I cała komercja na nic tryumfowała – trzy tygodnie temu młoda matka była dumna ze swych dzieci, które dostały kalendarze adwentowe z czekoladkami na każdy dzień i precyzyjnie wyjaśniały sobie, dlaczego są tylko dwadzieścia cztery okienka na słodkie niespodzianki. – To jest jasne – tłumaczył dziesięciolatek młodszej siostrze. – Bo dwudzieste piąte okienko to by już było Boże Narodzenie. A przecież dopiero na to czekamy.
To jest w gruncie rzeczy najprostszy, choć dziecięcy, dowód tego, że wszystkie próby skomercjalizowania tych świąt prowadzą tak naprawdę do zwycięstwa Bożego Narodzenia: nawet najbardziej czekoladowy i najbardziej wypełniony choinkami, reniferami i bałwankami kalendarz adwentowy ma przecież zawsze i wszędzie dwadzieścia cztery grudniowe okienka. Bo dwudzieste piąte – jak mówi rozsądne i logiczne dziecko – to jest właśnie Boże Narodzenie.
– W ten sposób wszystkie handlowe pomysły prowadzą jednak do dnia, w którym narodził się Pan Jezus. I cała laicyzacja na nic! – podsumowała jego mama.
Tak dobrze oczywiście nie jest, laicyzacja postępuje, komercja też tryumfuje. Nawet papież Franciszek prosił w ostatnich dniach, aby się jej nie poddawać. Ale jednak owa mama ze swym dziesięciolatkiem mają rację: to wszystko jest przecież z powodu narodzin Pana Jezusa w Betlejem i nie da się tego faktu ukryć lub zamazać, żeby nie wiem, jak się starali producenci niezliczonych gadżetów i twórcy reklam oraz filmów przygotowywanych na czas Bożego Narodzenia.
I jak chcieliby niezliczeni postępowcy, zwyczajni konformiści i prawdziwi przeciwnicy chrześcijaństwa. Robią to od lat i nie tylko komercja jest tu przyczyną.
Za komuny, wiadomo, spotkania były „noworoczne”, jeśli nawet ludzie za biurkiem po cichu łamali się opłatkiem i przynosili z domu śledzika, kapustę z grzybami i kawał makowca. – A jak przyszło nowe i wróciła tradycja, to i dawny sekretarz przychodził na opłatek w instytucie i nawet fragment z Ewangelii mu nie przeszkadzał – wspomina emerytowany profesor z warszawskiej uczelni.