W Atenach pusto. Śród obszaru miasta
Pozostał starzec, ślepiec i niewiasta.
A kto mógł, patrzał w trwożnym niepokoju,
Czy nie obaczy co od strony boju.
Nic, nic nie widać. I słońce zagasło
I gwiazdy... Cyt – cyt – coś w pobliżu wrzasło...
Prędkimi kroki ktoś po bruku bije
I woła: „Tchu! Tchu! Głosy! Grecja... żyje!
Cześć! Cześć! Milcjades!... Tchu!... Zwycięstwo z nami!”
Kobiety z domów wyszły z pochodniami...
Z gałązką lauru Grek ulicą bieżył
I padł wołając: „Zwy-cięstwo!” – Już nie żył.
Tak 2335 lat po fakcie, w roku 1845, opisywał Kornel Ujejski w poemacie „Maraton” legendarne wydarzenie. Oto pod wioską Maraton greccy hoplici, rewelacyjnie wyszkolona i solidnie uzbrojona grecka piechota, dowodzona przez Militiadesa, rozbija w roku 490 przed naszą erą, w niemalże straceńczym boju, znacznie przeważające siły perskie. Ginie 192 Ateńczyków i tysiące Persów.
Po zwycięstwie do odległych o ponad 42 kilometry Aten zostaje wysłany żołnierz, który przebywa trasę biegiem, w pełnej zbroi. Dotarłszy do miasta, zdoła tylko krzyknąć: „Zwycięstwo!”, po czym padnie martwy z wyczerpania.
Czy tak było faktycznie, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że maraton jako dyscyplinę olimpijską wprowadzono do programu nowożytnych igrzysk w roku 1896. Trasa mierzy dokładnie 42 195 metrów.
Wiadomo też, że czyn legendarnego greckiego żołnierza mieści się doskonale w archetypie antycznego heroizmu (w takim też celu swój poemat napisał Ujejski – chodziło mu o przypomnienie greckiego ducha walki w okolicznościach dla Polaków mało przyjemnych, choć tuż przed Wiosną Ludów, ale i przed rabacją galicyjską).
I wiadomo, że dzisiejsze biegactwo – czyli traktowanie biegania jak religii, która nie zna kompromisów – nie ma zgoła nic wspólnego z bohaterskim wzorem spod Maratonu.
Zawodowcy z Afryki i pseudoreligia
Niedawno Warszawę nawiedził drugi maratoński kataklizm w ciągu roku. Bo są dwa. Na wiosnę odbywa się w polskiej stolicy Orlen Warsaw Marathon, liczący sobie zaledwie pięć lat. Wielka państwowa spółka paliwowa chciała mieć własny bieg maratoński, skoro miała go już inna spółka skrabu państwa – PZU, firmujące co roku tradycyjny jesienny Maraton Warszawski, zorganizowany po raz pierwszy w 1979 roku.
W ten sposób w 2013 roku Warszawa stała się ewenementem na skalę światową: żadne z miast słynnych ze swoich maratonów – Tokio, Londyn, Boston, Berlin, Nowy Jork – nie organizuje dwóch takich biegów, również dlatego, że to ogromne utrudnienia dla mieszkańców.
Ta dziwaczna sytuacja pokazuje, o co tu naprawdę chodzi: nie o sport, zdrowy tryb życia, reklamowanie miasta, a wyłącznie o rywalizację wielkich spółek i korzyści marketingowe. Całe szczęście, że na podobny pomysł nie wpadły inne państwowe giganty, bo może mielibyśmy trzy lub cztery maratony w roku.