Felietony

Nowe mury w Berlinie

Z centrum znikają bardziej luksusowe marki czy butiki proponujące oryginalniejszą modę. Co więcej, galerie sztuki też wyprowadziły się z najbardziej turystycznych okolic. Za to powstaje coraz więcej Half Price’ów i TK Maxów, czyli ogromnych hal, gdzie przerzuca się nieudane produkty znanych odzieżowych brandów, których nikt nie chciał kupić.

Pandemia sprawiła, że przez trzy lata nie odwiedzaliśmy Berlina, który przez ponad dwie dekady był celem naszych dłuższych i krótszych wypadów. Wynajęliśmy studio w Mitte, żeby wszędzie było blisko. Chcieliśmy spacerować, oglądać wystawy i obserwować zmiany, jakie zaszły w mieście.

Pierwsze wrażenie: znowu lepiej, wygodniej, jeszcze bardziej dla ludzi. No i ładniej – wiosenna zieleń zawsze nastraja optymistycznie i dodaje urody. Z pozytywów: po billboardach nie ma śladu. W ogóle zniknęły tandetne i krzykliwe wielkoformatowe reklamy, zmora naszych miast – w tym Warszawy, przez co stolica Polski ma wygląd prowincjonalnego przedmieścia, nie mówiąc już o porażającej brzydocie tychże.

Skłamałabym, gdybym chwaliła estetykę trasy z lotniska Brandenburg (wreszcie oddanego do użytku w listopadzie 2020) do miasta. Wyciszona panelami autostrada A113 jest tak nudna, że tylko siła woli powstrzymuje od zapadnięcia w drzemkę. Zwłaszcza gdy jeździe towarzyszy mżawka.

W ludzkiej skali

Ale w centrum, czyli w Mitte, nie sposób się nudzić. Budynek za budynkiem poddawany jest rewitalizacji. Remonty odbywają się za zasłonami ukrywającymi rusztowania, nic pięknego, lecz dyskretnie. Co ważne: między stare kamienice wstawiane są nowe plomby zaprojektowane wedle współczesnej modły, ale nie kontrastujące z oryginalną tkanką metropolii.

Daremnie tu wypatrywać pato-deweloperki, tej polskiej zmory. Tam jakoś udało się zachować urbanistyczny ład, pomimo trudnego zszywania postkomunistycznych dzielnic z częścią przynależącą do Zachodu. Nikt tu nie buduje koszmarnych i odhumanizowanych „szklanych domów”, gdzie od trotuaru po niebo gnieżdżą się korporacje i ani śladu życia społecznego.

W Berlinie dba się o zachowanie ludzkiej skali, zwłaszcza w dzielnicach handlowych i mieszkalnych. Partery domów kipią życiem: kawiarenki, barki, restauracje z chyba wszystkimi kuchniami świata, sklepy, punkty usługowe. Nic dziwnego, że tak przyjezdni, jak lokalsi chętnie przemieszczają się pieszo, zatrzymują w knajpkach, w których ceny nie wprawiają w stupor.

Nawet tam, gdzie siedziby mają wielkie firmy i banki, budynki zachowują indywidualne cechy, co ułatwia orientację w terenie. Stawiane są w przyzwoitej między sobą odległości i tak zaprojektowane, żeby nie zniwelować dookolnej zieleni. Parki (ze wspaniałym Tiergarten i zoo na czele), skwery, ogródki i place do zajęć na powietrzu to czuły punkt stolicy Niemiec.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Wszystko to sprawia, że w Berlinie żyje się intensywnie na poziomie ulicy – niezależnie od poziomu zarobków. A, jest jeszcze ożywiona aktywność wodna i nadwodna: Szprewa to rzeka z licznymi odnogami, kanałami, na których dużo się dzieje, jeśli pogoda sprzyja. Na wodzie statki spacerowe, na poboczach trawniki przeznaczone do wielogodzinnego leniuchowania, ścieżki dla spacerowiczów, którym nie zagrażają rozpędzone hulajnogi ani wyścigowe rowery. Łazi się, pływa się (na jednostkach pływających, nie samodzielnie), popija to i owo na nabrzeżu.

Jak pewnie większości z państwa wiadomo, w niedziele nie ma tu handlu, lecz nikt nie pomstuje, że przerwa w shoppingu zagrozi familijnym więziom. Tu kultywowana jest tradycja towarzysko-rodzinnych niedzielnych śniadań, celebrowanych nawet do późnego popołudnia, oczywiście poza domem, w przybytkach gastronomicznych z menu oraz wyposażeniem dostosowanym do potrzeb wszystkich pokoleń. Bywa, że niektóre lokale zamykają się już po niedzielnym brunchu, choć w pozostałe dni tygodnia funkcjonują do późnych godzin wieczornych. Pracownikom też należy się kawałek niedzieli. Bo weekendowa rekreacja to jedna z najświętszych niemieckich tradycji.

Turystyka zakupowa

Nachwaliłam Berlin – teraz kolej na to, co mniej mi przypada do smaku. W stolicy Niemiec widoczne jest pogłębianie się podziałów społecznych. Nie, nie, nie chodzi o rozziew o skali Moskwy czy Delhi. Tu proces przebiega dyskretniej. Istnieją jeszcze punkty styku. Tyle że bogaci wynieśli się z centrum. Gdzie się przenieśli? Choćby do wypasionego Wannsee.
Mall of Berlin reklamowany jest jako najpiękniejszy w Europie. Fot. JENS SCHLUETER/EPA/PAP
Mitte opanowane zostało przez uboższą klasę średnią (na nasze warunki – całkiem zasobną, gdy porównać zarobki i koszty życia) oraz turystów, napalonych na zakupowe szaleństwa w popularnych sieciówkach. Żeby zaspokoić te niespecjalnie wyrafinowane potrzeby, wciąż powstają coraz to nowe, coraz to większe centra handlowe. Można w nich znaleźć to samo, co w innych komercyjnych molochach, jak Europa długa i szeroka. No, ale shopping w Berlinie is the must!

Mall of Berlin reklamowany jest jako najpiękniejszy (?) na naszym kontynencie. Przebudowane i oddane w ubiegłym roku Arkaden, obecnie nazwane The Playce – kolejne królestwo sieciówek – są ulubionym miejscem tych, którzy uprawiają „turystykę zakupową” (zjawisko nosi taką nazwę). Potsdamer Platz nie jest jedynym „wielkim targowiskiem” Berlina. Można wymienić całą listę podobnych miejsc handlowego wzmożenia, na której poczesne miejsce zajmuje Alexanderplatz, zaś słynny ongiś Ku’damm (Kurfürstendamm), synonim życia miejskiego i zakupowego, obsunął się mocno w hierarchii.

To jedna z przyczyn, dla których z centrum znikają bardziej luksusowe marki czy butiki proponujące oryginalniejszą modę. Co więcej, galerie sztuki też wyprowadziły się z najbardziej turystycznych okolic.

Za to powstaje coraz więcej Half Price’ów i TK Maxów, czyli ogromnych hal, gdzie przerzuca się nieudane produkty znanych odzieżowych brandów, których nikt nie chciał kupić, ale wprowadzenie ich do ponownego obiegu po obniżonych cenach daje nadzieję na zbyt. W ogóle, gdzie nie spojrzeć, powstają kolejne sieciówkowe clustery. Choćby w kompleksie do niedawna zagospodarowanym przez Muzeum Filmu (subsydiowanym przez Sony) i muzykę. Teraz w kulturę wpycha się handel. Już zaczęła się przebudowa pod kątem nowych lokatorów – popularnych modowych firm oraz gastronomicznych potentatów. Innymi słowy: atrakcje dla mało wybrednych.

Co tu kryć – centrum Berlina przebranżawia się. Stało się mniej artystyczne, pozbawione szyku. Ale kto by się tym przejmował. Jakość oferty spada, lecz obroty – nie.

Lekcja historii

Niemcy skłócone i podzielone. Hulajnoga niezgody

Nie chcą jej piesi, bo boja się o swoje zdrowie. Nie chcą rowerzyści, bo ścieżki będą jeszcze bardziej zatłoczone. Nie chcą wreszcie kierowcy, bo mają dość uważania na rowerzystów i pieszych.

zobacz więcej
Zmiany widać też przy Friedrichstrasse. Ulica nazwana tak na cześć Fryderyka III Brandenburskiego, potem króla Prus Fryderyka I. Jedna z najpopularniejszych ulic Berlina, wytyczona w XVII wieku, mierząca 3,3 km. Była szczególna z wielu powodów, choćby komunikacyjnych (ważna stacja kolejowa i przesiadkowa kilku linii S i U).

Spory fragment Friedrichstrasse został zamknięty dla ruchu kołowego. Na deptaku ustawiono ławy, stoliki, siedziska; obok – kafejki. Przy ładnej pogodzie cieszą się dużym powodzeniem. Jest tu jeszcze monumentalny teatr rewiowy Friedrichstadt-Palast, duma ostatniej dekady NRD; Dussmann KulturKaufhaus, słynny dom książki; trwa Galerie Lafayette, którą turyści zwiedzają i fotografują jako... – no, nie wiem, co? Przecież nie zabytek! Wspomnienie po XX-wiecznych galeriach handlowych?

Ale największa atrakcja ulicy to Checkpoint Charlie. Przy skrzyżowaniu Friedrichstrasse z Zimmerstrasse w dobie zimnej wojny znajdowało się (od 1961) najbardziej uczęszczane przejście między wschodnią i zachodnią częścią miasta, z jednej strony kontrolowane przez NRD-owskie władze, z drugiej – przez armię USA, reprezentującą aliantów.

Od 1991 roku Charlie stanowi atrakcję turystyczną, czego wymownym dowodem stragany z „komunistycznym” badziewiem (zawsze to samo: znaczki z „dzieciątkiem Lenin”, podróbki orderów i odznaczeń, czapki uszatki, nakrycia głowy sowieckiej armii i inne szmirowate gadżety, niby wykpiwające komunistyczny reżim). Można też – ale cool! – dostać odcisk pieczątki kontroli granicznej z dowolnie wybranej strefy okupacyjnej.

Kto poważniej podchodzi do historii, odwiedza Muzeum Muru Berlińskiego. Albo spaceruje wzdłuż resztek muru przy Niederkirchnerstrasse. Ten zaś „pomnik” przeszłości kojarzy się z wiekopomnym koncertem Pink Floyd „The Wall”, granym na żywo w 1990, w wiadomym kontekście obalania muru i systemu.

Zimna wojna, gorący design

Dziś w Berlinie nie ma śladu po tamtej gorączce emocjonalnej. Ale zaraz, zaraz! W Kulturforum, w Kunstgewerbemuseum (Muzeum Sztuk Stosowanych) zwróciła moją uwagę wystawa, która w pewien sposób przywołuje dawne ideologiczne podziały: „Retrotopia” z podtytułem „Design for socialist spaces” (czynna do 16 lipca 2023).

Rzecz dotyczy kontaktów/wymiany myśli projektanckiej krajów socjalistycznych i zachodnich w czasach zimnej wojny, chodzi głównie o lata 60. i 70. ubiegłego wieku, choć czasem rozciąga się to pojęcie do lat 80. Jednak lata 60. były najgorętszą epoką zmian socjalnych w XX stuleciu, jeśli nie liczyć międzywojnia.
Bo tak naprawdę pomysł „uszlachetnienia” życia robotnika czy uboższego urzędnika wywodził się z lat międzywojennych. Koncepcja zagwarantowania ludziom – których nie stać na służbę ani przestronne apartamenty – godnych i wygodnych warunków bytowych, była idée fixe niektórych projektantów i architektów już w latach 20. XX wieku (np. Bauhausu). Dotyczyło to całokształtu egzystencji, od miejsca zamieszkania po sposób przemieszczania, od ciucha poczynając, na wyposażeniu wnętrz kończąc. Miało być tanio i nowocześnie, estetycznie i praktycznie. Tak, żeby praca (zwłaszcza domowa) przestała być całodziennym żmudem, a rozmaite umniejszające ten wysiłek sprzęty stały się dostępne (niemal) każdemu.

W dobie zimnej wojny taki model projektanckiego myślenia dominował właściwie w obydwu wrogich obozach równolegle, choć z uwzględnieniem odmiennych ideologii oraz materialnych możliwości obywateli.

Oglądałam wystawę „Retrotopia” jak dawno nieaktualną bajkę. Wtedy naprawdę projektantom chodziło o społeczny dobrostan. No, przynajmniej tym, których do dziś uważamy za guru designu czy architektury.

Wizyta na „Retrotopii” nie skłania więc do optymizmu. Ani śladu po tamtych ideowcach. Prawda, zimnowojenne spory polityczne przestały odgrywać jakąkolwiek rolę. Jednak są inne podziały, tym razem wyznaczone przez pieniądz. Projekty prosocjalne? Zapomnieć. Za sznurki pociągają multimilionerzy, obojętne jakiej nacji (wszak rosyjscy oligarchowie nie utracili wpływów, dóbr ani rezydencji w Londynie, Paryżu, Nowym Jorku czy Berlinie właśnie).

Kiedyś Karol Marks lansował hasło, że „religia to opium ludu”. Teraz jako panaceum na frustracje, zapracowanie, doły i poczucie bezsensu służy kompulsywne nabywanie dóbr wszelakich. A Berlin, jak zresztą inne metropolie, doskonale sprawdza się w roli zakupowego naganiacza do nabywania rzeczy średnio drogich, średnio ładnych i średnio (czy w ogóle) potrzebnych. I pod tym kątem przeobraża się centrum miasta.

Kto płaci za strajk

Powrót z Berlina okazał się kosztowny: w dniu, kiedy samolot miał nas zabrać na pokład i udać się w raptem godzinną podróż do Warszawy, wszystkie trasy powietrzne okazały się niedostępne z racji strajku… niemieckich pracowników naziemnych. Oferowano powrót z dwudniowym opóźnieniem – hotel i wyżywienie na koszt własny. Linie lotnicze umywają ręce: to nie ich wina. Trzeba było kupić bilety na pociąg, który… „doznał godzinnego opóźnienia” już na starcie. Kto zwróci za dyskomfort oraz delay? Apelacja do ślepej kiszki.

Wniosek: strajk nie uderzył w korporacje, nie przyniósł też żadnych widomych skutków. Koszty ponieśli prywatni podróżni, jak my. W pewnym sensie, wyrównaliśmy straty spowodowane strajkiem. Solidarnie z ludźmi pracy.

– Monika Małkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Wystawę „Retrotopia” można oglądać w Kunstgewerbemuseum (Muzeum Sztuk Stosowanych) w Berlinie do 16 lipca 2023.
SDP 2023
Zdjęcie główne: Widok na „Checkpoint Charlie”, dawny punkt kontrolny na granicy Berlina Wschodniego i Zachodniego w okresie Zimnej Wojny. Fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk
Zobacz więcej
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pożegnanie z Tygodnikiem TVP
Władze Telewizji Polskiej zadecydowały o likwidacji naszego portalu.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Sprzeczne z Duchem i prawem
Co oznacza możliwość błogosławienia par osób tej samej płci? Kto się cieszy, a kto nie akceptuje?
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Autoportret
Andrzej Krauze dla Tygodnika TVP.
Felietony wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Totemy Mashy Gessen w wojnie kulturowej
Sama o sobie mówi: „queerowa, transpłciowa, żydowska osoba”.
Felietony wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Książki od Tygodnika TVP! Konkurs świąteczny
Co Was interesuje, o czych chcielibyście się dowiedzieć więcej?