Wybory w roku 2024 mogą doprowadzić do tego, że władza zostanie skupiona w jednym środowisku i problem zostanie rozwiązany, ale też mogą doprowadzić do izolacjonizmu, co w skrajnym przypadku mogłoby oznaczać wycofanie amerykańskich wojsk z Europy.
Zajęta sobą Europa
W Unii Europejskiej brzemiennym w skutki procesem, bo nie jest to jednorazowe wydarzenie, jest postępująca federalizacji, czyli coś, co w założeniu ma uczynić z naszego kontynentu sprawne mocarstwo, a w niechcianym efekcie może doprowadzić do rozsadzenia Unii od środka.
Na razie położono podwaliny pod budowę jednolitego państwa, które będzie opierało się na wspólnej walucie, wspólnym długu i zwiększonym budżecie finansowanym takie ze zwiększonych podatków. W naturalny sposób pójdzie za tym centralizacja decyzji w coraz większej liczbie dziedzin i ci radujący się, że uda im się „obronić” dla państwa narodowego jakieś obszary, będą zapewne cieszyć się niezbyt długo, bo te obszary w następnym lub jeszcze następnym rozdaniu zostaną oddane Unii.
Cieszyć się będą z tego procesu kraje o wysokich deficytach budżetowych i zmagające się z wysoką imigracją, bo jednym i drugim będą się chciały podzielić. Można sądzić, że po ostatnich doświadczeniach z „hamulcem budżetowym” także Niemcy zechcą się przyłączyć do ekipy chcącej zaciągać dług na wspólny rachunek i korzystać ze środków, które wszyscy będą musieli spłacać (mniej więcej połowa wypłaconych do tej pory środków z KPO poszła do Berlina...). Pozostałe kraje raczej nie będą miały nic do gadania, a gdy dojdzie do poszerzenia Unii na wschód i południe, wówczas okaże się, że źródło unijnych środków wysycha, więc przyłączą się do grupy pragnącej zadłużać Europę podobnie jak czyni to Ameryka.
Czy starczy wówczas pieniędzy na obronę? Zwłaszcza jeżeli Ameryka wycofa się z finansowania wojny na Ukrainie i nie zechce dłużej trzymać nad Europą parasola militarnego? (Oby chciała trzymać). Oto poważne pytanie, a nic w roku 2023 nie wskazywało na to, aby ktokolwiek chciał udzielić na nie w Unii poważnej odpowiedzi.
O wiele łatwiej było rozmawiać na temat stawiania wiatraków czy produkowania samochodów elektrycznych niż o zwiększeniu wydatków na zbrojenia.
Nie chce mi się cytować dokładnych danych NATO, pokazujących, jaki procent budżetu wydają kraje europejskie na obronę, ale są to dane trudne w lekturze. Jak zwykle najjaskrawszym przykładem są Niemcy, które dwa lata po szumnym ogłoszeniu przez kanclerza Olafa Scholza słynnej „Zeitenwende” nadal nie osiągnęły uzgodnionych dekadę temu przez NATO 2%, nie osiągną tego w budżecie na rok 2024, a mało wskazuje na to, że zrobią to w roku następnym. No chyba, że do władzy nad Potomakiem dojdzie Donald Trump i spełni najgorsze sny Europejczyków, którzy tak bardzo są przywiązani do tego, że jadąc autobusem z napisem NATO, nie kasują biletów, za to z chęcią narzekają na to, że paliwo lane do baku jest nie dość ekologiczne. Wtedy być może nastąpi kolejna „Zeitenwende” chyba, że bardziej opłacalne będzie dogadanie się Rosją i przystanie na jej pomysł urządzenia tej części świata.
***
W roku 2023 dyktatury zbroiły się więc i podporządkowywały sobie własne społeczeństwa. Szykowały też pole do przyszłych starć, w których mają nadzieję przybliżyć swoje dalekosiężne cele. Ameryka i Europa były natomiast zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, licząc na to (zwłaszcza Europa), że wszystko się jakoś rozejdzie po kościach. Gdybym miał wskazać stan starcia, to byłoby to 1:0 dla dyktatur. Mecz trwa.
– Robert Bogdański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy