Ciężkie jest życie osób, których zwykłe hobby postronnym wydaje się zupełnie nietypowe. Jak choćby tych, którzy zajmują się winem i niejako z automatu są uważani w towarzystwie za specjalistów. Poniżające sytuacje towarzyszą im od momentu, gdy inni dowiadują się, że ci mają takie hobby lub zawód. Kiedyś sytuacje wypychania mnie niemal siłą na imprezach rodzinnych i nierodzinnych, bym coś (w domyśle – fajnego!) opowiedział o jakimś „winie”, śniły mi się po nocach. I to najczęściej o czymś ofiarowanym solenizantowi w gustownej flaszce w kształcie greckiej wazy lub kiści winogron, napełnionych oleistym, słodkim szajsem, montowanym naprędce w przemysłowych rozlewniach na przedmieściach. Ale tak to się dzieje, zwłaszcza ostatnio, kiedy normalni ludzie uważają, że dziś należy na imprezach pić koniecznie wino, a nie – jak zwykle – wódkę.
W myślach gratulowałem obdarowanemu prezentu, bo będzie mógł używać tego czegoś zamiast oleju silnikowego lub smaru, albo dodawać do fugi kładąc kafelki, lub mieszać z zaprawą przy budowie bliźniaka. Niemniej na żywo z mych ust płynął – z czasem coraz gładziej – szeroki potok najcięższych bzdur i wyszukanych kłamstw, przyjmowanych z najwyższą aprobatą. „W końcu specjalista, koleś wie, co mówi” – mruczało towarzystwo. Solenizant był dumny, a ofiarodawca pęczniał z zachwytu, jakże trafnego wyboru dokonał.
Wiem, wiem – za te ohydne kłamstwa będę się kiedyś smażył w piekle. Pierwsze drzwi do dziewięciu kręgów są zarezerwowane co prawda dla stomatologów (ci kłamią zawsze i perfekcyjnie – „nie będzie bolało”), ale na następnych być może wisi tabliczka z napisem „degustatorzy”. Cóż, sami chcieli – będę się bronił. W końcu im nigdy nie przyszło do głowy, że gdybym spytał na takim spotkaniu np. filatelistę, czy jakiś znaczek z jego zbiorów można nakleić na kopertę i wysłać, to bez wahania nazwałby mnie po prostu „idiotą”. Mnie tak reagować nie wypada – takie życie.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Sytuacje postwakacyjne też są niemal zawsze stereotypowe, a kiedy dawno temu pracowałem w dużej redakcji, zdarzały mi się niemal codziennie. Jest zatem np. tak, że spotykam kumpla na ulicy i ten od razu zasuwa:
– Słuchaj, wróciliśmy właśnie z Basią (żona) z Toskanii, w takiej małej wiosce byliśmy, niedaleko morza, wiesz (tu pada nazwa – nie wiem, akurat tam nigdy nie byłem, ale nieważne), poszliśmy na obiad. Mówię ci – palce lizać, pełny szacun dla kucharza. Słuchaj, bierzemy makaron z mulami, no i uwierz, buty spadają, pyszniawka. I kelner poleca nam cudowne winko (w tym miejscu powinienem trzasnąć go w pysk za to „winko”, ale stoję i grzecznie słucham), czerwone, delikatne, leciutkie – no mówię ci, Gogol, ambrozja. Jak ono grało z tymi mulami!!! Nie uwierzysz!
– Wierzę, tak się zdarza – mówię koncyliacyjnie. – W czym problem? – pytam.
– No słuchajże, do cholery – kumpel dalej trzaska dziobem – chcemy to powtórzyć, robimy mały imprez z Basią (ta sama żona), mamy wszystko („Wpadniesz?” Nie wpadnę. Głąb wie, że mnie nie ma, bo wyjeżdżam i pytał o to przed chwilą), tylko powiedz, jakie winko wtedy piliśmy, no wiesz, co to było, tam przy plaży? Mówię ci: delikatne, czerwone, można było zapijać makaron jak kompotem. Gdzie to u nas kupić, wiesz o co chodzi, ty się tym zajmujesz, nie?!