
„Mów do mnie”. Fot. materiały prasowe
W tym roku dostaliśmy kilka rasowych slasherów na czele z szóstą odsłoną „Krzyku”, z której byłby dumny twórca franczyzy śp. Wes Craven, kolejnym „Martwym złem” i kapitalną „Nocą dziękczynienia” horrorowego freaka Eli Rotha. To jednak australijski film duetu braci Danny’ego i Michaela Philippou jest najoryginalniejszym horrorem roku.

„Mów do mnie” opowiada o nastolatkach, którzy dla zabawy wpuszczają do swojego świata demona, pokazując wszystko w streamingu. Warto dla lajków, nieprawdaż? Nie jest to kolejny produkcyjniak o egzorcyzmach, ale ciekawie zniuansowany obraz współczesnych nastolatków i świetnie zbudowany horror z inteligentnym scenariuszem oraz klimatem bliższym (również australijskiemu) „Babadookowi” Jennifer Kent niż hollywoodzkiej papce.

Jest to świeże, elektryzujące i wywołuje ciarki na plecach kino. O to przecież chodzi w tym gatunku.

5. „Oppenheimer”, reż. Christopher Nolan
Cillian Murphy jako J. Robert Oppenheimer. Kadr z filmu „Oppenheime”. Fot. materiały prasowe
Wszystko już napisano o dziele Christophera Nolana. Nie będę silił się na oryginalność i nie zamierzam też wchodzić w kwestie historyczne, które również były tematem wielkich debat. Również w Polsce.

Nolan nakręcił dzieło totalne. Epickie, wizualnie wysmakowane i bardzo dobrze zagrane. Korzysta też z całej palety odniesień kulturowych, na czele z postacią Frankensteina, który stwarza tutaj przerażającego jego samego potwora. Gwiazdozbiór na ekranie, z wybitnym drugim planem Roberta Downeya Jr. i techniczną stroną, która daje wiarę w kino robione w starym stylu. Zdjęcia, dźwięk, muzyka – zapominamy, że efekty specjalne nie wykonają wszystkiego bez wizjonerstwa i odwagi łamania schematów.

Chcecie 100 procent kina w kinie? Wybuch tej bomby porazi wszystkie wasze zmysły.

4. „Aftersun”, reż. Charlotte Wells
Frankie Corio jako Sophie Paul Mescal jako Calum w „Aftersun”. Fot. materiały prasowe
Zakochałem się w tym filmie od pierwszego wejrzenia. To jeden z najwspanialszych debiutów reżyserskich ostatnich lat. „Aftersun” jest niezwykle subtelnym, delikatnym, impresyjnym, utkanym z ukrytych znaczeń, poetyckim obrazem dzieciństwa, dojrzewania do ojcostwa, depresji i miłości.

To zdumiewające, jak wiele warstw mieści się w tym formalnie prostym filmie, który nie ma nawet klasycznej fabuły, a pełnego znaczenia nabiera w ostatnich kilku minutach. Wstrząsających i wybitnie rozegranych.

Historia jest prosta. Jesteśmy w drugiej połowie lat 90. XX wieku. Calum (Paul Mescal) spędza wakacje w Turcji ze swoją 11-letnią córką Sophie (Frankie Corio). Z pozoru nie oglądamy nic niezwykłego. Pływanie, opalanie, wieczorne karaoke, lody – dzień jak co dzień w wakacyjnym kurorcie. Wszystko, co najważniejsze w tej historii rozgrywa się między wierszami. A jest tam naprawdę wiele.

Debiutująca Charlotte Wells z wielką empatią pokazuje relację córki z ojcem, która eksploduje w finałowym tańcu w rytm „Under Pressure” Queen. Scena przejdzie do historii kina dzięki swojej symbolice, którą Wells doskonale sufluje. Małe, wielkie kino.

3. „Spider-Man. Poprzez multiuniwersum”, reż. Joaquim Dos Santos, Justin K. Thompson, Kemp Powers
„Spider-Man. Poprzez multiuniwersum”. Fot. materiały prasowe
Arcydzieło. I tyle.

No dobra, napiszę coś więcej, choć tutaj żadne słowa nie oddadzą wizualnej wirtuozerii tego filmu. To jest wizualne arcydzieło. Oczywiście w swoim gatunku.

Jestem zmęczony kinem o superbohaterach i przestałem ostatnie filmy z logo Marvel (poza „Strażnikami Galaktyki vol. 3”) oglądać. Jednak animacja Joaquim Dos Santos, Kemp Powers mnie owinęła w sieć pajęczą już pierwszym kadrem i nie puściła do końca seansu.

Sequel „Spider-Man Uniwersum” (2018) jest jeszcze lepszy i bardziej odjechany. To najdoskonalsza ekranizacja komiksu pod kątem wizualnym. Ożywione obrazy, które zachwycą nie tylko fana sztuki, jaką jest komiks. Obok „Sin City” duetu Rodriguez/Miller jest to najbliższe komiksom filmowe dzieło.

Cieszy oko, ale też daje przyjemność ze względu na dobrze skrojony scenariusz. Multiwersum to dziś popularny motyw kina nie tylko marvelowskiego czy DC. Oscarowy „Wszystko wszędzie naraz” oraz hardocorowy serial „Rick i Morty” są tego najlepszym dowodem. Tutaj mamy multiświaty do sześcianu i na sterydach.

Ostrzegam jednak, że nie jest to kino dla każdego. Fani Człowieka Pająka oczywiście traktują film jak świętą księgę, ale myślę, że też widz średnio zainteresowany współczesną mitologią superherosów zachwyci się plastyczną rewią tej przepięknej animacji. Jednak ci, którzy nie lubią teledyskowego montażu i źle czują się w Las Vegas, niech pozostaną przy gotyku Tima Burtona.

2. „Duchy Inisherin”, reż. Martin McDonagh
Brendan Gleeson jako Colm Doherty i Colin Farrell jako Pádraic Súilleabháin w „Duchach Inisherin”. Fot. materiały prasowe
To jest film bardzo polski. Dlaczego? Ano dlatego, że Irlandczycy są do Polaków podobni. Nie tylko przez katolicyzm, zamiłowanie do trunków i ciągłą walkę o niepodległość. My jesteśmy tak samo kłótliwi i nie wiemy już nawet o co prowadzimy spory. Jesteśmy też narodem emigrantów. O tym jest ostatni film genialnego dramaturga Martina McDonagha.

Oto mamy dwóch przyjaciół (Colin Farrell i Brendan Gleeson) żyjących na małej irlandzkiej wysepce, w czasie, gdy w tle na lądzie toczy się wojna domowa. Pewnego dnia jeden z nich nie chce już się przyjaźnić z drugim. Dlaczego? Nie wiadomo, ale konflikt przybiera coraz bardziej absurdalno-krwawe rozmiary, które pewnie doprowadzą do przeniesienia go na kolejne pokolenia.

Jestem fanem kina McDonagha („Trzy Billboardy za Ebbing w Missouri”, „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”, „7 psychopatów”) i tutaj dostaję jego wisielczy humor w dostatku. Śmiech jednak co chwila grzęźnie w gardle, gdy zdajemy sobie sprawę, że jest to film również o nas. Wiecznie skłóceni, wypychający najlepszą krew na emigrację, niszczący wspólnotę przez głupi upór. A wszystko pod krzyżem, który miał nas zmienić.

1. „Czas krwawego księżyca”, reż. Martin Scorsese
„Czas krwawego księżyca”. Robert De Niro jako William Hale i Leonardo DiCaprio jako Ernest Burkhart. Fot. materiały prasowe
Cieszę się, że w końcu film mojego ukochanego reżysera Martina Scorsese mógł wygrać mój ranking Top 10. Od dekady, gdy go przygotowuję, filmy Scorsesego na moich listach się znajdowały. Był na niej „Wilk z Wall Street” i „Milczenie” . Liczyłem, że arcydziełem będzie „Irlandczyk” (2019), gdzie powrócił po dekadach legendarny duet Scorsese-De Niro. Niestety było to dzieło niespełnione. Tym filmem Scorsese wraca do wielkości z czasów „Taksówkarza” i „Wściekłego byka”.

Oparty na reportażu Davida Granna „Czas krwawego księżyca” nie jest tylko opowieścią o wyjątkowo perfidnej zbrodni, jakiej na bogatym dzięki złożom ropy plemieniu Osadżów dokonali ich biali sąsiedzi. Scorsese, który na dobre powrócił do katolicyzmu (reżyser „Ostatniego kuszenia Chrystusa” przygotowuje film o Jezusie, będący odpowiedzą na apel papieża Franciszka) nakręcił moralitet o walce dobra ze złem.

Aniołem jest tutaj Indianka Molly (zjawiskowa rola Lili Gladsone), a diabłem William „Król” Hale (Robert De Niro). Był on mózgiem operacji przejmowania majątku plemienia poprzez wżenianie białych w indiańskie rodziny i eliminowanie ich za pomocą podstępnie podawanych leków (Molly jest niszczona celowo źle leczoną cukrzycą) czy zwykłych mordów. Molly i Hale walczą o duszę Ernesta (Leonardo di Caprio), co wznosi ten rozliczeniowy film na poziom przypowieści moralnej.

Scorsese nakręcił wielkie amerykańskie kino o chciwości. Jest to lustracja mroków kapitalizmu i przyjrzenie się zapleczu „Miasta na górze”, które miało rozświetlać moralnie cały zachodni świat. Scorsese sam należy do mniejszości, która przez WASP-ów była niegdyś dyskryminowana. Jest włoskim katolikiem i łatwo może się utożsamiać z innymi dyskryminowanymi przez protestantów mniejszościami.

„Czas krwawego księżyca” jest jednak przede wszystkim przepięknie nakręconym dziełem. Stały operator Scorsesego, Rodrigo Prieto, zachwyca paletą barw, De Niro i Di Caprio toczą pierwszy od „Chłopięcego świata” aktorski pojedynek, a Scorsese dowodzi, że mając 81 lat na karku jest wciąż wizjonerem.

Kto wie, może to najwybitniejszy amerykański reżyser ostatniego półwiecza. Niegdyś portretował amerykańskie elity w „Wieku Niewinności”. Jego nowy film mógłby mieć podtytuł „Wiek grzechu”. Trwa to dzieło 3 i pół godziny, jak dawne wielkie epopeje filmowe. Oto istota kina. Oto jego wielkość. Oto czas święcącej magii kina.

– Łukasz Adamski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: „Spider-Man. Poprzez multiuniwersum”. Fot. materiały prasowe
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.
Kultura wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Gorszył i zachwycał. Jego erotyki nazywano pornografią
Uwodzicielskie kobiety grały rolę świętych, a święci przypominali starożytnych mędrców.