Skądinąd oświadczeń wystosowała ona dwa. W tym drugim z nich jest następujący fragment: „(…) zaproponowaliśmy twórcom ze środowisk queerowych wspólne przygotowanie numeru naszego miesięcznika, w którym znajdą się teksty literackie i publicystyczne pisane przez autorów LGBT+ lub poświęcone tej tematyce. Mamy nadzieję, że pozwoli on miłośnikom fantastyki spojrzeć na świat – ten nasz i ten fantastyczny ‒ z innej perspektywy. Lepiej zrozumieć punkt widzenia osób nieheteronormatywnych ‒ ich potrzeby, nadzieje, obawy. Docenić ich pasje i pomysły”.
Najbardziej jednak zaskakujące jest to, że do składania wyjaśnień dał się namówić przez redakcję „Nowej Fantastyki” sam główny sprawca całej awantury, czyli Jacek Komuda. I jak się on tłumaczył z tego, co napisał? Ponoć chodziło mu o „stworzenie pastiszu sytuacji w obecnej Polsce ‒ tytułowego bohatera ścigają kibice przybrani w nazwy klubów piłkarskich z Podkarpacia i Lubelszczyzny, zaś obelgi i przekonania postaci to autentyczne słowa przedstawicieli zarówno środowiska LGBT, jak i ich przeciwników”.
Tyle że wątek straszliwego moralnego zepsucia w Taurydyce pojawia się już w wydanej w ubiegłym roku powieści Komudy „Jaksa. Bies idzie za mną”. Czytamy w niej między innymi: „Za morzem Taurydyka (…). Kraina kłamstwa, złota i porubstwa. Mężczyźni chodzą tam jak kobiety, usmarowani tęczowymi barwniczkami, chędożą się jak kozły, biorą do łoża dzieci. Mąż służy drugiemu do rozkoszy jak suka psu, robi za nałożnicę, niewiasta gzi się z drugą jak klępa, kiedy nie ma w pobliżu łosia”.
W „Nowej Fantastyce” nie było więc żadnej niespodzianki. Komudzie można oczywiście zarzucić, że w swojej twórczości operuje zbyt brutalnymi przerysowaniami – tylko po to, żeby ostentacyjnie drażnić strażników politycznej poprawności. Niemniej oba przywołane wyżej oświadczenia redakcji „Nowej Fantastyki” wydają się kuriozalne.
To prawda, że szczucie na osoby o nieregularnej seksualności jest godne potępienia. Ale trzeba brać też pod uwagę to, w jakich czasach żyjemy.
Dziś mamy do czynienia z subkulturą LGBT. Stanowią ją nie tylko pojedynczy ludzie, którym rzecz jasna należy się, jak każdemu człowiekowi, szacunek i ochrona przed przemocą. Trzeba tu też wskazać wpływowe środowiska, dążące do ustanowienia swojego dyktatu w kulturze, nauce, mediach, polityce.
To one roszczą sobie prawo do decydowania o tym, co społeczeństwo ma uznawać za normę. Traktują one mniejszości seksualne jak uciskany na przestrzeni dziejów proletariat, któremu z powodu wielowiekowej dyskryminacji należą się przywileje. Efektem jest podnoszenie w ustawodawstwach części krajów europejskich statusu par jednopłciowych do rangi małżeństw.