Część klientów czuje się nieco zażenowana, bo po prostu przyszli po zakupy, a nie po to, by zgromadzić zapasy na wojnę 100-letnią. Mam nawet wrażenie, że celowo kupują mniej. Jedno mydło w płynie, jedna paczka papieru, jeden kurczak, sześć piw. I cztery wina.
Ci ze zgrzewkami patrzą w podłogę, jakby się wstydzili swojego strachu.
Ale jednak w sklepach tłumy. Gen paniki napełnia kasy sklepów banknotami. Na Facebooku trwa licytacja na zdjęcia najbardziej pustych półek sklepowych.
Zamknięte szkoły, uczelnie, biblioteki. Zalecamy telepracę. Ci, którzy nie muszą przyjść do biura, niech zostaną w domu. Więc siedzimy z rodziną w domu, każdy przed swoim komputerem. Dzięki technologii okazuje się, że codzienne pielgrzymki w korkach do pracy nie są niezbędne. Równie dobrze można funkcjonować zdalnie. Może to jakaś nauczka na przyszłość, jak już panika minie.
Ze strachu przed koronawirusem można wyciągnąć wiele lekcji.
Nagle okaże się, czy jesteśmy w stanie spędzić z rodziną więcej niż dotychczasowe 15 minut przed wyjściem do pracy. Poranki to chyba jedyne momenty, kiedy dotąd spotykaliśmy się w walce o łazienkę, dostęp do ekspresu z kawą. Potem łączył nas jedynie telefon, Messenger lub sms. A wieczorem z reguły każdy siadał przed swoim komputerem, bo przecież pilne rzeczy nie mogą czekać.
A teraz w czasie kwarantanny, zdalnej pracy i zamkniętych uczelni, będzie trzeba całą dobę spędzić z najbliższymi! Konsekwencje będą znaczące. Zapewne za kilka – dokładnie dziewięć – miesięcy odnotujemy znaczny wzrost przyrostu naturalnego. To naukowo udowodniona teza, że w czasach zarazy, katastrof, ludzie bardziej – że tak powiem – mają się ku sobie. Tak było i w stanie wojennym, i kiedy w Nowym Jorku na jedną noc zgasło światło, i po atakach na WTC. Ludzie potrzebowali bliskości. A z tego rodzą się dzieci.
500+ nie działa tak dobrze. Wirusowa panika owszem. To zrozumiałe. Może umrzemy, ale trzeba przekazać swoje geny potomności. Zwykła zasada przetrwania gatunku.