Do tego dochodzi oskarżanie Kościoła o hipokryzję. Ów zarzut sformułowany jest tak: choć Kościół postuluje wstrzemięźliwość seksualną przed ślubem i nierozerwalność małżeńską, to katolicy przymykają na to oczy. Przecież związki pozamałżeńskie i rozwody są wśród nich czymś powszechnym. Poza tym niemało duchownych katolickich po kryjomu, łamiąc celibat, prowadzi podwójny tryb życia. To wszystko ma świadczyć o zakłamaniu Kościoła.
Liberałowie w poprawnościowych okularach
Problem polega tylko na tym, że grzechy katolików wcale nie przemawiają za tym, żeby uznać moralność katolicką za fałszywą. Od tego, że poczucie wstydu zostanie wyparte przez bezwstyd, świat nie stanie się lepszy. To, że w świecie mnóstwo jest złodziei, nie oznacza, iż należy zalegalizować kradzieże.
Choć nie da się ukryć: stawianie czoła argumentom wysuwanym przez wrogów Kościoła jest wyzwaniem. Nie biorą się one bowiem znikąd. Dostarcza je codzienność. Ludzie uznający Kościół za autorytet, muszą się więc mierzyć z rzeczywistością, której nie da się załgać pobożnymi zaklęciami. Ale jeśli ludzie ci swoje racje przedstawiają tak, że łatwo je wyśmiać, dolewają tylko oliwy do ognia.
Nie rozstrzygam, czy jest to przypadek Ordo Iuris. Ale warto wziąć pod uwagę, że tak może być. W gruncie rzeczy bowiem to, w jakiej formie komunikowane są sporne treści, ma znaczenie. Jednak od samej formy przekazu ważniejsze jest jego sedno.
Działalność Ordo Iuris od dawna krytykowana jest z pozycji liberalnych. Think tankowi przyprawiono gębę „fundamentalistów” religijnych, którzy usiłują się wdzierać w życie intymne Polaków po to, żeby odebrać im wolność.
Tyle że krytyczne reakcje na poradnik Ordo Iuris przeczą właśnie liberalizmowi. Jeśli bowiem w publikacji jest mowa o prawie przedsiębiorcy do rozporządzania swoją własnością, to mamy tu do czynienia z obroną indywidualnej wolności, a nie narzucaniem ludziom ograniczeń. Można zatem postawić tezę, że to Ordo Iuris, a nie jego antagoniści, w jakimś sensie przyjmuje perspektywę liberalną.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Szkopuł w tym, że we współczesnej Polsce do liberalizmu odwołują się osoby i środowiska, które patrzą na świat przez okulary poprawności politycznej. Wychodzą one zatem z założenia, że czyjaś indywidualna wolność nie może nikogo urażać. Stawiają pytania w rodzaju: czy można byłoby pobłażać właścicielowi lokalu gastronomicznego, który obwieściłby, że nie obsługuje jakiejś mniejszości etnicznej, religijnej lub obyczajowej?
I często bywają niekonsekwentni. Przed dyskryminacją chcą chronić rozmaite mniejszości, ale już katolików niekoniecznie. W stosunku do Kościoła okazują się być liberałami bez okularów poprawności politycznej.
Swoje stanowisko uzasadniają tym, że ponieważ jest on instytucją większości, więc nie przysługuje mu taka ochrona jak mniejszościom. Ale jednocześnie domagają się od Kościoła, żeby wycofywał się z przestrzeni publicznej. Twierdzą bowiem, że w społeczeństwie przeważają wartości inne niż katolickie.
Można więc zapytać: w takim razie co to z Kościoła za większość? Czy nie powinien on być chroniony tak jak mniejszości?
Inna rzecz, że Kościół nie czerpie dla siebie legitymacji z tego, jak jest traktowany w społeczeństwie. W ciągu wieków funkcjonował w różnych warunkach politycznych. A trudne doświadczenia raczej go wzmacniały niż osłabiały. Pod warunkiem jednak, że nie ulegał naciskom potęg tego świata. Dziś zaś tymi potęgami są choćby liberalne media.
– Filip Memches
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy