Felietony

Rozważania na granicy polsko-mongolskiej

Nie chcąc być podejrzewanym o tani rewizjonizm, milczę o pokoju w Polanowie, na mocy którego Rzeczpospolita Polska mogłaby upomnieć się o ziemię czernihowską i siewierską, zaś Litwa o Smoleńsk; milczę, chociaż chętnie zwróciłbym ówczesną rekompensatę, czyli 20 tys. rubli, za prawo do używania tytułu cara moskiewskiego przez prezydenta RP.

Wydaje się, że elity mocarstwa, za jakie pragną uchodzić Stany Zjednoczone, nie zareagowały z wystarczającą powagą na sugestię przewodniczącego Dumy Wiaczesława Wołodina, że Federacja Rosyjska mogłaby, a może nawet powinna, upomnieć się o Alaskę jako ziemię przodków.

Na frontowych stronach „Washington Post” nadal głównie o strzelaninach i o tym, jak Joe Biden głęboko zawiódł Demokratów, na nowojorskich ulicach trwają manifestacje entuzjastów aborcji, głucho o tym, by w anchoragskim Wallmarcie wykupywano zapasy karmy dla kotów. Oczywiście – być może opinia publiczna nie dowiedziała się jeszcze, że kolejne lotniskowce kierują się na północ Pacyfiku, a oddziały marines zajmują strategiczne pozycje u czarnych, skalistych brzegów cieśniny Beringa.

Bardziej jednak prawdopodobne, że wypowiedź Wołodina uznano w Stanach i na świecie za kolejny przykład deklaracji pozbawionej znaczenia, służącej wyłącznie mnożeniu „białego szumu”, swego rodzaju politycznej tzw. sałaty słownej. Można również interpretować wypowiedź przewodniczącego Dumy w kategoriach religioznawczych: podobnie absurdalne i złośliwe zachowania są, według badaczy tak uznanych jak Mircea Eliade, typowe dla pomniejszych bóstw typu trickster, dość charakterystycznych dla mitologii paleoazjatyckich i indiańskich, choć rysy trickstera nosił również skandynawski Loki.

Duch trickstera zstępuje czasem na polityków, czego przykładem była zadeklarowana przez rzecznika rządu PRL Jerzego Urbana gotowość wysłania przez komunistyczny rząd ładunku śpiworów dla bezdomnych z Nowego Jorku; niewykluczone, że groźba odebrania Alaski Stanom czerpie z podobnych źródeł.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Moim zdaniem wypowiedź Wołodina zasługuje jednak na refleksję, niezależnie od wąskich perspektyw strategiczno-militarnych. Te rzeczywiście muszą być zajmujące: już red. Paweł Tomczyk zauważył, że z przyjemnością rzuciłby okiem na próby wyegzekwowania przez władze Federacji Rosyjskiej suwerennego panowania nad należną im ziemią. Liczne dywizje zdobyłyby zapewne przy tej okazji zaszczytne tytuły, jak „Fairbanksska” czy „Juneauska”, niejeden kadyrowiec przekonałby się, jak smakują hot wings (niekoniecznie od McDonald’s), a zimowy desant przez Jukon dostarczyłby motywów wielu malarzom batalistycznym. Nawet jednak, jeśli ktoś nie jest fanem filmów w rodzaju „O jeden stan za daleko” – wniosek przewodniczącego Dumy zasługuje na refleksję politologiczną.

Co bowiem stanowi dla rosyjskiego męża stanu przesłankę do zakwestionowania ważności aktu zakupu Alaski, zawartego 30 marca 1867 roku przez sekretarza stanu Williama H. Sewarda i wysokiego przedstawiciela Rosji Eduarda de Stoeckl? Wołodin jako człowiek odpowiedzialny nie powtarza krążących w Rosji od kilkudziesięciu lat pogłosek o tym, jakoby należne Rosji środki (7,2 mln dolarów, czyli wedle ówczesnych stawek 11 362 481 rubli srebrem i 94 kopiejki) trafiły do kieszeni czynowników lub zatonęły wraz ze szkunerem Orkney.

Nie! Zna on przecież dobrze prace prof. Nikołaja Bołchowitinowa, który już przed laty dotarł do odpowiednich dokumentów przechowywanych w Państwowym Archiwum Historycznym FR (RGIA). W teczce F 565, Op. 3, spr. 17843 na karcie nr 9 szczegółowo wyszczególnione jest wydatkowanie lwiej części tej sumy na zakup za granicą oprzyrządowania dla budowy nowych linii kolejowych: Kursko-Kijowskiej, Riazańsko-Kozłowskiej i Moskiewsko-Riazańskiej. Przecież nie będziemy teraz rozbierać zwrotnic na trasie do Riazania, śrub odkręcać niczym w humoresce Czechowa!
Nakaz wypłaty 7,2 miliona dolarów Imperium Rosyjskiemu za zakup Alaski przez Stany Zjednoczone. Dokument wystawiony został przez Departament Skarbu. Fot. Circa Images/GHI/Universal History Archive/Universal Images Group via Getty Images
Nie, Wiaczesław Wołodin nie myśli o czymś podobnym, nie wdaje się w kłopotliwe detale dotyczące przeliczników walut, przebiegu linii demarkacyjnych czy okoliczności przegrania wojny krymskiej. Rozstrzyga sprawę z lekkością stawiającego jajko Kolumba: po prostu umowa przestaje od dziś obowiązywać, ponieważ nam się nie podoba, a prócz tego w Alasce żyli przodkowie – może nie Wołodina osobiście, lecz w każdym razie przodkowie, jacyś Rosjanie, którzy musieli porzucić swój skład skór foczych i banię w Anchorage. A skoro tak…

I znowu: umysły małostkowe mogą zwracać uwagę, że podobna łatwość kwestionowania umów może wywołać pewien dyskomfort u obecnych i przyszłych partnerów dyplomatycznych Rosji (kto wie, jak zmienny może być umysł i humor przewodniczącego Dumy?), że nawet w spisach demograficznych tak wiarygodnych, jak rosyjskie, niełatwo znaleźć znaczną reprezentację Innuitów i Aleutów, czyli ludów najliczniej zasiedlających dolinę Jukonu w połowie XIX wieku. Zostawiam to szczególarzom, z lubością napawając się wizją porządku świata, w którym zostałyby zakwestionowane porozumienia międzynarodowe sprzed stu, dwustu, pięciuset lat. Bo tak. Bo niby co.

Oczywiście: nam, Polakom, łatwo by nie było. Unieważnienie porozumień jałtańskich z jednej strony osłabiłoby naszą pozycję we Wrocławiu i Szczecinie (o czym zresztą poprzednicy Wołodina chętnie przypominali Warszawie od 1945 roku), z drugiej – wepchnęłoby nas w koszmarne spory o Kresy. Ale co tam Jałta: naprawdę ciekawe byłoby np. wypowiedzenie postanowień Pokoju Westfalskiego (1648).

Początek końca Rzeczypospolitej. Jak Polacy przebiegłością opóźnili ostateczną hańbę i klęskę

Negocjacje pokojowe po „Potopie rosyjskim”.

zobacz więcej
Chciałbym zobaczyć, jak książę Brunszwika-Lüneburga odstępuje swój głos w Sejmie Rzeszy biskupowi Bremy, jak margrabia Brandenburgii traci biskupstwo w Kamieniu Pomorskim, a Święte Cesarstwo Rzymskie odzyskuje swe prawa do sprawowania pryncypatu nad Związkiem Szwajcarskim. Owszem, mogłyby wyniknąć pewne kwestie sporne, np. o prawo posługiwania się insygniami książęcymi władców Pomorza lub o to, komu przypadnie dziesięcina z biskupstwa Schwerin – w rozwiązaniu tych kwestii na pewno chętnie pomógłby jednak przewodniczący Dumy.

A gdy już by się z nimi uporał, można by przejść do podważenia innych traktatów, które – jak większość z nich, bądźmy szczerzy – zawierano pod presją czasu, oręża, groźby głodu czy przewrotu i które w dalece niewystarczający sposób uwzględniały prawa ludności ościennej. Nie chcąc być podejrzewanym o tani rewizjonizm, milczę o pokoju w Polanowie (1634), na mocy którego Rzeczpospolita Polska mogłaby upomnieć się o ziemię czernihowską i siewierską, zaś Litwa o Smoleńsk; milczę, chociaż chętnie zwróciłbym ówczesną rekompensatę, czyli 20 tys. rubli, za prawo do używania tytułu cara moskiewskiego przez prezydenta RP. Zostawmy jednak Polanowo i nawet rozejm dywiliński, precz z wąskim rewizjonizmem!

Dlaczego jednak nie przyjrzeć się bliżej postanowieniom pokoju w Nystad (1721)? Istnieje wiele danych, że odstąpione wówczas przez Szwecję ziemie, w tym ujście Newy do Zatoki Fińskiej, zamieszkiwane były przez wielu przodków dzisiejszych Szwedów, którym niesporo było opuszczać te bagniste, lecz tak świetnie niebawem zurbanizowane ziemie. Również postanowienia traktatu w Küczük Kajnardży (1774) zbyt chyba pochopnie kwestionują rozstrzygnięcia pokoju w Niszu (1739), który zakładał m.in. zakaz przepływu floty rosyjskiej przez cieśniny czarnomorskie.

Wszystko to jednak oświeceniowa dyplomacja, która, wiadomo, przestawiała narody niczym pionki na szachownicy. Jeśli naprawdę pochylać się nad prawami przodków – myśl moja biegnie do czasów przedtraktatowych, do żołnierzy Temudżyna, Subedeja i Dżebe, którzy przez Wąwóz Darialski, przez równiny nad rzeką Kałką i nadwołżańskie, dotarli do Riazania, Kołomny, Tweru i Rostowa, do Włodzimierza nad Klaźmą i do Moskwy – i zostali tu, dzielni i pracowici niczym rosyjscy kupcy nad Jukonem, przez ponad 150 lat. Czy naprawdę Ułan Bator powinno tak łatwo zapominać o swoich przodkach?

Oczywiście, ewentualne wypowiedzenie przez Mongolię Traktatu o Przyjaźni i Strategicznym Partnerstwie, zawartego we wrześniu 2019 roku, wymagałoby zapewne pewnego dozbrojenia posterunków policji w Sandomierzu i w Legnicy. Myślę jednak, że szacunek dla przodków dzisiejszych Mongołów wart jest takiego wysiłku.

– Wojciech Stanisławski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Pomysł zakupu Alaski nazywany „szaleństwem Sewarda” (Seward's folly) był powszechnie wyśmiewany także w politycznej satyrze – rysunek Franka Bellewa z 1867 roku. Fot. Getty Images
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?