Połączenie mechanizmów rynkowych z programami socjalnymi rozwiązało ogrom problemów podnoszonych niegdyś przez marksizm. Ale są też sprawy nierozwiązane. Zachodnie liberalno-demokratyczne państwo wchodzi w rolę obrońcy grup „wyzyskiwanych” już nie przez kapitalistyczną gospodarkę, lecz przez „moralną większość”. Teraz bój nie toczy się o równość żołądków, lecz o równość różnych stylów życia – żeby żaden z nich nie był negatywnie wartościowany.
A zatem jedna rzecz pozostaje od 150 lat – od czasów, w których rodził się marksizm – niezmienna. To dążenie, żeby człowiek zastąpił Boga i nieustannie odkrywał prawa dziejów – po to, żeby sam mógł stanowić o normach moralnych i społecznych.
Tyle że prędzej czy później zostanie obnażony fałsz antropologii leżącej u podstaw komunizmu. „Wolność” od autorytetów i społecznych hierarchii nie czyni bowiem człowieka zdolnym do budowy raju na ziemi. Wręcz przeciwnie, opowiadanie się po stronie grup dyskryminowanych i wyzyskiwanych przeciw grupom dyskryminującym i wyzyskującym kończy się tym, że jedne z drugimi zamieniają się rolami, a nie stają się sobie równe.
Dziś państwo będące taranem tęczowej rewolucji, walczy nie o równouprawnienie mniejszości seksualnych, lecz o to, żeby ich – często samozwańczy – reprezentanci decydowali, jakie poglądy są dopuszczalne w przestrzeni publicznej.
Sednem ideologii komunistycznej jest radykalne pojmowanie równości. Ono zaś umościło sobie miejsce w europejskim dyskursie publicznym. I pozostaje także mocno obecne w umysłach wielu osób, które są przekonane, że 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy