I tak instytucja finansowana z budżetu samorządowego, czyli podatków ściągniętych z mieszkańców stolicy, została zaangażowana w ostrą wojnę światopoglądową. Mogłoby się wydawać, że radykalizm Strzępki podziela mniejszość warszawiaków. A skoro tak, to ich większość stanowią mieszczuchy, które wobec różnych anomalii psychicznych, społecznych, kulturowych, obyczajowych, żywią obojętność czy wręcz awersję. Tyle że sprawa jest dużo bardziej złożona.
Bohemę artystyczną i filisterstwo zawsze łączyły skomplikowane relacje. Pisał na ten temat amerykański socjolog Daniel Bell w głośnej książce „Kulturowe sprzeczności kapitalizmu” z roku 1976. Dotyczy ona między innymi dwutorowego rozwoju społeczeństw kapitalistycznych XIX stulecia.
Już sama definicja kapitalizmu zakłada, że dominuje w nim figura określana mianem
homo oeconomicus. To ktoś, kto zajmuje się swobodnym obracaniem pieniędzy i towarów. Kieruje się on etosem, na który składają się: racjonalność, skrupulatność, oszczędność, dyscyplina.
Ale XIX-wieczną kulturę ukształtowały tendencje będące zaprzeczeniem tego etosu. Ich wyrazem był skrajny, anarchizujący indywidualizm. Do głosu doszła inna figura – artysta celebrujący swoją bujną wyobraźnię i negujący konwencje społeczne. Ktoś taki zarzuca mieszczuchowi brak polotu i ciasne horyzonty myślowe. Wskazuje słabości materialistyczno-pragmatycznego światopoglądu.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Bell zastanawiał się nad kwestią społecznej aprobaty awangardowych trendów w sztuce. Długo ta aprobata nie była znacząca. Kiedy w latach 30. XX stulecia francuski poeta surrealista André Breton rzucił pomysł, żeby wieże katedry Notre Dame zastąpić dwiema gigantycznymi butlami, z których jedna byłaby wypełniona krwią, a druga – spermą, to powszechnie spotkało się to z oburzeniem i zostało uznane za ordynarny dowcip wariata.
Trzy dekady później nastąpił jednak istotny przełom. Artysta z bohemy zawładnął duszą mieszczucha.
Z książki Bella nasuwa się wniosek, że w wysoko rozwiniętych społeczeństwach konsumpcyjnych połowy XX wieku były już inne uwarunkowania kulturowe niż te, które charakteryzowały społeczeństwa kapitalistyczne XIX stulecia. Nowa lewica – ta, która się przejmuje statusem rozmaitych ekscentrycznych mniejszości obyczajowych zamiast sytuacją żyjących w ubóstwie zwyczajnych ludzi – podjęła skuteczny marsz przez instytucje – także te będące filarami kapitalizmu – i przyniosło to efekty.
Dziś artysta z bohemy ma możnych mecenasów. Rekrutują się oni nie tylko spośród polityków, ale i oligarchów. Wywoływanie skandali – choćby szydzenie z tego, co stanowi dla katolików
sacrum – przynosi wymierne zyski. A zachwyt nad transgresją artystyczną, jak nad ostatnim krzykiem mody, bywa przejawem współczesnej dulszczyzny. Kryteria koniunkturalizmu i konformizmu też są przecież – jak mody – zmienne.
Wracając do Moniki Strzępki, trzeba przyznać, że w przeszłości reżyser kontestowała nie tylko Kościół katolicki, tradycję narodową i konserwatywne wartości. Piętnowała ona także wyzysk będący pokłosiem patologii, które od 1989 roku towarzyszyły wykuwaniu zrębów polskiego kapitalizmu. Chodzi tu o przedsięwzięcia teatralne realizowane razem z dramatopisarzem Pawłem Demirskim.