Łowienie klisz kolonialnych i stereotypów rasistowskich w „W pustyni i w puszczy” samo w sobie jest kliszą i stereotypem.
zobacz więcej
Powieść Henryka Sienkiewicza co jakiś czas trafia na celownik progresywnych publicystów. Dzieło to jest szczególnie przez nich hejtowane jako przykład politycznej niepoprawności, która w ich oczach cechowała kulturę polską wtedy, kiedy nikt nie podejrzewał autora „W pustyni i w puszczy” o rasizm.
Co konkretnie Smoleński zarzuca Sienkiewiczowi? To, że w jego książce Europejczycy górują moralnie nad Afrykanami. Chodzi zwłaszcza o Kalego, który uważa, że jeśli on komuś coś ukradnie, to nie jest to zły uczynek. Swoją drogą, ile to już razy w „Wyborczej” brano w obronę tę czarnoskórą postać, traktowaną jako ofiara polskich rasistowskich uprzedzeń?
Smoleński szydzi z jednego z pary głównych bohaterów „W pustyni i w puszczy” – Stasia Tarkowskiego. W powieści Sienkiewicza zastanawia się on nad tym, czy nie wrócić w przyszłości do Afryki, żeby „podbić wielki obszar kraju, ucywilizować Murzynów, założyć w tych stronach nową Polskę, albo nawet ruszyć kiedyś na czele czarnych wyćwiczonych zastępów do starej”.
Pomińmy już fakt, że marzy się to czternastonastolatkowi i potraktujmy autora tekstu poważnie. Publicyście „GW” w głowie się zatem nie mieści, że metody ustroju życia zbiorowego w świecie mają to do siebie, że nie są sobie równe. Kłania się tu XVIII-wieczny mit „szlachetnego dzikusa”, który zakłada, że człowiek w stanie natury jest dobry, a staje się zły, gdy zaczyna go wychowywać cywilizacja. Tyle że mamy tu do czynienia z naiwnym romantyzowaniem rzeczywistości. A ta przecież wymyka się sentymentalnym fantazjom.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dyskurs równościowy, którym szermuje Smoleński, skutkuje ideologicznym dogmatyzmem, skłaniającym do porzucenia wszelkich badań etnograficznych. Bo ich wyniki mogą być oburzające: jedne narody są cywilizowane, inne zaś tkwią w barbarzyństwie. Albo gdzieś panuje demokracja, a gdzie indziej – system kastowy. I jak z tym dysonansem poznawczym ma sobie radzić progresywny intelektualista z „Wyborczej”? Jedyny sposób to hipokryzja.
W powieści Sienkiewicza występują Gebhr i Idrys, arabscy kidnaperzy, którzy są zwolennikami Mahdiego, przywódcy dżihadystowskiego powstania w Sudanie. Jeśli padają oni ofiarą inspirowanego przez autora „W Pustyni i w puszczy” polskiego rasizmu, to rzecz jasna Smoleński musi wziąć ich w obronę. I to robi. A zarazem inni oświeceni Europejczycy na łamach „GW”atakują choćby irańską teokrację szyicką z powodu niedoli kobiet irańskich. Czy w takim razie – nasuwa się wniosek – oni także nie dają upustu rasistowskiemu poczuciu wyższości? Sienkiewiczowi tego czynić nie wolno, ale publicystom „Wyborczej” – już tak.