Jest też wyrazisty apel „do wszystkich uczestników kampanii wyborczej o powstrzymanie się od instrumentalizowania Kościoła, które przybierać może zarówno formę nieuprawnionego wykorzystywania go w partykularnych rozgrywkach poszczególnych partii, jak i kształt niesprawiedliwego, obliczonego wyłącznie na antyklerykalną emocję, piętnowania. Nie raz już publicznie podkreślaliśmy, że Kościół nie jest po stronie prawicy, lewicy ani po stronie centrum, ponieważ Kościół ma swoją własną stronę; Kościół winien stać po stronie Ewangelii”.
Nie ulega wątpliwości, że „Stanowisko w sprawie nadchodzących wyborów” przez jednych będzie uznane za „wtrącanie się w politykę”, przez innych za brak stanowiska dotyczącego polityki, przez jeszcze innych za falstart – bo gdzie nam do jesieni, a przez jeszcze kolejnych za jakieś czcze gadanie, które nic nie wnosi. Otóż nie dajmy się otumanić, nie dajmy sobie wmawiać, że Kościół znowu wtrąca się do polityki, albo że to czcze gadanie.
„Obywatele powinni, na ile to możliwe, brać czynny udział w życiu publicznym. Sposoby tego uczestnictwa mogą się różnić, zależnie od kraju czy kultury. Na pochwałę zasługuje postępowanie tych narodów, w których jak największa ilość obywateli uczestniczy w sprawach publicznych w warunkach prawdziwej wolności”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Powyższy cytat to nie jest wystąpienie politologa, ani tym bardziej polityka (chociaż byłoby nieźle, gdyby politycy znali ten fragment i umieli go przytoczyć, a jeszcze bardziej stosować się do niego). Nie jest to też fragment jakiegoś podręcznika uniwersyteckiego. Nie, to jest paragraf 1915 KKK. Jest klarowny i treściwy, można powiedzieć: kawa na ławę. I wyjaśnia od razu, dlaczego biskupi nie tylko mogą napominać wiernych, żeby poszli do wyborów, ale nawet powinni. Tego wymaga dobro wspólne – też jest w Katechizmie zdefiniowane. Dobro wspólne to jest konkretna wartość w nauce społecznej Kościoła, do której znajomości – i przestrzegania – katolicy są zobowiązani. Że się z tego często nie wywiązują, to inna sprawa. Nikt jednak nie może powiedzieć, że wezwanie do udziału w życiu publicznym to jest wtrącanie się w politykę.
Biskupi zaapelowali też do mediów, a zwłaszcza do tych, którzy: „odpowiadają za kształt polskich mediów, by pracujący w nich dziennikarze mieli warunki do rzetelnego informowania społeczeństwa i budowania kultury dialogu. Dotyczy to w pierwszym rzędzie mediów publicznych, które powinny być w tym zakresie dla innych wzorem, ale także mediów prywatnych, również obdarzonych społecznym zaufaniem i wynikającą z niego odpowiedzialnością”.
Pozwolę sobie jednak przypomnieć i podkreślić, że nie tylko media publiczne pełnią misję, ale także media prywatne mają obowiązek realizacji misji publicznej. Może w pierwszej chwili oba postulaty brzmią podobnie, ale zapewniam, że nie jest to masło maślane: jest misja mediów publicznych i jest publiczna misja mediów. Wszystkim się ta wiedza przyda, jeśli tylko zechcą się w nią wyposażyć.
Własnym głosem
O ile jednak „Stanowisko” jest wypracowanym wspólnie głosem biskupów, o tyle dwa następne głosy są indywidualnym, osobistym wystąpieniem abp. Stanisława Gądeckiego. Skorzystał on z kaznodziejskiej okazji, by przedstawić niełatwe sytuacje Kościoła i jeszcze mniej łatwe – a nawet całkiem trudne – inicjatywy. Choć jest on przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, w minionym roku co najmniej dwa razy wypowiadał się indywidualnie, nie czekając na zebranie stosownej liczby głosów, które pozwoliłyby mu wystąpić w grupie. Chodzi o dwa listy. Pierwszy do abp. Georga Bätzinga, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec, z pytaniami dotyczącymi manowców tak zwanej drogi synodalnej części katolików niemieckich. A drugi do moskiewskiego patriarchy Cyryla z apelem o powściągliwość w poparciu dla rosyjskiej inwazji na Ukrainie.