„Od powietrza, głodu, ognia i wojny – wybaw nas Panie! Od nagłej i niespodzianej śmierci – zachowaj nas Panie!” Te przejmujące pieśni błagalne – suplikacje – śpiewamy od wieków w Kościele katolickim, także w rodzinach czy innych wspólnotach, w chwilach największych zagrożeń, wojen, katastrof, klęsk żywiołowych i śmiertelnych epidemii. Takich jak pandemia COVID-19 – chciałoby się dodać, tyle że dziś jakoś nie słychać naszego śpiewu: „Święty Boże, Święty Mocny, Święty Nieśmiertelny – zmiłuj się nad nami”.
Dlaczego przestaliśmy śpiewać i wzywać Bożego zmiłowania? Jeszcze rok temu o tej porze – w obliczu nowej wtedy pandemii –biskupi zalecali wiernym śpiew suplikacji po każdej Mszy świętej – i dla wiernych, także tych przed komputerem na nabożeństwie on line czy bezpośrednio transmitowanym przez każdą z telewizyjnych stacji, było to oczywistością. Potrzebowaliśmy przecież oparcia w modlitwie, szukaliśmy wsparcia, otuchy i nadziei. Szukaliśmy też odpowiedzi na nurtujące wszystkich pytania: skąd się to wzięło, jak do nas przyszło. Wierzący wszystkich wyznań zastanawiali się czy to może znak od Boga, coś na kształt potopu czy innej plagi, skoro tak szeroko rozlewa się po świecie.
Nie wiem, jak to było gdzie indziej, ale w Polsce natychmiast uczeni księża pospieszyli z wyjaśnieniem, że nie może być mowy o żadnej karze Bożej. Ale właściwie dlaczego nie? Nie podjęli też chyba w jakimś znaczącym zakresie innych prób wyjaśniania tego, co się ze światem i z nami dzieje. A może nie wierzymy już w kary Boże, tak jak nie wierzymy w gruncie rzeczy w to, że jest to Bóg Wszechmogący.
Chyba warto powtórzyć sobie to słowo kilka razy i wejść w jego niepojęte do końca znaczenie. Może więc nie wierzymy także w Boże Miłosierdzie? Co, oczywiście, nie przeszkadza nikomu o Nim mówić i pisać.