Wydaje się, że elity mocarstwa, za jakie pragną uchodzić Stany Zjednoczone, nie zareagowały z wystarczającą powagą na sugestię przewodniczącego Dumy Wiaczesława Wołodina, że Federacja Rosyjska mogłaby, a może nawet powinna, upomnieć się o Alaskę jako ziemię przodków.
Na frontowych stronach „Washington Post” nadal głównie o strzelaninach i o tym, jak Joe Biden głęboko zawiódł Demokratów, na nowojorskich ulicach trwają manifestacje entuzjastów aborcji, głucho o tym, by w anchoragskim Wallmarcie wykupywano zapasy karmy dla kotów. Oczywiście – być może opinia publiczna nie dowiedziała się jeszcze, że kolejne lotniskowce kierują się na północ Pacyfiku, a oddziały
marines zajmują strategiczne pozycje u czarnych, skalistych brzegów cieśniny Beringa.
Bardziej jednak prawdopodobne, że wypowiedź Wołodina uznano w Stanach i na świecie za kolejny przykład deklaracji pozbawionej znaczenia, służącej wyłącznie mnożeniu „białego szumu”, swego rodzaju politycznej tzw. sałaty słownej. Można również interpretować wypowiedź przewodniczącego Dumy w kategoriach religioznawczych: podobnie absurdalne i złośliwe zachowania są, według badaczy tak uznanych jak Mircea Eliade, typowe dla pomniejszych bóstw typu
trickster, dość charakterystycznych dla mitologii paleoazjatyckich i indiańskich, choć rysy
trickstera nosił również skandynawski Loki.
Duch
trickstera zstępuje czasem na polityków, czego przykładem była zadeklarowana przez rzecznika rządu PRL Jerzego Urbana gotowość wysłania przez komunistyczny rząd ładunku śpiworów dla bezdomnych z Nowego Jorku; niewykluczone, że groźba odebrania Alaski Stanom czerpie z podobnych źródeł.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Moim zdaniem wypowiedź Wołodina zasługuje jednak na refleksję, niezależnie od wąskich perspektyw strategiczno-militarnych. Te rzeczywiście muszą być zajmujące: już red. Paweł Tomczyk zauważył, że z przyjemnością rzuciłby okiem na próby wyegzekwowania przez władze Federacji Rosyjskiej suwerennego panowania nad należną im ziemią. Liczne dywizje zdobyłyby zapewne przy tej okazji zaszczytne tytuły, jak „Fairbanksska” czy „Juneauska”, niejeden kadyrowiec przekonałby się, jak smakują hot wings (niekoniecznie od McDonald’s), a zimowy desant przez Jukon dostarczyłby motywów wielu malarzom batalistycznym. Nawet jednak, jeśli ktoś nie jest fanem filmów w rodzaju „O jeden stan za daleko” – wniosek przewodniczącego Dumy zasługuje na refleksję politologiczną.
Co bowiem stanowi dla rosyjskiego męża stanu przesłankę do zakwestionowania ważności aktu zakupu Alaski, zawartego 30 marca 1867 roku przez sekretarza stanu Williama H. Sewarda i wysokiego przedstawiciela Rosji Eduarda de Stoeckl? Wołodin jako człowiek odpowiedzialny nie powtarza krążących w Rosji od kilkudziesięciu lat pogłosek o tym, jakoby należne Rosji środki (7,2 mln dolarów, czyli wedle ówczesnych stawek 11 362 481 rubli srebrem i 94 kopiejki) trafiły do kieszeni czynowników lub zatonęły wraz ze szkunerem Orkney.
Nie! Zna on przecież dobrze prace prof. Nikołaja Bołchowitinowa, który już przed laty dotarł do odpowiednich dokumentów przechowywanych w Państwowym Archiwum Historycznym FR (RGIA). W teczce F 565, Op. 3, spr. 17843 na karcie nr 9 szczegółowo wyszczególnione jest wydatkowanie lwiej części tej sumy na zakup za granicą oprzyrządowania dla budowy nowych linii kolejowych: Kursko-Kijowskiej, Riazańsko-Kozłowskiej i Moskiewsko-Riazańskiej. Przecież nie będziemy teraz rozbierać zwrotnic na trasie do Riazania, śrub odkręcać niczym w humoresce Czechowa!