Tym samym Putin zaczął się kreować na lidera konserwatyzmu w skali globalnej. A wiele środowisk prawicowych w Europie i USA przyjęło ów przekaz za dobrą monetę. Dlatego obrywa się im od lewicy i liberałów oskarżających ich o to, że realizują ideologiczną agendę Kremla. W Polsce efekt tego jest taki, że jeśli ktoś występuje przeciw wprowadzeniu do ustawodawstwa „małżeństw” jednopłciowych, to rzucany jest na kogoś takiego cień podejrzenia, że ma związki z Rosją.
Przypomina się tu zjawisko „reductio ad Hitlerum”. Chodzi o mechanizm dyskredytowania przeciwników politycznych, który polega na tym, że jeśli cokolwiek z ich przekonań ma coś wspólnego z poglądami dyktatora III Rzeszy, to uznani oni zostają za nazistów. Tyle że całą rzecz można sprowadzić do absurdu. Skoro bowiem na przykład Hitler uważał, że potrzebne są kampanie antynikotynowe, to czy każdy, kto jest za zakazem palenia w miejscach publicznych, staje się od razu nazistą?
Dziś w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem „reductio ad Putinum”. Wyobraźmy sobie, że ktoś potępia reżim kremlowski za aneksję Krymu i wojnę w Donbasie czy za represje wobec środowisk opozycyjnych w Rosji. Wystarczy jednak, że towarzyszy temu krytyka „tęczowej” rewolucji kulturowej na Zachodzie, i wówczas ruchy LGBT będą poprzez wpływowych publicystów kogoś takiego dezawuować jako zwolennika opcji prorosyjskiej, o ile nie wręcz agenta Kremla. A takie oskarżenia w Polsce mają wagę ciężką.
Tymczasem jeśli przyjrzeć się rosyjskiej rzeczywistości, to się okaże, że Putin nie jest konserwatystą, lecz populistą. Brytyjski dziennikarz Peter Pomerantsev scharakteryzował putinowski system władzy jako „rodzaj postmodernistycznej dyktatury”.
Gospodarz Kremla nie stoi na straży tradycyjnych wartości. Cynicznie gra konserwatyzmem. Owszem, występuje przeciw ruchom LGBT i antycerkiewnym performerom, tylko że ma to mało wspólnego z chrześcijaństwem. Wyczuwa się tu raczej nabytą w czasach jego młodości koszarową mentalność kagebisty, który rozprawiając się z rozmaitymi ekscentryzmami, dyscyplinuje społeczeństwo.
Znamienne, że Putin nie ograniczył prawa do aborcji. Gdyby bowiem to zrobił, wielu Rosjanom by się naraził. W ich świadomości aborcja jest formą antykoncepcji, czyli standardową usługą medyczną (to relikt epoki sowieckiej). Dlatego rosyjscy polityczni decydenci nie chcą ograniczać prawa do niej, choć przyjmując takie stanowisko zachowują się wbrew oczekiwaniom Cerkwi.
Tak więc za prezydentury Putina Rosja nie stała się tradycjonalistyczną arkadią. Pozostała krajem, w którym statystyki aborcji i rozwodów należą do najwyższych na świecie. Duża część społeczeństwa rosyjskiego żyje w nieformalnych związkach. Mimo że 70 procent Rosjan deklaruje wiarę prawosławną, to zaledwie 3 procent uczestniczy w liturgii Cerkwi (zresztą te dane przytacza publicysta Piotr Doerre na łamach „Polonia Christiana”).