Utytułowany naukowo pracownik uniwersytecki demonstruje całkowicie ahistoryczne podejście, żeby wyszydzić nowy mural na warszawskim Powiślu. Znajduje się na nim papież Pius XI, który jako nuncjusz sprzed stu lat miał dla naszej stolicy naprawdę duże zasługi.
Achille Ratti był już po sześćdziesiątce, kiedy w maju 1918 roku przyjechał do Warszawy jako wizytator apostolski do odradzającej się Polski. Miał trzy doktoraty: z teologii, prawa kanonicznego i filozofii. Miał za sobą karierę naukową, ale dyplomatycznej ani trochę. A jednak podjął ten trud – widać lubił wyzwania, był skądinąd wytrawnym alpinistą, wyznaczał nowe szlaki (jeden nawet nazywa się Via Ratti-Graselli, na wysokości 4634 m) – i w rezultacie został pierwszym nuncjuszem w Rzeczpospolitej Polskiej. W związku z tym został też biskupem, którego konsekracja – święcenia biskupie – odbyła się w warszawskiej katedrze św. Jana Chrzciciela na Starym Mieście. Nic dziwnego, że potem – już jako papież – Ratti mawiał o sobie, że jest „polskim biskupem”. I nic dziwnego, że na muralu pojawił się napis: „Znalazłem w Polsce drugą ojczyznę”.
Oba jego wyznania zostały też niejako potwierdzone praktyką dnia codziennego, bo Achille Ratti bardzo się przykładał do – niełatwej przecież – pracy w nowopowstałym państwie, scalającym życie z trzech zaborów, także życie Kościoła katolickiego. „Dzięki jego sprawozdaniom Watykan był dokładnie informowany o burzliwych wydarzeniach jesieni 1918 roku, które m.in. doprowadziły 11 listopada do odrodzenia niepodległego państwa polskiego” – czytamy w ciekawym kompendium „Polska – Stolica Apostolska” , wydanym przez MSZ w 2019 roku. Nasze państwo zostało oficjalnie uznane przez Stolicę Apostolską 30 marca 1919 roku, co zresztą Ratti własnoręcznie przyspieszył. Papież miał uroczyście uznać państwo polskie w obecności specjalnej delegacji, której przyjazd jednak się opóźniał i dlatego Ratti zadziałał: zakomunikował premierowi formalne uznanie państwa i rządu. I dopiero wtedy został nuncjuszem, choć już wcześniej uregulował sprawę obsady biskupstwa polowego i zręcznie uniknął konfliktów.
Znalazł w Polsce drugą ojczyznę. Abp. Achille Ratti, późniejszy Pius XI
Dla porządku przypomnę, że nuncjusz apostolski to po prostu ambasador Stolicy Apostolskiej w kraju, który ma relacje dyplomatyczne z tąż stolicą. Napisałam wprawdzie „po prostu ambasador”, ale przecież kraj musi spełniać warunki, aby te relacje nawiązywać – mianowicie musi być podmiotem prawa międzynarodowego, podmiotem wolnym i suwerennym. W przypadku Rzeczpospolitej Polskiej w 1918 roku te stosunki należało dopiero nawiązać, bowiem przez poprzednie 123 lata nasza ojczyzna – podzielona między trzech zaborców – nie była podmiotem. Jeśli już, to przedmiotem obracanym brutalnie przez trzy zaborcze mocarstwa. Niemniej jednak watykańskie podejście do „sprawy polskiej” za czasów papieża Piusa IX, w latach 1846-1878, uwzględniało trudną sytuację Polaków. Przedstawiciele niepodległościowej emigracji byli tam w pewien sposób obecni, powstało Kolegium Polskie, także pod koniec XIX wieku aktywną rolę odgrywali tam polscy kardynałowie Włodzimierz Czacki i Mieczysław Halka-Ledóchowski. Krótko mówiąc, los pozbawionych własnego państwa katolików polskich nie był wtedy papieżom obojętny. Stąd decyzja, aby już w maju 1918 roku wysłać do Warszawy prałata Achille Rattiego.
Modlił się z Polakami podczas Bitwy Warszawskiej
Wojna polsko-bolszewicka musiała być dla nuncjusza niemałym wstrząsem, skoro w sierpniu – kiedy barbarzyńcy byli już u wrót stolicy – Achille Ratti jako jeden z dwóch ambasadorów pozostał w Warszawie, aby wspierać warszawiaków, modlić się z nimi i umacniać ich. Zachowały się świadectwa, że przez całą noc z 14 na 15 pod oknami jego siedziby – na plebanii kościoła świętego Aleksandra, na ulicy Książęcej, tuż przy placu Trzech Krzyży - tłumy ludzi trwały na modlitwie, a Ratti razem z nimi. Toteż już 24 września, na posiedzeniu Sejmu, premier Wincenty Witos publicznie dziękował i nuncjuszowi, i Stolicy Apostolskiej za moralne wsparcie w dniach zagrożenia. Sam zaś Ratti, już jako papież Pius XI, zamówił w 1934 roku do letniej rezydencji w Castel Gandolfo obraz przedstawiający Bitwę Warszawską, czyli Cud nad Wisłą (namalował go Jan Henryk Rosen, twórca m,in, fresków w odnowionej w latach dwudziestych ormiańskiej katedrze we Lwowie; papież zamówił też u niego Obronę Częstochowy przed Szwedami – i ten fresk także znajduje się w Castel Gandolfo). Uniwersytet Warszawski obdarował go tytułem doktora honoris causa, a rząd uhonorował – nieco później, ale jeszcze przed konklawe (6 lutego 1922), które wybrało go na papieża – Orderem Orła Białego.
Ale miał Achille Ratti jeszcze jedną zasługę, o której niewiele się wie, zwłaszcza, że pozory świadczyły przeciwko niemu. A było to tak: na terenach plebiscytowych na Górnym Śląsku, w Prusach Wschodnich oraz na Warmii i Mazurach nuncjusz działał między 20 kwietnia a 12 grudnia 1920 roku jako Wysoki Komisarz Kościelny. We wspomnianym już kompendium znajdziemy intrygujący opis:
Na podstawie źródeł przechowywanych w aktach nuncjatury należy stwierdzić, że jego kompetencje były ograniczone tak licznymi zastrzeżeniami ze strony Sekretariatu Stanu, że w rzeczywistości był skazany na całkowitą bezczynność. Potwierdza to zresztą sam sekretarz stanu, który expressis verbis zalecał nuncjuszowi , aby w wypełnianiu tej tak bardzo delikatnej funkcji mówił i działał najmniej jak to możliwe. /…/ Ratti w swoich raportach próbował przedstawiać bardzo dokładnie sytuację panującą na terenach plebiscytowych i w miarę możliwości korygować błędne informacje i opinie posiadane przez Sekretariat Stanu. Zwracał uwagę na olbrzymią dominację strony niemieckiej na wszystkich płaszczyznach życia społeczno-politycznego i kościelnego. Miał własny punkt widzenia na kwestię bezstronności w sprawach plebiscytowych, stwierdzając na przykład, że plebiscyt przeprowadzony w takich warunkach może się stać jedną wielką mistyfikacją. Prosił także Sekretariat Stanu, aby ten weryfikował informacje otrzymywane od kard. Adolfa Bertrama, biskupa Wrocławia, ponieważ nie były one kompletne i dokładne. Kardynał Bertram, zdaniem Rattiego, był gorliwym biskupem, ale z serca i duszy był Niemcem, co powodowało że plebiscyt traktował zbyt emocjonalnie. (Andrzej Szwarc, Stolica Apostolska wobec ziem polskich i emigracji niepodległościowej w latach 1795-1918)
Doszło do tego, że Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku, której członkiem był nuncjusz Ratti, odmówiła niemieckiemu kardynałowi pozwolenia wyjazdu na tereny plebiscytowe. Niejako w odwecie, jak można uznać, kardynał Bertram wydal słynny dekret zabraniający duchowieństwu działalności plebiscytowej bez zgody własnego proboszcza. Dekret powstał bez wiedzy i zgody nuncjusza, ale to przeciwko niemu rozpętano kampanię prasową, a w Sejmie domagano się wręcz zerwania stosunków ze Stolicą Apostolską. W dodatku Watykan zabronił nuncjuszowi jakichkolwiek wypowiedzi czy komentarzy. „Te fakty stały się dla nuncjusza wielką próbą i osobistym bolesnym doświadczeniem” – pisze badacz – a jego popularność w polskim społeczeństwie od razu spadła. Wkrótce odwołano go do Rzymu, zaraz został kardynałem i metropolitą Mediolanu. A 6 lutego 1922 roku – został papieżem. I już jako papież w 1925 roku podpisał konkordat z Rzeczpospolitą Polską.
Encyklika po niemiecku. Zakazana przez Hitlera
Plebiscytowe przeżycia z niemieckim kardynałem Adolfem Bertramem (który jeszcze niejeden raz odciśnie się w relacjach, także z Polakami w czasie wojny) zapewne bardzo się Rattiemu przydały, kiedy przyszło negocjować konkordat z Rzeszą Niemiecką, podpisany w 1933 roku. I kiedy trzeba było odnieść się do jego nagminnego łamania przez stronę niemiecką, co jako papież Pius IX omówił w encyklice Mit brenennder Sorge, w 1937 roku, opublikowanej po niemiecku! Jedynej w dziejach w tym języku!
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Konkordat, o czym się łatwo zapomina, także teraz w podnoszonych u nas argumentach i dyskusjach, jest „międzynarodową umową między Stolicą Apostolską a państwem, regulującą status prawny Kościoła katolickiego w danym kraju” (Encyklopedia Katolicka, tom IX, Lublin 2002). Tylko tyle i aż tyle.
Po to Stolica Apostolska podpisuje konkordaty, aby była podstawa prawna – umocowana w prawie międzynarodowym – do której można się odwołać, kiedy coś we wzajemnych – autonomicznych i niezależnych – relacjach szwankuje. To dlatego narzucone Polakom przez Moskwę władze w 1945 roku wypowiedziały konkordat z 1925 roku – aby nie było żadnej platformy prawnej, do której Kościół mógłby się odwołać, kiedy jego dobra – zwłaszcza ludzie – będą zagrożone. I tak się stało.
W stulecie pontyfikatu papieża Piusa XI, który chwalebnie i z pożytkiem dla Polski spędził kilka lat w Warszawie, postanowiono przypomnieć go muralem. Pojawił się kilka tygodni temu na budynku przy ulicy Lipowej, przy drodze do BUW-u (Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego).
I natychmiast utytułowany naukowo osobnik pisze oskarżycielskim tonem, że „koło BUW właśnie powstał ogromny mural faceta, który podpisał konkordat z Hitlerem”. Zarzuty sprowadzane do ahistorycznej tezy raczej autora kompromitują. Kto bowiem w ówczesnym świecie nie zawierał umów z Hitlerem? Kto odmówił przyjazdu na Olimpiadę w Berlinie? Kto zerwał z Niemcami stosunki dyplomatyczne?
Ale co z tego? Trudno też przypuszczać, że autor nie wie co pisze, jest wszak doktorem hab. Może koniecznie chce zwrócić na siebie uwagę, nawet za cenę żenady. Nie przeszkadza mu opinia, że to zawracanie kijem Wisły? No i co z tego, powtórzę, nawet zawracanie kijem rzeki powoduje w tym miejscu zamęt. Czyli chodzi raczej o to, by zepsuć wizerunek Piusa XI, by namącić.
Bo przecież wiedza, że papieska encyklika Mit brenennder Sorge była w Niemczech zakazana, nie jest wiedzą tajemną. Za kolportaż i promocję encykliki można było stracić pracę, iść do aresztu lub wylądować w obozie koncentracyjnym – miała być odczytywana w kościołach w Niedzielę Palmową (21 marca 1937), ale władza wyłapywała rozwożących ją do parafii kurierów. Encyklika nie tylko pokazywała sprzeczność ideologii hitlerowskiej z nauką Kościoła, ale zawierała także obronę osoby ludzkiej.
W tym samym czasie, tydzień później, papież Pius XI ogłosił jeszcze jedną encyklikę, Divini Redemptoris, wydaną wtedy od razu w Polsce pod znamiennym tytułem „O bezbożnym komunizmie”. I nie był to jedyny dokument, w którym ten papież – pamiętajmy, że z doświadczeniem zagrożenia bolszewickiego i Bitwy Warszawskiej – ostrzegał przed komunizmem i wzywał do solidarności świata. Chodzi o dwie encykliki „meksykańskie”, Iniquis afflictisque z 1926 roku i Acerba animi anxietudo z 1932 roku. Meksyk stał wtedy w obliczu rewolucji bolszewickiej, a encykliki ukazały represje, jakim poddani zostali wierni i duchowni oraz wzywały społeczność międzynarodową do pomocy i solidarności.
I czy nie to przypadkiem jest powodem owego szyderstwa ze strony habilitowanego autora?