Zmarły 2 maja aktor, dziennikarz i polityk Bronisław Cieślak kojarzony jest rzecz jasna przede wszystkim z serialem kryminalnym „07 zgłoś się”, w którym zagrał porucznika Milicji Obywatelskiej, Sławomira Borewicza.
Produkcji tej można zarzucić, że ocieplała wizerunek władzy ludowej. Grany przez Cieślaka detektyw z MO postrzegany był jako polska wersja Jamesa Bonda (rzecz jasna w oczach tych widzów, którzy w latach 70. i 80. wiedzieli kim jest agent Jej Królewskiej Mości, bo w PRL filmów o nim nie wyświetlano). Borewicz miał stanowić zaprzeczenie tego, co było w socjalistycznej rzeczywistości odstręczające. Będąc lojalnym funkcjonariuszem PRL-owskich organów ścigania dawał w różnych sytuacjach wyraz braku wiary w ideologiczne zaklęcia, którymi reżim karmił Polaków.
Borewiczowi obca była ascetyczna postawa jego starszego kolegi, porucznika Antoniego Zubka. Ten bowiem jawił się jako relikt bierutowsko-gomułkowskiej przeszłości. Był skrępowanym sprawowaną przez siebie funkcją prowincjalnym smutasem. Za jeden z filarów socjalistycznego społeczeństwa uważał rodzinę (przy każdej nadarzającej się okazji zachwalał Borewiczowi małżeństwo jako instytucję pomagającą się mężczyźnie ustatkować, czemu sam starał się dawać przykład). O zachodnim konsumpcyjnym stylu życia, który dotarł nad Wisłę w epoce gierkowskiej, wypowiadał się z odrazą.
W odróżnieniu od Zubka, Borewicz reprezentował młodość i luz. Nie miał swoim rodakom za złe, że – mimo ograniczeń, jakie nakładał na nich system – chcą się bawić i bogacić (byleby w granicach obowiązującego prawa). Sam robił za playboya i światowca. Nie tylko uwodził kobiety swoimi atrybutami męskości, ale i w sprawach zawodowych potrafił błysnąć erudycją, na przykład podczas narady w komendzie rzucając cytatem z dzieł Aldousa Huxleya (generalnie żywił atencję do Anglików, co mogło być pokłosiem jego pobytu w Wielkiej Brytanii na placówce resortu handlu zagranicznego).
Stanowczo reagował też na nadużycia władzy ludowej. Przekonał się o tym choćby funkcjonariusz drogówki, który przyłapując go na złamaniu przepisów ruchu drogowego i nie wiedząc, że ma do czynienia z oficerem MO (Borewicz nosił się po cywilnemu), zganił go słowami: „No i gdzie się pchasz, baranie?”. W efekcie stójkowy za takie zachowanie miał wylądować „na dywanie” u swojego przełożonego.