Felietony

Ja jestem polskim Żydem

Kiedy tylko nad Wisłą upadł komunizm, wrócił do Polski, bo uważał się także za polskiego patriotę. Arie powiedział wtedy: „Wszyscy jesteśmy braćmi i ani narodowość, ani religia nie mogą nas dzielić. Dlaczego dwa narody tak ze sobą związane, nie mogą płakać razem nad sobą i cieszyć się wspólnie z wolności?”

– To był wspaniały człowiek, mądry i serdeczny, wielkiej wiedzy i wielkiego ducha – takimi słowami żegnano zmarłego przed tygodniem Szewacha Weissa, izraelskiego polityka i profesora, ambasadora Izraela w naszym kraju, urodzonego w przedwojennej Polsce i serdecznie Polsce oddanemu w ostatnich dwudziestu latach. Szewach Weiss przejdzie do historii z powodu książek, które napisał i studentów, których wychował, z powodu politycznych inicjatyw i pięknych przyjaźni. Ale w Polsce dla wielu komentatorów takim powodem będzie jedno zdanie, które Weiss wygłosił już ponad dwadzieścia lat temu, 10 lipca 2001 roku w Jedwabnem, i które potem przy różnych okazjach, jeśli było trzeba, powtarzał. To zdanie o dwóch stodołach: że były w okupowanej Polsce różne stodoły, nie tylko ta z Jedwabnego, ale też ta z Borysławia, w której ratowano Żydów. Bo małego Szewacha, jego brata i rodziców uratowali przed Zagładą sąsiedzi, polskie i ukraińskie rodziny.

Ten niezwykły człowiek potrafił też powiedzieć, że Żydzi byli ofiarami nazizmu i hitleryzmu, ale Polacy również. Znał historię i umiał przywołać piękne przykłady wzajemnych relacji, także polskich patriotów z żydowskimi korzeniami, a nie tylko wytykać braki i niezręczności we wzajemnych stosunkach ostatnich dziesięcioleci. Był wyjątkowy, mówią wszyscy. Ale na szczęście nie był w tym głęboko ludzkim do spraw żydowskich i polskich podejściu osamotniony i jedyny, jak chcieliby go widzieć niektórzy.

Wciąż znajdował coś dobrego

To za jego ambasadorskiej kadencji, choć pewnie bez jego udziału, pojawił się w Polsce Ruven Zygielbaum (1913–2005), najmłodszy brat Artura Szmula Zygielbojma, wielkiego samotnego bohatera zmagań o zwrócenie uwagi alianckiego świata na los Żydów, ginących w okupowanej Polsce.
Szewach Weiss jako ambasador Izraela składa wieniec pod pomnikiem w czasie obchodów 58. rocznicy powstania w białostockim getcie. 16 sierpnia 2001. Fot. PAP/Adam Tuchlinski
Ruvena odnalazł w RPA Krzysztof Śliwiński, ówczesny ambasador RP i – jak mawiał aktor, brat bohatera – przywrócił go Polsce. Najpierw tej maleńkiej, w polskiej ambasadzie, a potem i tej nad Wisłą, gdzie zaprosił Ruvena premier Jerzy Buzek. Pierwszy przyjazd w 2000 i potem każdy już następny – pół roku co roku, aż po decyzję, że w 2004 roku wraca na stałe – odkrywał mu wciąż nową Polskę, w której czuł się zakochany. Niewiele mówił o tym, co mu się nie podoba, bo wciąż znajdował coś dobrego, zwłaszcza młodzież, z którą spotykał się w salkach parafialnych i szkołach – i której opowiadał o Arturze Szmulu Zygielbojmie. Wcześniej, właśnie w roku 2000, wystąpił w znakomitym filmie dokumentalnym „Śmierć Zygielbojma” (reżyseria Dżamila Ankiewicz, też już nieżyjąca) – idzie śladami brata, rozmawia z tymi, którzy go znali. Dżamila Ankiewicz zdążyła w samą porę: w filmie występują między innymi Lidia Ciołkoszowa, Jan Karski, Felek Scharf, Marek Edelman, no i Reuven, najmłodszy z jedenastki rodzeństwa Zygielbojmów.

Teraz nie był już zwyczajnym aktorem i nie chodziło mu o dowolną publiczność. Teraz jego spektakle niosły przesłanie dialogu i pojednania do żywo reagującej młodzieży, z którą zawsze umiał nawiązać kontakt: w Otwocku i w Krasnymstawie, w Warszawie i w Bodzanowie, w Laskach i we Wrocławiu. I sam przecież był częścią tego przesłania. Uważał, że ta młodzież i on wśród niej to jest właśnie taka Polska, o jakiej marzył i o jakiej mówił Artur.
ODWIEDŹ I POLUB NAS Ostatnie spotkanie odbyło się w dużej sali parafialnej kościoła św. Jakuba przy placu Narutowicza w Warszawie 16 stycznia 2005, w duszpasterstwie akademickim. Za kilkanaście dni Ruven miał skończyć 92 lata, więc dostał od młodzieży róże i pierwsze życzenia urodzinowe. Jednak najbardziej ucieszyło go stwierdzenie księdza Grzegorza Michalczyka, że w ten właśnie sposób on, Reuven Zygielbaum, rozpoczął z młodzieżą obchody Dnia Judaizmu, tu w kościele na placu Narutowicza. Był z tego dumny i pełen radości – podobnie jak z pobytów w Laskach, gdzie odpoczywał u sióstr franciszkanek i wyjaśniał innym gościom, że nie jest duchownym, ale duchowym człowiekiem jest na pewno.

– Ja nie jestem Żydem z Polski – dodawał też – ja jestem polskim Żydem.

Obdarzył nas przyjaźnią i zaufaniem. W wieczór wigilijny 2004 roku żartował z satysfakcją, że „w tym wieku” można coś robić po raz pierwszy. Było nas przy stole osiemnaście osób, także osiedlająca się właśnie w naszym kraju polska rodzina z Ukrainy z dwiema córkami i mnogość gości zachwyciła Reuvena, który ujrzał w tym podobieństwo do rodzinnego świętowania z czasów swego dzieciństwa w Krasnymstawie.

I chciał być pochowany w Polsce.

Drzwi zostały otwarte

Podobnie jak inny przyjaciel naszej rodziny, Arie Lerner (1918–2002), człowiek o niespożytej energii i równie niespożytej wierze w pozytywne działanie, które podejmował z wciąż nowymi pomysłami, aby zasypywać podziały i zbliżać do siebie oba narody.

Żydzi dalej są narodem wybranym. Przypomina o tym synagoga w Siedlcach

Częścią mitu rasistowskiego Hitlera było odrzucenie Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba, Boga Jezusa Chrystusa – mówił Benedykt XVI.

zobacz więcej
W 1992 roku byłam współorganizatorką unikatowego – i do dziś niepowtórzonego – marszu, który połączył dwa pomniki i dwa zrywy: Pomnik Powstania Warszawskiego i Pomnik Bohaterów Getta. Twórcą i – można powiedzieć – szaleńcem Bożym, który porwał grupkę ludzi do czynu i zapalił w nas wiarę w jego powodzenie i głęboki sens, był właśnie Arie Lerner.

Wojnę przeżył w kopalni węgla za Uralem, po powrocie był wicekonsulem w ambasadzie Izraela i w rezultacie wylądował w stalinowskim więzieniu. Tam, choć torturowany, nie poddał się i nie pozwolił , aby „wrobiono go” w rzekomy światowy spisek syjonistyczny. Zwolniony po kilku latach, wyjechał do Izraela, budował domy i Instytut Jad Waszem, doświadczał goryczy szukając sprawiedliwości – kiedy spotykał swoich prześladowców z Rakowieckiej. Kiedy tylko nad Wisłą upadł komunizm, wrócił do Polski, bo uważał się także za polskiego patriotę. Arie powiedział wtedy: „Wszyscy jesteśmy braćmi i ani narodowość, ani religia nie mogą nas dzielić. Dlaczego dwa narody tak ze sobą związane, nie mogą płakać razem nad sobą i cieszyć się wspólnie z wolności?”.

W tamten „jego” marsz, w którym młodzież polska i izraelska połączyła swoją obecnością i modlitwą ofiary wojny i zgotowanej przez Niemców i Sowietów zagłady, niewiele osób chciało się zaangażować. Ale Arie nie był przecież z tych, co się poddają. Zgromadził komitet honorowy – byli w nim m.in. izraelska pisarka Miriam Akavią, prof. Andrzej Stelmachowski, Stanisław Jankowski „Agaton” i ówczesny ambasador Izraela Miron Gordon – i wszystko się udało, włącznie u udziałem wojska. Ale już nigdy więcej nie udało się w ten sposób uhonorować w jednym marszu bohaterów obydwu warszawskich powstań czy ofiar obydwu kataklizmów. Owszem, Polska Rada Chrześcijan i Żydów zainicjowała rok później Marsz Modlitwy szlakiem Pomników Getta Warszawskiego, i owszem, jest modlitwa przy Kamieniu Sprawiedliwych – ale wciąż nie umiemy się zdobyć, aby posłuchać Ariego Lernera i razem honorować wszystkie ofiary tamtego czasu.

– Ale drzwi zostały otwarte – mawiał – a drzwi raz otwartych już się zamknąć nie da.

Wszędzie jest ten sam Bóg

Drzwi otwierał także Henryk Prajs (1916–2018), nazywany przez miłośników kawalerii „ostatnim szwoleżerem II RP”. Do końca długiego życia pan Prajs opowiadał o swojej służbie w wojsku, o tym ile mu dała, z jaką dumą nosił czapkę z żółtym otokiem – w barwach III Pułku Szwoleżerów w Suwałkach imienia płk. Jana Hipolita Kozietulskiego, z jaką radością przyjeżdżał na przepustki do rodzinnej Góry Kalwarii, żeby wszyscy widzieli. Opowiadał po latach jak on, chudy Abramek, zmężniał i spoważniał.
IV Warszawskie Dni Kawaleryjskie, maj 2017. Porucznik Henryk Prajs, wtedy ostatni żyjący weteran 3 Pułku Szwoleżerów Mazowieckich, przekazuje sztandar 1 Batalionowi Zmechanizowanemu Szwoleżerów Mazowieckich. Fot. PAP/Rafał Guz
Był żołnierzem Września 1939, rannym w bitwie pod Olszewem na Podlasiu i dopóki miał siłę, jeździł tam na obchody tej rocznicy, przyjaźnił się z uczniami i nauczycielami olszewskiej szkoły. Do końca życia pamiętał nazwiska swoich kolegów z plutonu i imiona koni. O Polsce mówił tylko dobrze, z miłością i szacunkiem. I dlatego tak mocno i hojnie wspierał młodzież, która tworzyła kawalerię ochotniczą, zakładała mundury szwoleżerów, uczyła się jeździć konno i władać szablą i lancą. Bo wierzył, że ci młodzi też kochają Polskę. A setne urodziny świętował i w synagodze, i w kościele. – Gdzie wejdę, tam się pomodlę – mówił – wszędzie jest ten sam Bóg.

Nigdy nie zapomniał o swoich bliskich zamordowanych w Zagładzie, opowiadał o nich podczas spotkań z młodzieżą – ale też o tych sąsiadach, którzy go ocalili.

Wszyscy trzej nasi przyjaciele z mojej opowieści spoczywają dziś w tej samej ziemi, na warszawskim Cmentarzu Żydowskim, przy ulicy Okopowej.

Joanna Brańska, przedwcześnie zmarła przyjaciółka, której ogromny wkład w zbliżenie polsko-żydowskie nie został jeszcze opisany ani oceniony, dopisałaby do tej listy wiele jeszcze nazwisk. Ja wymienię tylko trzy: pieśniarkę Towę Ben Cewi (rocznik 1928) z Łodzi – jako jedyna ocalała z wielkiej rodziny kantora. Po wojnie w Izraelu, a po upadku komunizmu w Polsce uczyła młodzież, że „cały, cały świat jeden wielki most, ale ważne, ważne jest to, by się nie bać, by się nie bać wcale”.

Drugie nazwisko należy do Samuela Willenberga (1923–2016), wsławionego buntem i ucieczką z Obozu Zagłady w Treblince, potem żołnierza Powstania Warszawskiego. Do końca długiego życia był związany z Polską, przyjeżdżał tu z młodzieżą izraelską i uczył ją nie tylko o Zagładzie, ale i o Polsce. Na emeryturze, kiedy nie pracował już jako inżynier geodeta, został rzeźbiarzem – i zaprojektował Pomnik Ofiar Częstochowskiego Getta, odsłonięty w 2009 roku. Jego ojciec, Perec Willenberg, artysta malarz, w czasie Powstania Warszawskiego narysował twarz Chrystusa z napisem „Jezu ufam Tobie” na ścianie klatki schodowej w kamienicy przy Marszałkowskiej 60. Rysunek natychmiast został otoczony kultem.
Samuel Willenberg przy kopii malowidła „Jezu ufam Tobie”, które jego ojciec, prof. Perec Willenberg wykonał 11 września 1944 r. w wejściu do piwnicy domu. Malowidło stało się elementem ekspozycji w Muzeum Powstania Warszawskiego. Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski
Na tej liście powinna się jeszcze znaleźć Dora Kacnelson (1921–2003), doktor polskiej literatury z radzieckich uniwersytetów, wybitna badaczka losów polskich zesłańców z XIX wieku, skazanych za lekturę Adama Mickiewicza. Też siedziała przy naszym stole i opowiadała o sobie: „Jestem Żydówką wielkiej Polski”. I broniła tej Polski wszędzie, gdzie tylko mogła, choć władze krytykowała za brak opieki nad pozostawionymi na Kresach rodakami.

Raz otwartych drzwi już się nie zamknie. I choć niektórzy, a może wielu, uważało Ariego Lernera za szalonego starca i te drzwi przytrzaskiwało, raniąc mu palce, on z wiarą proroka i uporem artysty pilnował swojej misji. W 1999 roku był uczestnikiem modlitwy Jana Pawła II za naród żydowski na warszawskim Umschlagplatzu – i mówił mi wtedy, że właśnie zostały otwarte kolejne drzwi.

Tworzyli wtedy niezwykłą parę naszych gości, oboje z rocznika 1918 – on i s. Dominika Zaleska NDS, która dołożyła nie tyle cegiełkę, ile solidny kawał muru do tego spotkania. Ale to już zupełnie inne historia, na następną opowieść o wielkich sercach i pięknych umysłach.

– Barbara Sułek-Kowalska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Wystawa „Samuel Willenberg - Bohater Dwóch Narodów” zorganizowana w październiku 2022 roku w Sejmie w Warszawie. Fot.) PAP/Tomasz Gzell
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?