Felietony

Unijne igraszki

Nie bałamutnych wypowiedzi o polexicie nam trzeba, nie zabawy w nędzne prowokacje jednego obozu wobec drugiego (bo ich skutki naprawdę bywają nieoczekiwane), tylko wciąż nowej dobrej edukacji na rzecz zrozumienia pryncypiów, bezwzględnej lojalności wobec polskiego państwa, churchillowskiej dyplomacji.

Z brexitem też zaczynało się niewinnie: tu padło słowo, tam dwa, tu jakiś żart niepolityczny, a tam znowu całkiem serio rzucona polityczna propozycja, tu aluzja historyczna, tam licytacja na negatywne czy prześmiewcze określenia i opisy. I tak to sobie szło, najpierw powoli, a jak już się rozkręciło, jak już panowie z ław rządowych i parlamentarnych oraz ambitni publicyści poszli za daleko, stało się to, co się stało. Wielka Brytania wyszła z Unii Europejskiej. Dzisiaj połowa mieszkańców Wysp gorzko tego żałuje.

Ale to się dzieje w Wielkiej Brytanii, gdzie pamięć o imperialnej przeszłości jest wciąż żywa i gdzie panuje świadomość, że na brytyjskiej ziemi od setek lat żaden najeźdźca nie postawił stopy i żaden okupant nie rozciągnął swojej władzy.

Brytyjczyków irytowały różne rozległe sprawy i przepisy unijne, ale, co ujmę w wielkim skrócie, nie „opłacało się” im pracować nad egzekwowaniem należnych i opisanych praw w UE. Może to dla nich był za duży wysiłek, a po co się wysilać? Choć ten wysiłek działałby także na rzecz innych, ale przecież tylko brytyjskie sprawy są ważne – zapewne upraszczam, ale nie mam innych możliwości, jeśli chcę sprawnie dojść do końca – więc nie należy oglądać się na innych, kiedy trzeba myśleć o własnym państwie i o własnym dobrobycie. Innych można i należy sprawnie wykorzystać, i to wystarczy. Winston Churchill dostarcza w tej sprawie znakomitych przykładów.

Brexit, polexit

Ale Polska to nie Wielka Brytania i Polacy to nie Anglicy, jeśli nawet bardzo lubimy Jej Wysokość Królową Elżbietę i jesteśmy do niej przywiązani, bo była (i jest) dla wielu z nas jedynym stałym punktem w zmieniającym się przez całe nasze życie krajobrazie politycznym. My nie mieszkamy na brytyjskiej ziemi i mamy – jeśli mamy, bo czasami w to wątpię – świadomość, że polską państwowością cieszymy się zaledwie od 104 lat, a i to z przerwami, w tym półwieczną wprawdzie państwowość, ale bez suwerenności i bez niepodległości.

I w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii mamy położenie geograficzne – i geopolityczne – takie, że jesteśmy obstawieni sąsiadami, którym na naszej państwowości, suwerenności i niepodległości przez wieki nie zależało, a wręcz przeciwnie. Zanim w 1918 roku nasi przodkowie odzyskali państwo były 123 lata rozbiorów, a i przed rozbiorami też się dobrze nie działo. Wiedzę na ten temat mamy jednak chyba bardzo, ale to bardzo ograniczoną, z różnych zresztą powodów. I to stwarza pole do niedobrych, a nawet niebezpiecznych, sytuacji – społecznych i politycznych, w wymiarze zbiorowym i indywidualnym.
31 grudnia 2021. Ostatni dzień 11-miesięcznego okresu przejściowego po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Mieszkający w Brukseli Brytyjczycy sprzeciwiający się brexitowi przyszli przez ambasadę Zjednoczonego Królestwa. Fot. JOHANNA GERON / Reuters / Forum
Teraz taką sytuację zaczynają stwarzać autorzy słownych żartów – i nie tylko żartów, niestety – obracających się wokół słowa „polexit” zbudowanego, a jakże, na bazie słowa „brexit”.

Nie będę w krótkim felietonie analizować, kto był pierwszy, kto zaczął, kto pociągnął i kto rozciągnął – dość, że ta niebezpieczna gra, z manipulacją w tle, coraz bardziej się nakręca.

Podobno w Wielkiej Brytanii zainicjowali ją „chłopcy” złączeni wspólnym doświadczeniem elitarnych szkół takich jak Harrow czy Eton, można więc założyć, że rzeczywiście mieli z tego niezłą, w swoim mniemaniu, zabawę. U nas by powiedzieli, że „bekę”. Nie będę się zajmować losem Brytyjczyków, bardziej obchodzi mnie los Polaków, jednak i tam aż się prosi gorzka przestroga Ignacego Krasickiego „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie, dla was to igraszka, nam idzie o życie!”. Cóż dopiero w Polsce!

Nie tylko nie będę analizować, kto zaczął, kto pociągnął i w jakim celu, bo nie o tym piszę. Rozkład sił w tej „zabawie” jest niejasny, jedni prowokują, drudzy prowokację łapią i nią się posługują, inni używają słowa „polexit” w rozgrywkach wewnętrznych – z czego odbiorcy mediów nie zdają sobie sprawy, jeszcze inni bezmyślnie powtarzają.

Ulga i nadzieja

Państwo mandatowe – rewitalizacja? Jak eurokraci usiłują przejąć kontrolę nad Polską

Jan Rokita: Chodzi o oddanie rządów – przynajmniej na jakiś czas – zaufanym funkcjonariuszom instytucji unijnych.

zobacz więcej
– Łatwo ci mówić – komentuje moje znieświeżenie, niezadowolenie i tak naprawdę obawy młoda dziennikarka – bo ty zawsze byłaś zwolenniczką obecności Polski w UE, nawet zadawałaś nam na zajęciach (z warsztatu dziennikarskiego na UW – przyp.aut.) teksty na ten temat. A teraz nie chcesz zobaczyć, co się dzieje, że to nie jest ta sama Unia.

Ależ chcę zobaczyć i nie tylko chcę, ale widzę: że UE ma kłopoty z własną tożsamością, że nie radzi sobie z biurokracją i z demokracją, że nie rozumie, czym był totalitarny komunizm, że zdarza się tam korupcja, jej struktury są chore, że boi się konserwatywnych czy prawicowych rozwiązań, i tak dalej. Ale to nie są powody, żebym uważała, że można rezygnować z członkostwa – czy choćby rozważać taką opcję!

Zbyt dobrze pamiętam, o co nam chodziło wtedy, kiedy marzyliśmy o wolnej Europie, podróżach bez granic, paszportach w domu, zagranicznych studiach i realizacji zawodowej w innym kraju. Ale sprawa przynależności do Unii Europejskiej oznaczała przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa, przejrzystości i jawności życia publicznego, czego nasze pokolenie nie zaznało nigdy, być może nawet wyolbrzymione w owym czasie, ale jaką wielką dające nadzieję.

Sprawa przynależności do UE dawała poczucie ulgi, że po tylu latach odrywamy się od Związku Radzieckiego (cóż, że nie istnieje formalnie, skoro struktury ideowe mają się nieźle). Dawała poczucie przynależności do normalnego świata, z którym dodatkowo zadzierzgnęliśmy liczne więzy w latach 80. XX wieku, zbudowani jego solidarnością z nami, chęcią pomocy i współpracy.


Było dla mnie oczywiste, że potrzebny jest do tego nasz wielki, nie dający się nawet opisać, wysiłek, nie tylko negocjacyjny, bo to robił rząd, jakikolwiek był, a wydawało się, że każdemu na tym zależy. Ale były też zadania dla zwykłych ludzi: należało dobrze poznać zasady, na jakich UE się opiera i jakie przyświecały jej założycielom, zrozumieć je tak, aby pokazywać je innym. Należało zapoznać się z przepisami prawnymi i próbować zobaczyć nową rzeczywistość w ich świetle. Zrozumieć chrześcijańskie korzenie unijnych zasad i zobaczyć, do czego i nas – mnie – zobowiązują. Uczyć się przekładać to wszystko na życie codzienne. Na decyzje zawodowe. Na wybory polityczne.

Nieodrobione zadanie

Bo stawka była i jest wielka. Sąsiadów zawsze będziemy mieli, nasze miejsce na mapie nie ulegnie zmianie. Powtórzę za Janem Marią Rokitą: „opłaca się mieć względnie silny bufor instytucji wspólnotowych, które choćby od czasu do czasu mogą się przydać dla ochrony polskich interesów. Choćby w takich kluczowych dla nas materiach, w których przydawały się już w przeszłości – jak geopolityczne bezpieczeństwo, polityka wschodnia, czy unijny jednolity rynek, gdzie Bruksela z racji swych zasad zawsze stoi znacznie bliżej naszych racji, aniżeli racji naszych silniejszych aliantów. To w końcu klasyka dobrej taktyki politycznej, zalecanej choćby przez Makiawela: bronić się rękami i nogami przed tym, aby z nawet najbardziej przyjaznym, ale silniejszym aliantem, nie musieć zostawać kompletnie sam na sam” (za „Teologią Polityczną Codziennie”).

Ta praca, o której piszę, nie została wykonana – mamy wprawdzie wielu europosłów, ale gdzie widać ich wysiłki na rzecz Unii, jakiej pragniemy? Nie jest trudno biadać nad upadkiem cywilizacji, znacznie trudniej jest pracować, aby ten upadek powstrzymać. I w ten sposób dawać świadectwo zarówno swojego przywiązania do Polski, jak i do chrześcijańskich zasad.
Konrad Szymański, polski minister ds. europejskich (z lewej) w maju 2018 roku w Brukseli w rozmowie z Martinem baronem Callananem, brytyjskim ministrem stanu ds. Brexitu. Fot. PAP/Wiktor Dąbkowski
Nie chciałabym nikogo skrzywdzić, ale ilu jest takich jak Marek Jurek czy Konrad Szymański, którzy tak sprawnie posługują się językami obcymi, że są w stanie przeprowadzić każdy wywód, mają jasną i wyrazistą tożsamość, stoją zawsze na gruncie poszanowania polskiego państwa i jego interesów. I pracują!

Narzekamy na unijne to i tamto – to bierzmy się do roboty, mamy przecież europosłów, od których można żądać wysiłku, przedkładać im postulaty, wymagać. Pamiętam sprzed paru lat wykład w Trybunale Konstytucyjnym prof. Jacka Czaputowicza, zanim jeszcze został ministrem spraw zagranicznych, w którym wyliczał punkt po punkcie sprawy, od których pilnowania żaden urzędnik reprezentujący polskie państwo w unijnych strukturach nie może odstępować, nie może sobie odpuszczać. Dodam od siebie, że powinien być zawsze merytorycznie przygotowany, mieć głęboką orientację w unijnych i krajowych regulacjach i interpretacjach prawnych i umieć to wyjaśnić. W co najmniej dwóch językach.

Nie bałamutnych czy prowokacyjnych wypowiedzi o polexicie nam więc trzeba, nie zabawy w nędzne prowokacje jednego obozu wobec drugiego (bo ich skutki naprawdę bywają nieoczekiwane), tylko wciąż nowej dobrej edukacji na rzecz zrozumienia pryncypiów, bezwzględnej lojalności wobec polskiego państwa, churchillowskiej dyplomacji.

– Oni się nie bawią słowem „polexit”, oni się martwią – mówi ironista. – Jakby się naprawdę martwili – odpieram – to by tego słowa nie używali, tylko zakasywali rękawy, studiowali w te i we wte przepisy i traktaty, posługiwali się nimi, szukali możliwości prawnych, nie szczędzili sił i środków – które mają! – na swoje interwencje, wystąpienia, działania.

Źle się, chłopcy, bawicie.

– Barbara Sułek-Kowalska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Pracownik KPRP wymienia flagi przed konferencja prasowa prezydenta Andrzeja Dudy. Fot. Adam Chelstowski / Forum
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?