Szkopuł w tym, że sowiecki „antyfaszyzm” współbrzmiał z tym, co głosiły elity intelektualne na Zachodzie. Po drugiej wojnie światowej to lewica stała się w świecie wiodącą opcją opiniotwórczą. Ona też – jak sowieccy komuniści, choć w swoim stosunku do ZSRR nie była monolitem – walczyła z „faszyzmem”. Pojęciem tym obejmowała rozmaite zjawiska, które traktowała jako przeszkody w naprawie świata i uszczęśliwieniu ludzkości: nacjonalizmy, rasizmy, religijne „fundamentalizmy”. Ale w ogóle termin ten stał się bardzo pojemny i to wręcz kuriozalnie.
I tak choćby przywódca rewolty studentów w Paryżu w roku 1968, Daniel Cohn-Bendit nazywał „reżimem faszystowskim” Francję za prezydentury Charlesa de Gaulle’a, ponieważ w akademikach obowiązywały ograniczenia odwiedzin, przez co – według buntowników – młodzież nie mogła swobodnie uprawiać seksu. To pokazuje ewolucję lewicy na Zachodzie: w bogatych społeczeństwach konsumpcyjnych ciężar swoich zainteresowań przesunęła ona ze spraw społeczno-ekonomicznych na kwestie kulturowo-obyczajowe. „Antyfaszyzm” może zatem przybierać wręcz formy groteskowe.
Tyle że groteską nie da się nazwać rozlewu krwi na Ukrainie. Rosja dopuszcza się zbrodni, które próbuje przykryć szczytnymi sloganami. Uderzając zaś w „antyfaszystowskie” tony chce uwiarygodnić się w oczach ludzi Zachodu. Wielu z nich bowiem za banał bierze twierdzenie, że skoro „faszyzm” – cokolwiek by się kryło pod tym słowem – kojarzy się z Adolfem Hitlerem, to jest to polityczne zło absolutne, z którym powinno się rozprawiać tak, jak się rozprawiła armia sowiecka z III Rzeszą.
I chyba nie przypadkiem atak Rosji na Ukrainę spotkał się na Zachodzie z usprawiedliwieniem czołowych lewicowych intelektualistów: amerykańskiego myśliciela Noama Chomsky’ego, kanadyjskiej dziennikarki i działaczki społecznej Naomi Klein oraz ekonomisty, byłego ministra finansów Grecji Janisa Warufakisa. Okazują oni wyrozumiałość Putinowi. Ich wykładnia pokrywa się ze stanowiskiem Kremla: po zimnej wojnie Rosja została otoczona przez NATO, więc ma się prawo bronić.
Warto w tym kontekście zauważyć, że w krajach zachodnich żywy jest nurt lewicy antyamerykańskiej i prorosyjskiej. Można tu wymienić między innymi: niemiecką Die Linke, hiszpańskie Podemos, grecką Syrizę, La France Insoumise (Francję Nieujarzmioną) czy separatystów z Katalonii i Szkocji. Część tych ugrupowań ma korzenie komunistyczne. Należy o tym przypominać, ponieważ w polskiej debacie publicznej przeważa przekonanie, że w Europie sprzyjanie Kremlowi to domena prawicy, której twarzami są Marine Le Pen i Viktor Orbán.
Wracając do „antyfaszystowskiej” agitacji Kremla – jej rozwinięciem są bajki Siergieja Ławrowa o tym, że Rosja przeprowadza „operację specjalną” na Ukrainie, ponieważ państwo ukraińskie zagroziło państwu rosyjskiemu niemal tak, jak w 1941 roku III Rzesza zagroziła Związkowi Sowieckiemu. Oczywiście ktoś, kto cokolwiek wie o faktycznym stanie rzeczy, nie uwierzy w te bzdury. Ale jednak szef rosyjskiej dyplomacji je serwuje.