W kostiumach ze szmat i tektury, tłumaczyli komuniście, czym jest dusza
piątek,
28 lutego 2020
Było to w pokoju kilkunastometrowym i publiczność też wynosiła najwyżej 20 osób. Oni byli metr, półtora metra przed publicznością… Mieli dość dziwne kostiumy. Ta formuła – takiego, no więcej niż kameralnego, dyskretnego, prywatnego teatrzyku – była zupełnie nowa i szokująca. Była czymś niezwykłym i fascynującym. I zadziwiony, bardzo byłem tam szczęśliwy.
Andrzej Dobosz w 108. odcinku programu „Z pamięci” opowiada o o Mironie Białoszewskim – cz. 1.
Młode panie przynosiły mu zupy i zapisywały wypowiadane zdania.
zobacz więcej
W 1955 roku jesienią, mój przyjaciel Jan Józef Lipski wziął mnie ze sobą na ulicę Tarczyńską do teatru Mirona Białoszewskiego, na spektakl, który nazywał się „Osmędeusze”. Było to w pokoju kilkunastometrowym i publiczność też wynosiła najwyżej 20 osób. Potem jeszcze w 1956 roku byłem na „Wyprawach krzyżowych”. Wtedy na ścianach tego pokoju wisiały obrazy Jana Lebensteina, którego znałem już wcześniej i jego obrazy z Akademii.
Tam występował sam Białoszewski, Lech Emfazy Stefański, jakby inspicjentem i reżyserem tego był taki starszy od nich pan, przedwojenny jeszcze przyjaciel Józefa Czapskiego – Ludwik Hering. Heringa można było spotkać na mieście i z nim porozmawiać. Występowała jeszcze Ludmiła Murawska, była wtedy studentką Akademii Sztuk Pięknych i ona głównie zajmowała się kostiumami. Była smukła, wyższa od obu swoich towarzyszy aktorów. Dość szybko opuściła Polskę, wychodząc za Francuza, pana Marcela Péju, korespondenta.
Oni tak byli metr, półtora metra przed publicznością… Mieli dość dziwne kostiumy. Sami je robili. Były one raczej ze szmat, z kawałków materiału, nawet z tektury.
Kiedyś na przedstawieniu wieczorem pojawił się minister kultury i sztuki, liberalizujący wtedy Włodzimierz Sokorski. I jemu tłumaczono: dusza – że dusza od żelazka – i dusza –pokazywano na prawdziwą duszę, ale on miał minę człowieka, który nie wierzy w istnienie duszy.
Ta formuła była zupełnie nowa i szokująca. Ja wtedy już od paru lat pisywałem o teatrze w „Nowej Kulturze”, tak, że właściwie widziałem wszystko, co się działo w teatrach warszawskich, a niektóre rzeczy oglądałem nawet dwa razy. Natomiast ta formuła – takiego, no więcej niż kameralnego, dyskretnego, prywatnego teatrzyku – była czymś niezwykłym i fascynującym. I zadziwiony, bardzo byłem tam szczęśliwy.
Zobacz też pozostałe odcinki „Z pamięci”. Numery 1-20:
Odcinki programu „Z pamięci” od 21. do 40.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 41. do 60.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 61. do 80.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 81. do 100.:
Odcinki programu „Z pamięci” od 101. do 120.: