Uwielbiam potyczki, ale przez słowo „potyczki” rozumiem przygodę albo odkrywanie nowych rzeczy, ewentualnie napawanie się nową wiedzą. Dlatego lubię winiarskie wyzwania. Oj, jak lubię! Ostatnio (ale przez owo „ostatnio” należy liczyć ostatnie dwadzieścia lat) wszyscy przejęci są czekoladą. I to z wielu powodów.
Uczyłem się kiedyś (i wiedzę ową przekazywałem), iż kiedy sięga się po czekoladę, o winie należy zapomnieć. Tymczasem moje potyczki z czekoladą i winem były na tyle szokujące, że zapamiętałem je do dziś.
Valrhona, Galler, mistrz świata młodych czekoladników – Pierre Marcolini... Takie nazwy przelatują mi przez głowę, gdy trzymam w ustach kawałek darowanej kostki... Ale biorę – jestem, co oczywiste – czystej krwi łasuchem.
Cité du Chocolat
Mieścina Tain-l’Hermitage, osiemdziesiąt kilometrów na południe od Lyonu, godzina samochodem, stolica wyrobu słynnego wina hermitage. A w niej Valhrona, zakład wytwarzający najlepszą czekoladę na świecie, obiekt niemal (całkowicie w zasadzie) tajny, otoczony wysokim betonowym murem, który nigdy nie wpuszcza dziennikarzy, zwana przez miejscowych Cité du Chocolat, miastem czekolady.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Trzeba się bronić, bo z uwagi na wino głównie, rocznie przybywa tu więcej dziennikarzy niż jest zameldowanych mieszkańców, a żurnaliści lubią rozleźć się po okolicy. Mnie wprowadził przyjaciel, który dostarczał tam… wino i… osady z beczek po nim. Przywoził wyszukane maury z Roussillon, mocne i słodkie, które później w zestawach zapakowanych w drewniane skrzyneczki wraz z czekoladami sprzedawano, zaś osad mieszano z… nadzieniem do batoników.
Wtedy mój przyjaciel był pierwszym, który wpadł na ten pomysł i jeszcze przekonał do niego władców Valrhony, a dziś jest już on nieco spowszedniały i naśladowany na całym świecie. Jak smakowały tamte batoniki… Hm…