Druga grupa trendów zgromadzona jest pod ogólnym hasłem wiarygodności i dotyczy w gruncie rzeczy odporności współpracy sojuszniczej na rozmaite czynniki zewnętrzne i wewnętrzne. Chodzi o współpracę polityczną i wojskową, między innymi w dziedzinie sprzedaży klasycznej broni i amunicji, ale także w kwestii rozmieszczania strategicznych zasobów amerykańskich, czyli właśnie broni jądrowej w taki sposób, aby uczynić zadość oczekiwaniom sojuszników. Będzie się to działo w warunkach silnego stresu organizacyjnego i towarzyszyć temu może – aby użyć sformułowania z raportu – „wzmożona retoryka”.
Wreszcie kwestie określone jako związane z komunikacją, jednak mające inny charakter niż wspomniana wcześniej dezinformacja. Warto zacytować dokładnie: „Mylące i niejasne powiadamianie spowodowane bezustanną wieloraką komunikacją tak ze strony sojuszników, jak i przeciwników poprzez rozmaite kanały prywatne i publiczne. Zwiększone groźby i szantaże nuklearne, także w czasie kryzysów”.
Kwestia poczciwości
Na marginesie warto zauważyć, że jest to dziedzina, w której istnieje bardzo silna pokusa zastosowania mechanizmów sztucznej inteligencji, co może prowadzić do podejmowania decyzji opartych na działaniu algorytmów, czyli być może trafnych, ale niepochodzących od ludzi i niepoddających się kontroli związanej z egzekwowaniem odpowiedzialności.
Ludzie rozumują z pewnością wolniej niż algorytmy, ale posiadają zdolność zastanowienia się nad skutkami swoich czynów, czasami irracjonalną, ale w ostatecznym rachunku cenną. Stanisław Lem w jednym ze swoich opowiadań pisał o „poczciwości”, która zwyciężyła precyzję intelektualną automatów.
Obawa przed opieraniem wojskowych decyzji na sugestiach sztucznej inteligencji znalazła ostatnio wyraz w książce naukowej, której autor opisał m.in. hipotetyczną sytuację amerykańsko-chińskiego konfliktu nuklearnego spowodowanego tym, że obie strony powierzyły decyzje algorytmom, ale także działaniem kierowanych przez SI botów produkujących i rozpowszechniających fałszywe informacje, także typu deepfake. Kto wie, być może jej autor, James Johnson z uniwersytetu w Aberdeen, był członkiem panelu ekspertów, który pomógł stworzyć raport CSIS, bo niepokojąco przypomina to sytuację wykreowaną na użytek raportu, który mam przed oczami.
Amerykańscy wojskowi nie mają na razie planów wdrożenia sztucznej inteligencji do działań bojowych. Na początku tego roku wicedyrektor słynnej agencji DARPA, zajmującej się użyciem militarnym innowacji, najbardziej znanej chyba z tego, że przyczyniła się do powstania Internetu, Matt Turek powiedział, że są w Agencji pod wielkim wrażeniem możliwości SI, ale „nadal nie wykazuje ona tego poziomu pewności działania, aby móc jej powierzyć decyzje mające wpływ na życie i śmierć ludzi”.
Nie wiadomo tylko, czy do tego samego wniosku doszli wojskowi w Chinach i Rosji, nie wspominając o Korei Północnej, Indiach, czy Izraelu. Ponieważ jednak wśród realnie kształtujących się zagrożeń autorzy raportu CSIS nie wymienili użycia sztucznej inteligencji do podejmowania decyzji nuklearnych, więc być może udało się już opracować sposoby działania, które wykorzystają jej potęgę i zdolność do błyskawicznej oceny sytuacji, a zabezpieczą przez pochopnością tej oceny. Ale nie jest mi łatwo sobie to wyobrazić.
Sankcje i potępienie
Nie będę omawiał szczegółowo scenariuszy rozwoju sytuacji, jakie amerykańscy eksperci przedstawili na podstawie analizy trendów wskazanych przez ekspertów. W każdym z nich ważne jest to, że nie technologia nuklearna będzie decydować, tylko ludzie. I to niekoniecznie ludzie rządzący krajami posiadającymi broń jądrową, jak to sobie zwykliśmy wyobrażać. Także ci, którzy będą przez tę broń zagrożeni i będą chcieli ją dla swoich krajów uzyskać.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Bo w XXI wieku nie jest to wcale aż tak trudne. Technologie są znane, a państw z tej czy z innej strony barykady, które za pieniądze lub za wpływy byłyby skłonne ją dostarczyć, jest wiele. Jedyną poważną barierą jest międzynarodowe potępienie i ewentualne sankcje upośledzające możliwości technologiczne.
Jednak sankcje poważnie się zdewaluowały i ich znaczenie jest coraz mniejsze. Nie są postrzegane jako słuszna reakcja społeczności międzynarodowej na zachowanie państwa-złoczyńcy, tylko jako narzędzie walki politycznej. Nawet tak wydawałoby się, oczywista kwestia jak nałożenie sankcji na Rosję jako agresora w wojnie z Ukrainą, jest uznawane przez szereg krajów jako polityczna inicjatywa Zachodu, a przez takie kolosy gospodarcze jak Chiny, czy Indie po prostu ignorowane. Więc kraj chcący pozyskać bombę mógłby – w zależności od konfiguracji politycznej – liczyć na wsparcie gospodarcze wielu państw.
Natomiast międzynarodowe potępienie, które uzyskać jest łatwiej, jak tego dowodzi znowu przykład potępienia Rosji w ONZ, będzie można złagodzić, gdy broń nuklearna zacznie się rozpowszechniać i kraje zagrożone przez swoich sąsiadów sięgną po argument, że muszą ją posiadać do obrony przed bezpośrednim zagrożeniem. Takiego argumentu będzie mogła użyć na przykład Arabia Saudyjska, gdy Iran ostatecznie ogłosi, że uzyskał broń nuklearną.
Takiego argumentu de facto użyła ostatnio Korea Południowa, zagrożona przez reżim z północy. W kraju zaczęto poważnie dyskutować nad pozyskaniem tej broni, a badanie opinii publicznej wykazało, że 70% Koreańczyków chciałoby, aby ich kraj ją posiadał. Stany Zjednoczone musiały udzielić Seulowi poważnych i poszerzonych gwarancji, co zostało ogłoszone pod koniec kwietnia 2023 w czasie wizyty prezydenta Yoon Suk Yeola w Białym Domu.
Korea zobowiązała się w zamian do rezygnacji z ewentualnego zamiaru wyprodukowania broni nuklearnej, ale można przypuszczać, że sprawa ta jeszcze wróci, gdyż Korea Północna staje się zagrożeniem nie tylko regionalnym, ale i globalnym. Posiadanie przez nią rakiet międzykontynentalnych sprawia, że Waszyngton udzielając gwarancji Koreańczykom z południa musi liczyć się z atakiem na swoje terytorium, a w takim przypadku o wiele trudniej będzie Amerykanom wytłumaczyć sens bronienia kraju w Południowo-Wschodniej Azji, gdy odwet może dosięgnąć Los Angeles.
Europa i Azja muszą się zrozumieć
Wnioski panelu tworzącego raport CSIS wskazują, że podstawowym czynnikiem sprzyjającym pokojowemu i kontrolowanemu rozwojowi sytuacji w nadchodzącej dekadzie będzie dobra współpraca sojusznicza. Co to znaczy dobra? Taka, w której z jednej strony amerykański hegemon wyzbędzie się swoich skłonności do traktowania sojuszników z góry (o czym całkowicie szczerze raport wspomina), z drugiej zaś sojusznicy z Europy i Azji uznają, że nie są dla siebie konkurencją i będą współpracować. Chodzi o uniknięcie sytuacji, w której europejscy (i natowscy) sojusznicy Stanów Zjednoczonych będą patrzyli z niepokojem na przenoszenie strategicznej uwagi Waszyngtonu na konkurencję z Chinami i domagali się obrony przed Rosją.
Z drugiej zaś strony sojusznicy azjatyccy (i Australia), związani z Ameryką o wiele luźniejszymi sojuszami niż NATO mogą czuć się zaniepokojeni przejawami jej zaangażowania w obronie Europy i chcieć samodzielnie pozyskiwać broń odstraszającą. Wówczas traktat o nieproliferacji stałby się martwym dokumentem i niedaleko byłoby do świata, w którym broń nuklearna jest rozpowszechniona podobnie jak broń konwencjonalna. Wzrosłoby także niepomiernie prawdopodobieństwo jej użycia i można by powiedzieć, że byłoby ono tylko kwestią czasu.
Wśród znaków wskazujących na rozwój sytuacji w tym właśnie kierunku raport wymienia rosnące zbrojenia, także nienuklearne, zwiększone oczekiwania na przystąpienie do udziału w programie „nuclear sharing”, spory między sojusznikami i „ogólny brak koordynacji dotyczącej strategicznych priorytetów”, czy zwiększone zapotrzebowanie sojuszników na konsultacje i gwarancje sojusznicze.