– Ich rufe von Warschau, mein name Joanna Rawik (Dzwonię z Warszawy, nazywam się Joanna Rawik).
Po drugiej stronie kabla najpierw panowała cisza, potem dłuższa rozmowa, trochę z sekretarką, po chwili z dyrektorem Instytutu Pokoju imienia Ericha Marii Remarque’a przy Uniwersytecie w Osnabrück, doktorem Thomasem F. Schneiderem.
Kilka dni później dzwoniłam do drzwi instytutu. Cisza w słuchawce nie mogła dziwić. Przywitano mnie z honorami jako wcielenie głównych postaci „Łuku triumfalnego” w jednej, żywej osobie. W dodatku Joanna Madou była piosenkarką pochodzenia rumuńskiego. Ale zanim zadzwoniłam, w Osnabrück nikt nie przypuszczał, że po ziemi chodzi osoba nazywająca się tak samo jak bohater najgłośniejszej powieści Remarque’a.
Sama nie bardzo wiem, dlaczego tak się stało, że natychmiast po przeczytaniu dzieła Remarque’a zmieniłam nazwisko na Rawik. Nic nie wiedziałam o autorze. Zachwyciła mnie jego wizja Paryża i wiedziałam, że muszę to miasto koniecznie zobaczyć. Był przełom lat 50 i 60. XX wieku, Paryż był stolicą świata, kultury, literatury, filozofii, mody i piosenki literackiej.
Moment był osobliwy. Tkwiłam po uszy w szponach egzystencjalizmu. Była to wspaniała epoka klubów i piwnic studenckich, królowały czarne swetry, gęsty dym papierosów, zdarzały się nawet prawdziwe gauloise albo caporale, lały się strumienie algierskiego wina gelala, było zadziwiająco tanie. Upajała nas poezja i piosenka francuska oraz jazz.
Obsesyjnie czytaliśmy J. P. Sartre’a, Simone de Beauvoir, Camusa, także Faulknera i Hemingwaya. Nurzaliśmy się w tym naszym polskim egzystencjalizmie niczym w ożywczym źródle. W „Drogach wolności” Sartre’a, z których niewiele rozumiałam, bo to książka z kluczem, znalazłam dewizę swojego życia. Jestem jej wierna do dziś, a brzmi zwyczajnie: należy w życiu robić to, na co mamy ochotę, ale nieustannie siebie kontrolować.
W tej oszałamiającej mieszance Remarque był inny, zdecydowanie mi bliższy, choć jeszcze nie wiedziałam, dlaczego. Wiele lat byłam święcie przekonana, że pisał „Łuk triumfalny”, chodząc ulicami Paryża, tak bardzo utożsamił mi się z postacią doktora Rawika. Dopiero bardzo późno dowiem się, że tworzył swoje dzieło w Nowym Jorku, podczas drugiej wojny światowej.
W Osnabrück doktor Schneider zaprowadził mnie do pokoju, w którym zostałam sama z zapisem ostatniego wywiadu pisarza dla ZDF. Znałam jego fotografie, portrety, zdążyłam zgromadzić sporą wiedzę o tak bardzo „moim” autorze, przeczytałam prawie wszystkie jego tytuły. Resztę, bardzo istotną, uzupełnię w ciągu kilku lat.
Spotkanie z Remarkiem wirtualnym okazało się zadziwiająco żywe. Przede wszystkim dlatego, że fizycznie i nie tylko, ukazał mi się bardzo podobny do mojego ojca. Szczupły, wyciszony, o delikatnych rysach i subtelnym uśmiechu, elegancki w dobrym stylu. Wydał się być tak bardzo bliski jakbym znała go całe życie.