Podobnie jest w przypadku harcerstwa. Nie jest wymieniona nawet nazwa Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej, która w założeniu miała w dekadzie Gierka zastąpić zwykłe harcerstwo. Nota bene pomysłodawcą HSPS był awansowany w 1968 roku redaktor naczelny „Świata Młodych”, który w połowie lat 80-tych, gdy PRL wydawał ostatnie tchnienia, wspiął się na szczyt swojej kariery, aby zostać ostatnim redaktorem naczelnym „Trybuny Ludu”… Przemilczmy jego nazwisko.
Czy zepchnięcie na bardzo daleki plan kwestii ideologii to dobra decyzja? Wydaje mi się, że tak. Autorzy wystawy nawigowali między dwiema niebezpiecznymi skrajnościami: między pogrążeniem się w swoistej nostalgii za PRL-em, a pokusą pokazania dzieciństwa zdominowanego przez komunistyczny system. Nostalgia byłaby łatwa do wywołania, bo to i różowe okulary dzieciństwa i potęgowane przez oddalenie czasowe coraz bardziej bezkrytyczne nastawienie społeczeństwa do tych czasów, co widać choćby po kasowym sukcesie filmu „Gierek”.
Zrobienie wystawy pokazującej winy systemu wobec dzieci w pewnych niezłomnych kręgach mogłoby zostać przyjęte dobrze, ale wśród szerszej publiczności wywołałoby raczej uśmiech. Tak, Polska Ludowa usiłowała zrobić z dzieci swoich posłusznych janczarów, próbując je nauczyć miłości do Związku Radzieckiego uosabianego choćby przez sanitariuszkę Marusię, w której musiał się zakochać każdy chłopiec, czy też angażując je w pasjonujące przygody rycerskiego wobec cudzoziemek detektywa amatora, aktywnego członka ORMO. Próbowano zniszczyć harcerstwo i zagnać dzieci na pochody i wielotysięczne pokazy gimnastyczne. Próbowano wielu rzeczy. Tylko to się wszystko po prostu nie powiodło. Siła dzieciństwa i siła życia okazała się za wielka. I o tym jest ta wystawa.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jest jeszcze jeden powód, który każe nam tak chętnie zanurzać się we wspomnienie własnego dzieciństwa. Powód niekoniecznie łatwy do uświadomienia, a może nieco skrywany. Te zabawki, te zabawy, były w istocie rzeczy pierwszą, a czasem może jedyną, przestrzenią naszej suwerenności. Zdominowani przez świat dorosłych, nie rozumiejący czemu rozmaite rzeczy działy się tak, a nie inaczej, sadzani, prowadzani i ustawiani w szeregach w szkole, popychani i szturchani przez starszych kolegów, wychowywani przez rodziców, mieliśmy jedną jedyną rzeczywistość, nad którą mogliśmy panować. Nasze zabawki i nasze zabawy.
Czy teraz nasza tęsknota za tymi wypłowiałymi i wyleniałymi przedmiotami nie jest aby przypadkiem tęsknotą za sprawczością, której doświadczaliśmy po raz pierwszy w życiu i która nigdy już może nie była tak prawdziwa, tak namacalna i tak autentyczna? Bo nad zabawkami panowaliśmy niepodzielnie. Zabawy toczyły się w myśl reguł, które mogliśmy sami wynegocjować, używając do tego całej swojej nierozumnej siły i szaleńczej odwagi, jaka potem była nam niedostępna, bo miarkowana przez nabywany stopniowo rozsądek. Potem nieodwracalnie wkraczaliśmy w świat, w jakim niepodzielne panowanie nad czymkolwiek stawało się iluzją, a reguły były przez nas napotykane, zastawane, obce i niemożliwe do zaprzeczenia.
W pewnej chwili dostałem instrument muzyczny, organki dmuchane, lub właściwie małą melodykę, jednak nikt nie nauczył mnie na nim grać. Mogłem więc używać go do wydobywania dźwięków tworzonych według moich własnych reguł, które sobie wymyśliłem. Nazywałem te dźwięki melodiami bałkańskimi, bo przypominały mi muzykę, jaką słyszałem w radiu.
W pewnej chwili dowiedziałem się o istnieniu akordów, asonansów i dysonansów i zorientowałem się, że trzeba poświęcić swój czas i pracę, aby je z instrumentu wydobywać tak, aby było to zgodne z ustalonymi wcześniej zasadami. I że muzyka Bałkanów to zupełnie coś innego. Wtedy straciłem zainteresowanie grą. Przestałem być suwerenny. Świat pokazał mi, że nie przystaję do jego reguł i miałem do wyboru, albo się im podporządkować, albo odejść. Więc odszedłem w młodość i dorosłość, jak tyle innych dzieci, które spotkałem w budynku kina „Światowid” w Nowej Hucie na otwarciu wystawy o zabawkach i dzieciństwie w PRL-u. Dobrze wybrać się na tę wycieczkę w przeszłość. Każdy znajdzie tam swoją własną melodykę z wygryzionym ustnikiem, która kiedyś sprawiała, że władał światem.
– Robert Bogdański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy