Czy pytania o moralny aspekt in vitro mają być tematem tabu?
piątek,
19 sierpnia 2022
Krytycy profesora Wojciecha Roszkowskiego hejtują go jako konserwatystę nie nadążającego za postępem. Ale ostrzeganie przed konsekwencjami, które niesie wykorzystywanie zdobyczy nauki i techniki w celach prokreacyjnych, nie były i nie są domeną konserwatystów.
Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, a emocje już wywołuje nowy przedmiot. Chodzi o Historię i Teraźniejszość. O podręcznik do tego przedmiotu toczą się gorące dyskusje. Książkę napisał znany historyk, profesor Wojciech Roszkowski i właśnie ona się znalazła w ogniu krytyki.
Nie chcę tu komentować merytorycznych uwag zgłaszanych do tej pozycji. To oczywiste, że trzeba się nad nimi pochylić. Nie wolno przemilczać ewentualnych błędów w podręczniku. Choć zarazem ciężar każdego z nich może być różny, a drobiazgi nie są powodem do podnoszenia alarmu.
Natomiast bardziej mnie interesuje brutalna nagonka na autora książki, która ma tło ideologiczne i światopoglądowe. Pretekstem do niej stał się fragment podręcznika podejmujący kwestie bioetyczne. Czytamy w nim o skutkach rewolucji seksualnej, która przetoczyła się przez Zachód w latach 60. XX wieku.
Profesor Roszkowski zwraca uwagę na zmiany obyczajowe w świecie: „codzienną praktyką stały się rozwody i współżycie bez zobowiązań”. Dalej zaś czytamy: „Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład instytucji rodziny. Lansowany obecnie «inkluzywny» model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi, czasem o tej samej płci, którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć hodowli”.
W kolejnym akapicie profesor Roszkowski stwierdza, że taki stan rzeczy skłania do postawienia zasadniczego pytania: „kto będzie kochał wyprodukowane w ten sposób dzieci? Państwo, które bierze pod swoje skrzydła tego rodzaju «produkcję»? Miłość rodzicielska była i pozostanie podstawą tożsamości każdego człowieka, a jej brak jest przyczyną wszystkich prawie wynaturzeń natury ludzkiej. Ileż to razy słyszymy od ludzi wykolejonych: nie byłem kochany w dzieciństwie, nikt mi nic nie dał, więc sam sobie muszę brać”.
Słowa te wywołały furię w kręgach, w których rewolucja seksualna uchodzi za zdobycz nowoczesności i postępu. Pod adresem profesora Roszkowskiego posypały się oskarżenia o to, że w swojej książce napiętnował on dzieci poczęte in vitro oraz ich rodziców. Pewien człowiek zaczął nawet zbierać pieniądze na wytoczenie historykowi procesu.
Być może kampania hejtu przyniosła rezultaty. Onet podał niepotwierdzoną informację, że Biały Kruk – wydawnictwo, którego nakładem ukazał się podręcznik – zapowiedział, że w dodrukach i kolejnych wydaniach książki fragment dotyczący „produkcji” ludzi zostanie zmieniony.
Znamienne jednak, że w podręczniku do Historii i Teraźniejszości termin „in vitro” nie pada ani razu. Profesor Roszkowski w ogóle się nie odnosi do przypadków małżeństw decydujących się w akcie desperacji na zapłodnienie pozaustrojowe (rzecz jasna chodzi o pary, w których mimo starań nie dochodzi do poczęcia w sposób naturalny).
Sprawa jest bowiem delikatna. Parom zmagającym się z bezpłodnością czy niepłodnością oraz osobom poczętym in vitro lub poprzez inseminację należą się po prostu empatia i szacunek. Trzeba zatem ważyć słowa. Ale czy to oznacza, że pytania o moralny aspekt zapłodnienia pozaustrojowego mają być tabu?
Zjawisko, o którym profesor Roszkowski pisze w omawianym fragmencie, dotyczy głównie związków jednopłciowych, a nie małżeństw starających się o poczęcie potomstwa w sposób naturalny. Już w tej chwili mamy do czynienia z sytuacjami, w których na przykład mężczyzna z takiej pary jest dawcą nasienia, a dziecko dla niej rodzi surogatka. I to jest właśnie dramat tak poczętych dzieci, na który zwraca uwagę profesor Roszkowski.
Czy bowiem nie mamy tu do czynienia z dylematami moralnymi? Czy dziecko, które rodzi surogatka dla pary homoseksualistów, jest owocem miłości czy właśnie – niestety, to słowo ciśnie się na usta – „produktem” czyichś kaprysów?
Profesor Roszkowski bardzo konkretnie odpowiada na te pytania i precyzyjnie wyjaśnia, na czym polega problem. To nie on krzywdzi dzieci, ale ludzie, którzy sięgają po środki technicyzujące prokreację w przeświadczeniu, że mają prawo do egoistycznie pojętego szczęścia.
Jedną z konsekwencji rewolucji seksualnej jest unieważnianie naturalnych więzi rodzinnych. Dlatego, że w dyskursie nowej lewicy, który legł u podstaw tej rewolty, tradycyjny model rodziny traktowany jest podejrzliwie jako potencjalnie autorytarna, hierarchiczna struktura z ojcem na czele w roli toksycznego tyrana.
Tyle że człowiek „wyzwolony” z naturalnych więzi rodzinnych jest pozbawiony tożsamości. Kształtują ją bowiem relacje – nieraz bywa, że bardzo trudne – z ojcem i matką. Skądinąd warto zwrócić uwagę na przypadki ludzi, którzy nie znając swoich biologicznych rodziców, będąc już osobami dorosłymi podejmują się ich poszukiwania. Tym samym zaprzeczają oni temu, że kwestie genealogiczne można bagatelizować.
Ktoś może powiedzieć, że zjawisko, które komentuje profesor Roszkowski, jest z polskiej perspektywy marginalne i nie ma co się nim zajmować (zwłaszcza na lekcjach w szkołach średnich). Tymczasem ma ono określone podłoże kulturowe. Daje o sobie znać w skali masowej. Rewolucja seksualna dokonała się przecież za pośrednictwem popkultury.