Tak więc za sloganem „Wolne sądy!” kryje się warcholstwo naszych czasów. Podobnie jest z hasłem „W…dalać!” skandowanym na demonstracjach Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, w trakcie których wysuwane są postulaty zniesienia jakichkolwiek barier prawnych w dostępie do aborcji. Znamienne, że polski radykalny feminizm w swoim antypaństwowym wzmożeniu może przywoływać na myśl właśnie sarmatyzm.
Prawicowy egoizm do kwadratu
Tyle że „złota wolność” nie jest świętością jednej strony barykady w wojnie polsko-polskiej. I do tego, żeby się o tym przekonać, przyczyniła się pandemia COVID-19. Okazało się bowiem, że to w obozie szeroko pojętej prawicy ujawniło się sarmackie podejście do ograniczeń nakładanych przez państwo na obywateli w związku z koniecznością odparcia koronawirusa.
Wprowadzanie obostrzeń antypandemicznych spotyka się z protestami w środowiskach, które można zdefiniować jako konserwatywno-libertariańskie. Ich polityczne znaczenie w Polsce w ubiegłej dekadzie znacząco wzrosło i oddziałują one na prawicę głównego nurtu.
Widać, że owoce przynosi to, z czym mamy do czynienia od ponad 30 lat. Oto kolejne pokolenia młodych Polaków nabierają się na ideologiczne ekstrawagancje w rodzaju sprzeciwu wobec obowiązkowi zapinania pasów w samochodzie – rzecz jasna w imię wolności („złotej wolności” – można byłoby doprecyzować).
Paradoksalnie pandemia pokazuje, jak dużo łączy konserwatywnych libertarian z radykalnymi feministkami. Chodzi tu zwłaszcza o posunięty do skrajności indywidualizm (a bardziej trafnie byłoby tę postawę określić po prostu jako egoizm).
Radykalne feministki gardłują za prawem do aborcji, argumentując, że każdej kobiecie wolno robić ze swoim brzuchem to, co uważa za właściwe. Nie obchodzi ich wiedza naukowa, z której wynika, że nowe życie ludzkie zaczyna się z chwilą poczęcia, więc usunięcie ciąży to uśmiercenie człowieka.
Z kolei konserwatywni libertarianie jako cel ataku obrali maseczki i szczepionki. Lansują na ich temat różne fake newsy, które mają przekonać Polaków, iż środki te w walce z pandemią nie pomagają, a nawet mogą szkodzić. Antypandemiczne inicjatywy państwa przedstawiają jako dybanie na swobody obywatelskie. Swoje stanowisko zaś próbują uzasadnić następująco: każdy człowiek jest panem swojego zdrowia i żadnym instytucjom nic do tego. Tyle że tym samym odrzucają założenie, iż indywidualna wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się zarażanie śmiertelną chorobą innych ludzi. Zaprzeczają temu, że społeczeństwo to zespół naczyń połączonych.
I znowu to „Liberum veto”
Przyglądając się wydarzeniom w świecie, widać wyraźnie, kto politycznie chcąc nie chcąc korzysta z pandemii COVID-19. Na prawicy krążą teorie spiskowe, które ją kompromitują, ale przede wszystkim poznawczo blokują, żeby zmierzyć się z wyzwaniami, jakie przyniosła światu chińska zaraza. Boleśnie się przekonał o tym Donald Trump, przegrywając wybory prezydenckie, choć jeszcze na początku 2020 roku się wydawało, że je zdecydowanie wygra. Padały głosy, że to właśnie jego dezorientacja, jeśli chodzi o koronawirusową katastrofę, doprowadziła do spadku poparcia społecznego dla niego.
Politycznymi beneficjentami pandemii okazują się zatem progresiści. Prawicę dzieli problem, którego wcześniej nie było. Gdy COVID-19 staje się głównym tematem debaty politycznej, może to skutkować rozstrzygnięciami korzystnymi dla frontu sił lewicowo-liberalnych. Te bowiem – w odróżnieniu od prawicy – są w sprawie metod walki z pandemią w miarę jednomyślne, więc mogą się konsolidować.