Kultura

„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie. Ktoś policzył, że było ich 104”

Młodemu pokoleniu to może wydać się dziwne, ale najpopularniejszym polskim piosenkarzem w dziejach jest… Mieczysław Fogg. Kto to jest?! – zapytają ci sami młodzi. „Fenomen Fogga” usiłuje wyjaśnić film pod tym właśnie tytułem w reżyserii Mariusza Cieślika.

Konkurs Świąteczny 2023
Planowana premiera: w sylwestra, 31 grudnia o godzinie 17:30 na antenie TVP 1.

Śpiewał przez ponad sześć dziesięcioleci. Koncertował na kilku kontynentach. Pozostał odporny na zmieniające się muzyczne formy – hołdował tym, od których zaczynał u progu wokalnej przygody, co akcentował piosenką „Un peu demode”. Wierność tradycji stanowiła zarazem siłę jego stylistyki, której ulegały kolejne generacje. Czy mógł zostać gwiazdą w skali globalnej?

Chórzysta

Talent Fogga zaistniał w zespole rewelersów, kierowanym przez kompozytora i pianistę, a także dyplomatę oraz radiowca Władysława Daniłowskiego. Podczas praktyki konsularnej w ambasadzie polskiej w Paryżu uległ on czarowi kiełkującego wtedy jazzu. Szczególnie jego wersji wokalnej, prezentowanej przez amerykański kwintet The Revelers („Hulaki”!). Taka była geneza Chóru Dana, który w roku 1928 objawił się w „Qui pro quo” – naszym najsławniejszych kabarecie w dziejach. Piątkę śpiewaków ściągnął jako ripostę na Comedian Harmonists, niemiecki sekstet wokalny założony kilkanaście miesięcy wcześniej w Republice Weimarskiej. Momentalnie zawojował on Europę. Przyczyniły się do tego również dwa elementy polskie. Po pierwsze jego składzie figurował Roman Cycowski, rodem z podłódzkiego Tuszyna, a wizytówkę stanowiło tango „Oh, donna Clara”. Skomponowane przez Jerzego Petersburskiego do słów Andrzeja Własta i zatytułowane „Tango Milonga”. Dzięki tłumaczeniom tekstu szybko zdobyło światową renomę.

W oryginalnej wersji prezentował ją Chór Dana. Ustępował liczebnie i finansowo zachodnim konkurentom, niemniej podjął w nimi bój o prymat w – jakbyśmy dziś rzekli – segmencie boysbandów Starego Kontynentu. Zmagania były wyrównane i zacięte. Obydwie ekipy występowały w tych samych miastach i salach koncertowych, lecz na żadnej z estrad nie pojawili się jednocześnie.

Miłości nie da się wytłumaczyć racjonalnie

Jan Emil Młynarski: Przedwojenna Warszawa może nie była Paryżem północy, ale były w niej świetne teatry i kabarety.

zobacz więcej
Jak wspominał Daniłowski: „Organizatorzy tournée planowali je w ten sposób, ażeby nasze szlaki się, Boże broń, nie krzyżowały, a o festiwalach muzyki rozrywkowej jeszcze się wtedy nikomu nie marzyło”. Zatem nieformalna rywalizacja wokalna o zespołową palmę pierwszeństwa w gronie rozśpiewanych panów międzywojnia pozostała nierozstrzygnięta. Przerwał ją zresztą w roku 1934 rozpad niemieckiej formacji, spowodowany objęciem rządów przez Adolfa Hitlera i jego kamarylę. Trzech muzyków tworzących skład Comedian Harmonists legitymowało się „niearyjskim rodowodem”. Między innymi Cycowski. Fogg zetknął się z nim osobiście ćwierć wieku później, kiedy po latach przybył do USA z koncertami dla polonusów.

Daniłowski: „Wpadłem na pomysł, by na występ Miecia zaprosić Romana Cycowskiego, który dawno już porzucił rozrywkę na rzecz statecznej posady kantora synagogalnego oraz pedagoga. I to podwójnego. Bowiem nauczał zarówno śpiewu, jak i języka niemieckiego. Polską mowę niemiłosiernie kaleczył, posługiwał się dialektem przywołującym postacie ze szmoncesów”. Po recitalu Fogga Cycowski serdecznie mu gratulował. Podkreślał, że gdyby swego czasu połączyć siły Chóru Dana i Comedian Harmonists, to powstałaby wokalna supergrupa. I utrzymywał, iż jakoby z takim zamiarem nosił się Harry Frommermann, bandlider sekstetu. Podobno nawet zaproponował to listownie Daniłowskiemu. Ten ostatni jednak nic na ten temat w swych wyczerpujących memuarach – szkoda, że opublikowanych jedynie przez oficynę emigracyjną – nie wspomina. Może więc ofertę skierowano do osób odpowiedzialnych za nagrania, tudzież wojaże Chóru Dana?

Solista

Daniłowski napomyka za to, że Fogg stracił okazję na międzynarodowe uznanie niejako na własne życzenie. „Gdyby w styczniu 1939 roku nie powrócił do Polski, lecz pozostał za Atlantykiem, Bing Crosby zyskałby niewątpliwie godnego konkurenta”.

Wyjaśnijmy, że Fogg był już dogadany z rzutkim i nadzwyczaj wpływowym impresariem, Solem Hurokiem, kierującym najprężniejszą agencją promującą ówczesnych artystów. Mający żydowsko-rosyjskie korzenie rekin rozrywki – tak go definiowano – gwarantował piosenkarzowi obecność na rynku amerykańskim. W tym celu załatwił mu trasę koncertową oraz nagrania fonograficzne. Przygotowany do nich przez dyrygenta i aranżera Iwo Vesby’ego (w czasie okupacji piosenkarz uratował mu życie, wyciągając z getta i organizując kryjówkę), nagrał sześć płyt dla renomowanej wytwórni RCA Victor. To, jeżeli chodzi o kariery polskich muzyków rozrywkowych za Wielką Wodą, absolutny precedens.

I w tym momencie do akcji wkroczyła historia. Obroty jej koła sprawiły, że wokalista zauważywszy czarne chmury nadciągające nad Polskę znad jej zachodniej granicy, bez wahania porzucił myśl o podboju USA. Czym prędzej powrócił na ojczyzny łono, do żony i syna oraz – używając współczesnej terminologii – fanów. Miał ich najwięcej spośród piosenkarzy Drugiej Rzeczpospolitej. Dystansował Adama Astona, Tadeusza Faliszewskiego, Alberta Harrisa… A Ameryka, cóż, pozostała mu we wspomnieniach i… repertuarze.

Bowiem po premierowej wizycie w państwie Duke’a Ellingtona, Louisa Armstronga i George’a Gershwina – jeszcze, gdy zawitał tam w charakterze chórzysty Dana – powrócił do Polski z rumbą zatytułowana „South American Joe”. Tekst spolszczyła na „To jest Ameryka” efemeryczna spółka autorska Ludwik Szmaragd i Aleksander Jellin (to figury na oddzielną opowieść, dość rzec, że pierwszy – pod pseudonimem Larry Bradley – pełnił podczas II wojny światowej służbę wywiadowczą w Inteligence Service, a potem został cenionym brydżystą, zaś drugi trafił do dyplomacji reprezentując Polską w Australii). Wpadający w uszy utwór zyskał zasłużone miano przeboju, lecz w latach 1949-1955 Fogg nie mógł go śpiewać publicznie! Z przyczyn ideologicznych. Słowa piosenki chwaliły przecież wrogie „obozowi postępu” Stany Zjednoczone, toteż stosowny zakaz jej wykonywania wydał Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk…
Akompaniament

Powracając do inauguracyjnej podróży Fogga za Atlantyk, odbyła się ona na pokładzie luksusowego transatlantyku „Ile de France”. Przypadek spowodował, iż płynęli nim również najsławniejsi rewelersi wszech czasów – The Mills Brothers. Na balu kapitańskim doszło do swoistego meczu oceanicznego na głosy. „Sądząc po reakcjach pasażerów, zwyciężyliśmy w tym pojedynku. Program przewidywał zaśpiewanie przez każdy z zespołów trzech piosenek. Zmuszeni gromkimi brawami, wykonaliśmy na bis aż trzy dodatkowe, podczas gdy Mills Brothers bisowali jedynie raz”. Do Dana od razu podszedł wówczas menager amerykańskiego kwartetu z propozycją engagement. Nic nie wskórał. Przewidział za to, że Fogg wkrótce stanie się solistą. Prorokował, że zapędzi w kozi róg Ala Bowlly’ego, europejskiego piosenkarza numer 1 tamtej epoki, który potem w 1941 roku zginie w trakcie nalotu Luftwaffe na Londyn. Renesans jego spuścizny wywoła sławny thriller Stanleya Kubricka „Lśnienie”, inkrustowany evergreenem Brytyjczyka „Midnigth with the stars and you”.

Minęło kilka dekad. Fogg po raz kolejny odwiedzał Chicago. W Wietrznym Mieście akurat koncertował The Mills Brothers. Przedsiębiorczy impresario polonijny Jan Wojewódka towarzyszył panu Mieciowi na widowni, a potem zaprowadził go za kulisy – do garderoby śpiewaków. Poznali się w oka mgnieniu, chociaż od spotkania na statku minęło 25 lat. I nawet odbyli krótkie wokalne jam session.

„Patrząc z perspektywy, niczym w piosence pt. »Ja mam już to za sobą«, stanowiącej podsumowanie mojej działalności artystycznej, mogę śmiało powiedzieć, że najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie. Ktoś policzył, że było ich 104. Nierzadko przy akompaniamencie bomb, kul i pocisków. Nie zamieniłbym tego na najbardziej prestiżowe sceny świata” – wspominał.

I to jest chyba odpowiedź na pytanie postawione w prologu niniejszego tekstu.

– Tomasz Zbigniew Zapert

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Bibliografia:
1. Jan Wojewódka „Ja, Janko ryzykant”
2. Władysław Walter Dana Daniłowski „Oj, dana, dana…”
3. Dariusz Michalski „Poletko pana Fogga”
4. Dariusz Michalski „Piosenka przypomni ci…”
5. Dariusz Michalski „Powróćmy jak za dawnych lat…”
6. Mieczysław Fogg „Od palanta od belcanta” opr. Zbigniew Rogowski
SDP2023
Tygodnik TVP jest laureatem nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Zdjęcie główne: Mieczysław Fogg. Fot. NAC/Archiwum Fotograficzne Edwarda Hartwiga, sygnatura: 42-L-109-1
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.
Kultura wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Gorszył i zachwycał. Jego erotyki nazywano pornografią
Uwodzicielskie kobiety grały rolę świętych, a święci przypominali starożytnych mędrców.