Zawołanie „Popierajmy Partię czynem, umierajmy przed terminem”, choć anonimowe, należało do pereł czarnego humoru w PRL. Rym częstochowski plus absurd jak z, chętnie wówczas wystawianego, Ionesco – ale absurd, którym epatowano, służył, by zwrócić uwagę na niewydolność i nieracjonalność systemu.
System, jak wiadomo, funkcjonował tak, że u schyłku PRL średnia wieku mężczyzny w Polsce była o blisko dziesięć lat niższa niż u mieszkańców Zachodu, ale nawet najbardziej żarliwi antykomuniści wiedzieli, że to skutek zapaści służby zdrowia, alkoholizmu i zanieczyszczenia wody, a nie ludobójczych ambicji towarzysza Manfreda Gorywody z KC PZPR.
Wszystko dla planety
Kto się wtedy spodziewał, że za pół wieku apele o umieranie przed terminem zaczną głosić całkiem na serio gwiazdy muzyki pop? Bo sprawa jest już głośna, choć na razie ogranicza się do decyzji o tym, by nie mieć dzieci.
Oczywiście, można powiedzieć, że w kręgu celebrytów to nic nowego: praktyka i górnolotne deklaracje od dziesięcioleci idą tu ramię w ramię – w końcu kto to widział, by pozwolić sobie na przerwy w trasie koncertowej czy na rozstępy?
Tym razem jednak sprawa jest poważniejsza: wybór dokonywany jest nie dla doraźnej wygody życia, lecz w imię przyszłości planety. I tym samym nabiera wagi, nawet, jeśli deklarują go artystki tego formatu co wokalistka Blythe Pepino, która ostatnio gościła na łamach prasy brytyjskiej trzy i pół roku temu, deklarując swój poliamoryzm, co wówczas stanowiło jeszcze pewną nowość.
Nabiera wagi, oznacza bowiem świadome odrzucenie tego, co zazwyczaj wydawało się ludzkości – biblijnym patriarchom i bohaterom powieści S-F kolonizującym Marsa, książętom i pariasom – błogosławieństwem: potomstwa. Dziecko postrzegane jest przez rodziców i bliskich na wiele sposobów, zwykle jednak traktowane jest również jako wyzwanie rzucone śmiertelności, jako obietnica przeniesienia cząstki rodzica przez próg śmierci.