Socrealista z aprobatą moralisty Herberta
piątek,
8 listopada 2019
W przeciwieństwie do innych znanych malarzy, malował gawędząc. Przyjmował w pracowni i rozmowa mu nie przeszkadzała. Słuchałem go chętniej niż sam mówiłem, równocześnie widząc, jak przy mnie tworzy. Potem następowała przerwa z dobrym posiłkiem przygotowanym przez Marynę, jakimś skromnym kieliszkiem wina, nigdy więcej niż dwoma, i powrót do pracy.
O Aleksandrze Kobzdeju opowiada Andrzej Dobosz w 77. odcinku programu „Z pamięci” – cz. 2.
Do malowania używał nawet twarożku.
zobacz więcej
Aleksander Kobzdej, Olek, urodzony w 1920 roku, zaczął jeszcze przed wojną studia architektoniczne. Po wojnie studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Potem przeniósł się do Sopotu, gdzie studiował nadal malarstwo, będąc równocześnie asystentem. A też na Politechnice Gdańskiej dokończył studia architektoniczne i zyskał dyplom inżyniera architekta.
Był niesłychanie popularny. Przyjmował wiele osób w swoim domu i niesłychanie wiele sprzedawał. Po wystawach w Paryżu doceniono go i wymieniano obok Tadeusza Brzozowskiego, Jana Lebensteina.
Był on człowiekiem bezkonfliktowym. Przyjaźnił się z poprzednim pokoleniem, z kolorystami. Potem bardzo wielkim przyjacielem, którego spotykałem niemal na każdej wizycie, był Artur Nacht-Samborski – mało wystawiający, człowiek samotny, niemal spędzający każdą wolną chwilę u Kobzdejów.
Malarz awangardowy Jerzy Tchórzewski wspomina, że kiedyś poznał Kobzdeja, który przyjechał do Krakowa. Tchórzewski był w trudnej sytuacji. Kobzdej obejrzał jego płótna i powiedział, że powinien przenieść się do Warszawy. Wziął go ze sobą i Tchórzewski przez parę miesięcy mieszkał u Kobzdeja i był przez niego żywiony, aż wreszcie dostał w Warszawie własną katedrę.
Był to taki człowiek życzliwy wszystkim i przez wszystkich lubiany. Mimo tego socrealistycznego epizodu był bardzo ceniony i w „Więzi” ukazała się rozmowa z nim Zbigniewa Herberta, który go odwiedzał w pracowni. A Herbert był człowiekiem wymagającym i właściwie moralistą, tak że aprobata Herberta o czymś świadczy.
W przeciwieństwie do innych znanych malarzy, malował gawędząc. Przyjmował w pracowni w czasie malowania i rozmowa nie przeszkadzała mu w jego pracy. Słuchałem go chętniej niż sam mówiłem, równocześnie widząc, jak przy mnie maluje. Potem następowała przerwa z dobrym posiłkiem przygotowanym przez Marynę, jakimś skromnym kieliszkiem wina, nigdy więcej niż dwoma, i powrót do pracy, powrót do malowania. Kiedyś spędziłem tam cały dzień 1 maja, w towarzystwie Leopolda Tyrmanda, gawędząc, bo przeciągający się pochód uniemożliwiał wydobycie się z gmachu.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 41. do 60.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 61. do 80.: