Nieszczęśliwie przystawszy do żyrondystów, przemawia na ich rzecz w ogrodach tuileryjskich, gdzie zostaje pewnego razu poturbowana przez grupę jakobinek; odtąd słabuje, dowodząc każdym kaszlnięciem, jak zgubne mogą być podziały na lewicy.
Jesienią 1794 została przyjęta z rozpoznaniem „obłąkania” do domu dla nieszczęśników w Faubourg Marceau. W 13 lat później przeniesiono ją stamtąd do najwybitniejszego XIX-wiecznego szpitala psychiatrycznego, La Salpêtrière. W pierwszych latach po przybyciu okazywano ją jeszcze, za pieniądze, utytułowanym ciekawskim, jak do zachrypnięcia śpiewa „Marsyliankę” lub domaga się krwi panów i prałatów; w ostatnich latach miłosiernie zamknięto ją w izdebce wyłożonej słomą, skąd duch jej pospieszył na rewolucyjne blanki 9 lipca 1817; w Paryżu od trzech lat władał z łaski Kongresu Ludwik XVIII.
Terynka zachowała małe
chambre de bonne w pamięci zbiorowej. Przez pierwsze pół wieku księża straszyli jej losem w kazaniach niemal równie często, jak opisem ostatnich chwil Woltera, który miał jakoby, na znak ostatecznego upadku, „pić wodę z urynału”. Mylili ją zresztą zwykle z młodymi damami, które najmowano w dniach paryskich obchodów święta Istoty Najwyższej, by siadały na zdesakralizowanych ołtarzach, możliwie wysoko unosząc trzewiki.
Z czasem zapomnieli o niej kaznodzieje – pamiętała tylko Sarah Bernhardt (jednoaktówka), Charles Baudelaire („Kwiaty zła”), Kazimierz Brandys w „Wariacjach pocztowych”, no i ceniona akademiczka Suzanne Desan, która poświęciła jej dłuższą, genderologiczną pracę w tegorocznym wiosennym numerze „Journal of Modern History”. Nikt nie powiedział małej, zagubionej, przekazywanej z rąk do rąk i spragnionej poklasku menadzie, że sukcesu nie zapewni jej ani szkarłatny strój do konnej jazdy, ani najodważniejsze nawet symbole wyszywane na cybuchach do fajek.
– Wojciech Stanisławski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy