Niemcy skłócone i podzielone. Hulajnoga niezgody
piątek,
19 kwietnia 2019
Nie chcą jej piesi, bo boją się o swoje zdrowie. Nie chcą rowerzyści, bo ścieżki będą jeszcze bardziej zatłoczone. Nie chcą wreszcie kierowcy, bo mają dość uważania na rowerzystów i pieszych. Hulajnoga elektryczna dzieli Niemców i nakręca spiralę coraz większych emocji. Również w polityce.
Gdyby wszystko szło po myśli Andreasa Scheuera (CSU), niemieckiego ministra transportu, to jeszcze przed wakacjami Niemcy mogliby śmigać na elektrycznych hulajnogach. Po ulicach, ścieżkach rowerowych, a nawet chodnikach. Rząd przyjął na początku kwietnia odpowiednie rozporządzenie dopuszczające je do ruchu. Teraz potrzebna jest „tylko” zgoda Bundesratu – drugiej izby niemieckiego parlamentu, w której zasiadają przedstawiciele krajów związkowych.
Polskimi miastami rządzą ludzie, którzy organizowaniem imprez sportowych leczą swoje kompleksy i uważają, że wystarczy maraton, żeby być jak Niu Jork – pisze Łukasz Warzecha.
zobacz więcej
Bulwarówka „Bild” podgrzewa atmosferę i pyta retorycznie, czy niedługo rozpocznie się wojna o chodniki: „Przecież już teraz są pozastawiane źle zaparkowanymi autami, tablicami reklamowymi, stolikami bud z jedzeniem. Gdzie mają się jeszcze pomieścić piesi i wózki dla dzieci?”
Sami piesi nie potrzebują rzecznika w postaci „Bilda”, bo mają swoje własne stowarzyszenie (w RFN swoje stowarzyszenie mają nawet kolekcjonerzy saszetek z cukrem z kawiarni. Nie, to nie żart). – Co prawda, użytkownicy hulajnóg, zgodnie z przepisami, powinni się na chodnikach poruszać powoli, ale mało kto wierzy, że tak będzie. W rzeczywistości piraci na hulajnogach będą urządzać sobie slalomy między pieszymi – obawia się rzecznik stowarzyszenia FUSS Roland Stimpel. – Jeśli raz się na to pozwoli, to będą to robić wszyscy. Policja nie ma ani chęci, ani możliwości tego powstrzymać. Tak jak skapitulowała przed rowerzystami na chodnikach – narzeka.
Automobilklub ADAC w wydanym oświadczeniu z rezygnacją rytualnie stwierdził tylko, że z jednej strony należy uatrakcyjniać alternatywne wobec samochodów środki komunikacji, ale „rozgrywanie uczestników ruchu przeciwko sobie jest bezsensowne”.
Tymczasem rowerzyści zrzeszeni w stowarzyszeniu ADFC wieszczą „brzydkie sytuacje na ulicach i dużo wypadków.” – Niemieckie ścieżki rowerowe nie są w stanie bezpiecznie pomieścić obecnych użytkowników. Jeśli minister Scheuer dopuszcza e-hulajnogi, to powinien zadbać o budowę setek tysięcy kilometrów nowych tras najwyższej jakości, szerokich na tyle, by dało się na nich wyprzedzać – postuluje jeden z przedstawicieli ADFC Burkhard Stork.
Jedyne, co w takiej sytuacji mógł zrobić Scheuer to rozłożyć ręce i próbować przekonywać: – Chcemy stworzyć nowe możliwości poruszania się - bardziej nowoczesne, czyste i przyjazne dla środowiska. E-hulajnogi są znakomitą alternatywą dla samochodu, jeśli chcemy pokonać ostatnie odcinki drogi z metra, autobusu czy pociągu do pracy i domu". A potem dodał: – Nie da się w stu procentach zadowolić wszystkich.
Kto ma w tym wszystkim rację? Odpowiedź leży na ulicy. A właściwie ulicach. Berlina, Monachium, Hanoweru itd. Wystarczy krótki spacer, żeby zauważyć ile niezdrowych emocji może wiązać się z jazdą na rowerze, prowadzeniem auta, czy po prostu spacerem. Jeśli ktoś uważa, że „road rage” to zjawisko zarezerwowane dla społeczeństw zautomobilizowanych, to jest w głębokim błędzie.