Ale to nie wszystko. W symulacji EA wyszło, że najlepszym zawodnikiem mundialu będzie obwołany Messi, a rywalizację o miano najlepszego bramkarza mistrzostw stoczą wspomniani Martínez i Livaković oraz Portugalczyk Rui Patrício i Brazylijczyk Allison.
Natomiast polskich kibiców mogą zafrapować prognozy dotyczące występów biało-czerwonych w Katarze. Według symulacji EA, reprezentacja Polski miała rozegrać cztery mecze (a więc zakończyć udział w turnieju na jednej ósmej finału), a Robert Lewandowski miał w całej imprezie strzelić dwa gole. Tak też się przecież dokładnie stało.
Cóż to jednak za frajda, gdy rozstrzygnięcia sportowe można – choćby na podstawie wielu danych – z góry przewidzieć? Nie pojmuję, jak można się ekscytować sukcesami ekipy będącej żelaznym faworytem turnieju.
Wydaje mi się, że jest w Polsce takie grono ludzi, którzy padają plackiem przed możnymi tego świata. I odnosi się to zarówno do polityki, jak i do futbolu. Śledzę choćby aktywność na Twitterze pewnego dziennikarza (choć w tej chwili stosowniej byłoby go określać mianem politycznego agitatora), który bezkrytycznie wychwala liberalny establishment w krajach europejskich i USA, a zarazem jest kibicem Realu Madryt (najbardziej utytułowanego piłkarskiego klubu Europy) i fanem Messiego. Jakoś nie byłem zaskoczony, gdy w tweetach tego człowieka przeczytałem o wielkiej radości, jaką przysporzyła mu reprezentacja Argentyny zdobyciem mistrzostwa świata.
Tymczasem stan, w którym pod pozorem demokratycznych procedur, scena polityczna okazuje się w istocie zabetonowana, to patologia. A tak właśnie jest wówczas, gdy cieszące się społecznym poparciem siły spoza establishmentu (oczywiście nie chodzi o takie, które prą do władzy z rozwiązaniami totalitarnymi) otoczone są kordonem sanitarnym ugrupowań głównego nurtu i tym samym dla liberalnych elit nie ma alternatywy.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
W futbolu pewną analogią dla tego stanu może być ciągłe wygrywanie w najbardziej prestiżowych turniejach tych samych kilku, kilkunastu zespołów. Dlatego lubię piłkarskie niespodzianki. Oczywiście pod warunkiem, że drużyny, które je sprawiają, imponują piłkarską jakością, a nie są przepychane dalej przez sędziów.
Sięgam myślami w przeszłość i do głowy przychodzą mi mundiale, w których do pierwszej czwórki turnieju sensacyjnie wchodziły reprezentacje: Bułgarii (1994), Chorwacji (1998, 2018), Turcji (2002). W Katarze to się stało udziałem Marokańczyków. Chorwatów – jeśli chodzi o tegoroczną imprezę – nie wymieniam, bo są oni już piłkarską potęgą i bronili tytułu wicemistrzowskiego. A jednak mimo, że tym razem zdobyli „zaledwie” trzecie miejsce, więc summa summarum wypadli gorzej niż cztery lata temu, to nie zabrakło im pokory, żeby się i z tego cieszyć.
Konkludując, determinizm historyczny jest przekleństwem w wielu wymiarach rzeczywistości. Stoi on na straży wszelkiego rodzaju imposybilizmu. Dlatego w rozmaitych dziedzinach życia – nie tylko w futbolu – nadzieją napawają mnie czarne konie (choć nie każdemu z nich kibicuję). Ich sukcesy świadczą o tym, że wszystko jest możliwe.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy