Leopold Tyrmand i Marek Hłasko to pisarze, których potrzebuje popkultura. Biografie bikiniarza o konserwatywnych poglądach oraz polskiego Jamesa Deana stanowią atrakcyjny materiał dla twórców filmowych.
zobacz więcej
Z tej przyczyny Tyrmand dawał wyraz konsternacji postawą współczesnych mu zachodnich buntowników, którzy protestowali wobec nieludzkiego oblicza kapitalizmu i amerykańskiej interwencji zbrojnej w Wietnamie. Nie mógł pojąć, w jaki sposób postulowane przez hipisów prawo do wolnej miłości sprawi, że uda się zlikwidować nędzę i zaprowadzić na świecie pokój.
Mało tego, Tyrmand wykazywał paradoksalne podobieństwo kontrkultury do… europejskiego faszyzmu. Przypominał, że palący haszysz i wąchający eter artyści fin de siecle’u zachwycali się nietzscheańską koncepcją nadczłowieka. Byli dandysami przekonanymi o swojej przynależności do arystokracji ducha, a lud traktowali jako godny pogardy motłoch.
W USA Tyrmand związał się z The Rockford Institute – think-tankiem reprezentującym paleokonserwatyzm. Ów nurt krytycznie się odnosi do liberalnej demokracji, stawiając tradycyjne – wyrastające z greckiej i rzymskiej kultury klasycznej oraz chrześcijaństwa – cnoty oraz interes narodowy wyżej, niż „prawa człowieka” i równouprawnienie mniejszościowych ekscentryzmów. Paleokonserwatyści nieraz zarzucali części amerykańskiej prawicy, że kapituluje wobec światopoglądowych roszczeń lewicy.
I właśnie ku paleokonserwatyzmowi ewoluował Tyrmand. Można się domyślać, że gdyby pisarzowi przyszło dożyć III Rzeczypospolitej, to jego opinie nie byłyby przychylnie przyjmowane na warszawskich i krakowskich salonach. A reżyserzy woleliby zrobić na niego pamflet, a nawet przemilczeć jego istnienie, niż oddać mu cześć panegirykiem.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy