Kapłan to nie kawaler na wydaniu, a zdrada nie jest godna pochwały
piątek,
17 września 2021
Panuje przekonanie, że porzucenie kapłaństwa dla kobiety to nic złego. Bo przecież każdy człowiek ma potrzebę intymnej więzi z inną osobą, więc celibat to bzdura.
W społeczeństwach, na które owa kultura skutecznie oddziałuje, panuje przekonanie, że porzucenie kapłaństwa dla kobiety to nic złego. Bo przecież każdy człowiek ma potrzebę intymnej więzi z inną osobą, więc celibat to bzdura.
Znamienne są słowa, które niegdyś padły po tym, gdy w Polsce pewien dominikanin odszedł z zakonu, ponieważ – jak stwierdził – wybrał „zwyczajną ludzką miłość”. Takie uzasadnienie tej decyzji spotkało się z następującym komentarzem filozofa Tadeusza Bartosia (zresztą byłego dominikanina): „To piękne wyznanie miłości, szczere i uczciwe. To odejście pokazuje fakt, że człowiek się zmienia, inny jest, mając lat 19-20, inny w wieku lat 40. Inaczej patrzy na życie, warto więc, żeby miał możliwość wyboru”. Opuszczenie przez mężczyznę wspólnoty zakonnej dla kobiety ocenił też psycholog i nauczyciel Przemysław Staroń, oznajmiając: „Zaprezentował postawę, która moim zdaniem zasługuje na poklask. On po prostu dojrzał do tej decyzji”.
Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że chodzi tu wyłącznie o kwestię celibatu. Zacznijmy od tego, że w przekonaniu, które jest w świecie rozpowszechnione, życie duchownego odbiega od normy, ponieważ różni się ono od życia w małżeństwie. Nie bierze się pod uwagę ogromu służby, do jakiej powołany jest człowiek, który wybiera sutannę lub habit. Warto się zastanowić na przykład nad tym, jaka byłaby kondycja spowiednika przebywającego wiele czasu w konfesjonale, gdyby miał on na swojej głowie problemy własnej rodziny.
Tymczasem kapłan, który porzuca swoje powołanie i się wiąże z kobietą, okazuje się na gruncie współczesnej popkultury romantycznym bohaterem. To człowiek buntujący się przeciw ograniczeniom narzuconym przez opresyjną instytucję (Kościół) w imię prawdziwej miłości, a jego postawie przypisywana jest dojrzałość. Ale skoro tak, to i zdrada małżeńska może być czymś zasługującym na pochwałę, jeśli tylko ten, kto się jej dopuszcza, motywuje ów akt wiernością swoim uczuciom.
Rzecz w tym, że mamy tu do czynienia z promocją infantylizmu. Własne namiętności okazują się ważniejsze niż inna osoba. To pielęgnowanie egoizmu, który dziś nieraz usprawiedliwiany bywa przymiotnikiem „zdrowy”.
Kościół ma ze współczesnym romantyzmem na pieńku, ponieważ definiuje miłość jako wierność innemu człowiekowi, a nie własnym uczuciom. Ktoś, kto zawiera małżeństwo (a jest ono sakramentem, czyli polem działania łaski Bożej), bierze na siebie pod pewnymi względami taką samą odpowiedzialność, jak ten, kto zostaje duchownym.
Takie postawienie sprawy może kogoś zdziwić, bo przecież celibat oznacza życie w samotności. Tyle że pokutuje w tym przypadku fałszywy mit, który zakłada, że skoro kapłan lub zakonnik nie ma żony, to jest to tak, jak byłby on człowiekiem stanu wolnego. Bycie duchownym niesie jednak ze sobą zobowiązania, które w wielu momentach wymagają od niego poczucia rodzicielskiej odpowiedzialności. Śluby kapłańskie i zakonne mają swoje konsekwencje również w wymiarze stosunków międzyludzkich.
Wracając do sprawy biskupa z Hiszpanii, media zamiast apelować o modlitwę za niego, wolą wśród swoich odbiorców wzbudzać ekscytację tym, że – jak można przeczytać w internecie i o czym było na wstępie powiedziane – związał się on z satanistką, a nawet został opętany. I tu z kolei dochodzimy do kwestii tego, jak świecka, liberalna kultura zachodnia interpretuje duchową walkę Dobra ze Złem.