Cywilizacja

Tajwan ma się bać, ale się nie boi

Między obiema stronami Cieśniny Tajwańskiej kwitnie handel, buzują inwestycje, tętni turystyka i nawet, jak gdyby nigdy nic, czołowa tajwańska tenisistka Hsieh Su-wei wygrała tegoroczny Roland Garros w kobiecym deblu do spółki z chińską partnerką Wang Xinyu.

Nie ma praktycznie tygodnia bez doniesień o prowokacyjnym pokazie chińskiej siły militarnej w pobliżu Tajwanu: a to okręty podpływają niebezpiecznie blisko tajwańskich wód terytorialnych, a to myśliwce zapuszczają się w tajwańską przestrzeń powietrzną, a to manewry desantowe czy rakietowe toczą się tuż tuż przy tajwańskich granicach. Wszystko to się nasila, gdy jakiś ważny polityk amerykański odwiedzi Tajwan albo polityk tajwański Stany Zjednoczone. Taki stan rzeczy trwa od wielu lat i naturalnie rodzi zasadnicze pytanie: czy Chiny w końcu zaatakują Tajwan?

Co gorliwsi publicyści twierdzą nawet, że nastąpi to lada moment, ponieważ Pekin jakoby wykorzysta fakt ogromnego zaangażowania politycznego, finansowego i militarnego Zachodu w wojnie na Ukrainie i licząc na jego odwróconą uwagę, skorzysta z okazji do napaści na „zbuntowaną prowincję”. Z drugiej jednak strony nic – poza owym militarnym prężeniem muskułów pod bokiem Tajwanu i regularnymi propagandowymi pogróżkami – nie wskazuje na to, by Chinom poważnie chodziła po głowie myśl zaatakowania Tajwanu, a Tajwańczykom odpierania chińskiego ataku.

Między obiema stronami Cieśniny Tajwańskiej kwitnie handel, buzują inwestycje, tętni turystyka i nawet, jak gdyby nigdy nic, czołowa tajwańska tenisistka (bo przecież żyjemy teraz tylko tenisem kobiet) Hsieh Su-wei właśnie wygrała tegoroczny Roland Garros w kobiecym deblu do spółki z chińską partnerką Wang Xinyu.

Wyjaśnijmy więc, o co z tym Tajwanem chodzi.

Piękna wyspa

Tajwan ochrzczony przez Portugalczyków Ilha Formosa („piękna wyspa”) został w 1683 r. zaanektowany przez rządzącą wówczas Chinami mandżurską dynastię Qing. Po przegraniu przez Chiny pierwszej wojny chińsko-japońskiej w 1895 r. Tajwan przeszedł pod kontrolę Japonii. Stan taki trwał do 1945 r., czyli do końca II wojny światowej. W międzyczasie zaś, po upadku dynastii Qing w 1911 r., Chinami zaczęła rządzić nacjonalistyczna partia Kuomintang, której od 1925 r. przewodził generalissimus Czang Kaj-szek. Chiny nazywały się wówczas Republiką Chińską, a walny udział w jej powstaniu miał Stalin i Związek Sowiecki.

Czang był tak zachwycony Stalinem, że jego syn Chiang Ching-kuo wykształcił się w Moskwie, ożenił się z Białorusinką Fainą Wachaliewą, przyjął rosyjskie imię i nazwisko Nikołaj Władymirowicz Elizarow i przebywał w ZSRR przez dwanaście lat. Ale z czasem między Czang Kaj-szekiem a Stalinem zaczęło dochodzić do coraz ostrzejszych antagonizmów, gdyż sowiecki dyktator w myśl zasady „dziel i rządź” jedną ręką wspierał Republikę Chińską, a drugą rosnących w siłę chińskich komunistów pod wodzą Mao Ze-donga. Do czasu więc gdy Japonia, która napadła na Chiny w 1937 r., została ostatecznie pokonana, nacjonaliści Czanga i komuniści Mao raz walczyli przeciwko sobie, raz łączyli siły przeciwko japońskim okupantom. I żeby było jeszcze ciekawiej, gdy Czang ściśle współpracował w czasie II wojny światowej ze Stalinem, komunista Mao zabiegał o poparcie dla swego pomysłu na Chiny u Amerykanów. Istne qui pro quo. Zanim więc to wszystko jeszcze raz się odwróciło i ostatecznie Stalin stanął za Mao, a Amerykanie za Czangiem, to w dniu, gdy Mao ogłaszał w Pekinie powstanie komunistycznej Chińskiej Republiki Ludowej, sowiecki ambasador bynajmniej nie uczestniczył w tym wydarzeniu gdyż … przebywał z Czang Kaj-szekiem.

Prawdziwy podział świata. Wojownicy i pieczeniarze

Czy Macron zachęcił Chiny do inwazji na Tajwan?

zobacz więcej
W 1945 r. w Chinach wybuchła de facto wojna domowa między nacjonalistami a komunistami, w wyniku czego komuniści opanowali kontynentalne Chiny i w 1949 r. założyli Chińską Republikę Ludową, a nacjonaliści schronili się na Tajwanie jako kontynuatorzy Republiki Chińskiej.

Jedne Chiny?

Stan obecny jest zatem taki, że Chińska Republika Ludowa uznaje Tajwan za swą 23. prowincję – tymczasowo kontrolowaną przez uzurpatorskie władze – „no bo przecież Tajwan już był kiedyś jedną z prowincji Chin”. Władze Tajwanu z kolei uważają, że Tajwan nigdy nie był prowincją komunistycznej Chińskiej Republiki Ludowej, lecz (po 1945 r.) Republiki Chińskiej, a w związku z tym jest nadal oficjalnie Republiką Chińską, czyli legalną władzą całych Chin czasowo tylko rezydującą na Tajwanie, gdyż konstytucyjną stolicą republiki formalnie pozostaje Nankin. Czyli według Pekinu Chiny są jedne, ale w postaci Chińskiej Republiki Ludowej obejmującej Tajwan, a według Tajwanu Chiny też są jedne, ale w postaci Republiki Chińskiej obejmującej też „kontynent” z Chińską Republikę Ludową.

Żeby jednak było jeszcze ciekawiej koncepcja „jednych Chin” jest rozumiana w zupełnie inny sposób przez demokratyczne państwa Zachodu. One bowiem uważają, że owszem, Chiny są jedne i Chińska Republika Ludowa jest obecnie ich reprezentantem na arenie międzynarodowej, ale kwestia Tajwanu nadal pozostaje do określenia, przy czym najlepiej by było, gdyby w sposób pokojowy porozumieli się między sobą Chińczycy z kontynentu i wyspy. Pekin i Tajwan formalnie zgodziły się na taką interpretację „jednych Chin”, tylko że sprawa skomplikowała się, gdy na Tajwanie przestali w 2000 r. rządzić nacjonaliści z Kuomintangu. Czang Kaj-szek bowiem ściągnął ze sobą na wyspę ogromną rzeszę rodaków z kontynentu i przez dekady to oni stanowili tajwańską elitę, jawnie dyskryminując rdzennych Tajwańczyków. Tym samym, wywodzący się z kontynentu Kuomintang i jego zwolennicy byli naturalnie, nawet z powodów sentymentalnych, zainteresowani „powrotem do Chin”.
Generalissimus Czang Kaj-szek, przywódca Republiki Chińskiej z trzecią żoną Song Meiling, znaną jako Madame Czang Kaj-szek, która także odgrywała istotną rolę w polityce. Fot. PAP/Photoshot
Natomiast centro-lewicowa Demokratyczna Partia Postępowa, która powstała w 1986 r. i wygrała wybory w 2000 r., opowiada się za odrzuceniem polityki „jednych Chin” i niepodległością Tajwanu poprzez ustanowienie suwerennej i niepodległej Republiki Tajwanu. Partia ta wprawdzie przegrała wybory w 2008 r. i Kuomintang znów zaczął ciążyć ku negocjacjom zjednoczeniowym, ale ponieważ od 2016 r. na Tajwanie ponownie rządzi Demokratyczna Partia Postępowa, polityczne stosunki z Pekinem po raz kolejny mocno się ochłodziły.

Nad tym wszystkim zaś wisi amerykańska polityka „dwuznaczności strategicznej”, polegająca na tym, że ani Pekin, ani Tajwan do końca nie wiedzą, jak Stany Zjednoczone zareagowałyby, przede wszystkim w sensie militarnym, na ewentualny akt chińskiej agresji wobec Tajwanu. Sytuacja jest więc taka, że relacje między Chinami a Tajwanem określają w dużej mierze wyniki wyborów na wyspie, a amerykański parasol ochronny nad wyspą zależy od wyników wyborów w USA.

Dodajmy teraz do tego wszystkiego postępującą tabloidyzację mediów i nawet świata nauki, w której wyniku rzetelne, wnikliwe i fachowe analizy zostały zepchnięte na daleki margines przez chwytliwe, płytkie, sensacyjne i doraźne ni to „newsy”, ni to „spekulacje” , ni to „opinie”. Każdą więc, często po prostu rytualną wypowiedź chińskich przywódców o potrzebie zjednoczenia Tajwanu, natychmiast przedstawia się jako wręcz deklarację napaści na wyspę, każde chińskie manewry i prężenie muskułów w pobliżu Tajwanu jako ostatnią przygrywkę do nadciągającej wielkimi krokami inwazji, a każdą – obojętnie jaką – wypowiedź Waszyngtonu na temat Tajwanu jako oczywisty sygnał, że już lada moment rozegra się wielka wojna między USA i Chinami o Tajwan.

Armia jeszcze niegotowa

Mało kogo obchodzi, że Ameryka nie chce wojny z Chinami, a Chiny nie chcą wojny z Ameryką i że jest zasadnicza różnica między bandycką Rosją, która – jak pokazuje wojna w Ukrainie – jest realnym zagrożeniem dla Zachodu, a Chinami, które są dla niego (podobnie jak Zachód dla Chin) po prostu strategicznym wyzwaniem.

Nikt też nie chce pamiętać, że chińska armia jest jeszcze ciągle bardzo zacofana w porównaniu z amerykańską i że na razie komunistyczne Chiny stoczyły raptem tylko jedną, zresztą niepomyślną dla nich, „wojnę” (z Wietnamem w 1979 r). Już nie wspominając o tym, że Chiny jeszcze nie mają ani żadnych zdolności do globalnej projekcji siły, ani nawet możliwości rozdawania, poza niektórymi gospodarczymi, znaczących kart w globalnej polityce. No i wreszcie jest też Ukraina – bardzo pouczająca dla Pekinu lekcja na temat tego, jak putinowska „druga armia świata” ugrzęzła w bezsensownej i arcykosztownej pod każdym względem wojnie oraz jak ten „nieudolny” Zachód potrafił błyskawicznie zjednoczyć się na rzecz wsparcia Ukrainy.

A pamiętajmy, że kwestia Tajwanu to nie tylko sprawa między Chinami i USA, bo na Pacyfiku, czyli blisko Chin, są też Japonia, Korea, Australia, a nieco dalej Indie i one wszystkie – delikatnie rzecz ujmując – nie pałają do Pekinu wielką sympatią.

Tak czy inaczej, karmi się nas tymi tabloidowymi „tajwańskimi sensacjami”, przy czym ich rozrzut jest tak znaczny, że już na łamach tej samej gazety czy portalu, tego samego dnia zamieszczane są obok siebie materiały, w których jeden „specjalista” klnie się na grób swojej babci, że Chiny w zasadzie już jutro napadną na Tajwan, drugi przysięga, że Chiny tego nie zrobią, trzeci wieszczy sromotną klęskę Ameryki w starciu z chińskim smokiem, a czwarty dokładnie odwrotnie.

A handel kwitnie

Tymczasem na rynku w chińskim Xiamen, z którego widać należący do Tajwanu archipelag Matsu, najsmaczniejsze są tajwańskie mango, samoloty do Tajpej latają z tutejszego lotniska co dwie godziny, a w każdym karaoke śpiewa się szlagiery wielkiej tajwańskiej piosenkarki Teresy Teng.

Starsi mieszkańcy Xiamen (zwanego niegdyś Amoy) pamiętają, jak przez całe lata 50. i 60. minionego wieku Chińczycy i Tajwańczycy nieustannie ostrzeliwali się z armat przez 19 kilometrów wody dzielących miasto od Matsu. Z tego powodu też Xiamen, który jest miastem-wyspą, był jedną wielką bazą wojskową, a w jego skalnym brzuchu wydrążono setki kilometrów tuneli służących za koszary, schrony, magazyny amunicji, itp. Dziś tunele te są po prostu tunelami drogowymi, bo miasto zamieniono w 1981 r. w specjalną strefę ekonomiczną, oczywiście wyspecjalizowaną w handlu, inwestycjach, turystyce i komunikacji z Tajwanem.

Kim naprawdę byli hunwejbini. I jak zostałem jednym z nich

Dla wielu młodych Chińczyków był to okres ekscytującej przygody, porywu, buntu, emocji.

zobacz więcej
Kiedyś, gdy w Chinach szalała „rewolucja kulturalna” (1966-1976), a hunwejbini, czyli fanatyczna komunistyczna młodzieżówka, regularnie urządzali zamachy bombowe w należącym wówczas do Brytyjczyków Hongkongu, amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger zapytał chińskiego premiera Zhou Enlaia, kiedy chińskie wojsko wkroczy do Hongkongu, by położyć kres brytyjskiemu kolonializmowi na swym terytorium. – Czy pan zwariował – odparł Zhou. – A czemuż to mielibyśmy dusić kurę znoszącą złote jajka – zapytał retorycznie.

A potem architekt chińskich reform, specjalnych stref gospodarczych (czyli polityki zerwania z izolacją) Deng Xiaoping powiedział Zbigniewowi Brzezińskiemu, że żadnych wojen o brytyjski Hong Kong, portugalskie Makau czy Tajwan nie będzie, gdyż Chiny postarają się przekonać ich do polityki „jeden kraj dwa systemy”, zakładającej istnienie w Chinach Ludowych enklaw z ustrojem kapitalistycznym i bardzo szeroką autonomią. Ten system działa w Hongkongu i Makau, a tajwański Kuomintang był nawet skłonny zrobić do niego przymiarkę, ale na rozważenie tego nie zgodziła się Demokratyczna Partia Postępowa. Zostaje status quo.

Status quo na co dzień wygląda tak, że to Chiny są największym partnerem handlowym Tajwanu, a nie Stany Zjednoczone czy Japonia. W ubiegłym roku Tajwan wyeksportował do Chin towary o wartości ponad 120 mld dol., a jeśli do tego doliczyć Hongkong, to łącznie było to 185 mld dol. (czyli niemal jedna trzecia polskiego PKB). Od Chin z kolei Tajwan kupił towary za ponad 80 mld dol. Rok wcześniej wartość chińsko-tajwańskiego handlu sięgnęła 273 mld dol. Czyli dokładnie tyle ile wyniosły obroty Chin z Niemcami, ich najważniejszym partnerem gospodarczym w Unii Europejskiej.

Jeszcze ciekawsze jest to, że formalnie zagrożony chińską napaścią Tajwan jest jednym z największych inwestorów w Chinach. W latach 1991-2021 tajwański biznes ulokował na kontynencie inwestycje o wartości niemal 200 mld dol. – dla porównania, łączna wartość ulokowanego w Polsce kapitału zagranicznych inwestorów wyniosła dotąd ok. 60-80 mld dol.

Bezcenne chińskie zbiory

Często pada koronny argument, że Chiny nie mogą zaatakować Tajwanu choćby tylko z powodu ryzyka zniszczenia jednej tajwańskiej firmy – Taiwan Semiconductor Manufacturing Company (TSMC), która specjalizuje się w produkcji układów scalonych i zaspokaja aż 65 proc. światowego zapotrzebowania na te nieodzowne elementy komputerów, telefonów komórkowych i wszelkiego sprzętu elektronicznego na czele z tym wykorzystywanym do celów militarnych. Dla porównania, udział Chin na światowym rynku procesorów to zaledwie 5 proc., a Korei Południowej 18 proc. Niewielu pamięta jednak, że TMSC ma już fabrykę w Chinach, a dokładniej w Nankinie, a z fabryki tej pochodzi 10 proc. produkowanych przez TSMC procesorów.
Narodowa Hala Pamięci Czang Kaj-szeka w budynku wzniesionym w centrum Tajpej ku pamięci prezydenta Republiki Chińskiej Czang Kaj-szeka. Fot. RITCHIE B. TONGO/EPA/PAP
O innym ryzyku wspomina się znacznie rzadziej, choć kto wie, czy dla Chińczyków nie miałoby ono większego znaczenia niż tajwańska fabryka półprzewodników. W Tajpej bowiem znajdują się największe na świecie i najcenniejsze zbiory sztuki chińskiej obejmujące osiem tysięcy lat chińskiej historii. Kolekcja ta, licząca niemal milion bezcennych dla kultury chińskiej obiektów pierwotnie znajdowała się w pałacu cesarskim (Mieście Zakazanym) w Pekinie i była gromadzona przez kolejnych władców Państwa Środka. Tuż przed japońską napaścią na Chiny zbiory ewakuowano do Nankinu, a gdy kontynent opanowali komuniści, Czang Kaj-szek kazał przewieźć je na Tajwan, gdzie przechowywane są w Narodowym Muzeum Pałacowym w Tajpej. Jest ono oczywiście bardzo solidnie zabezpieczone na okoliczność ewentualnych bombardowań i dysponuje ogromnymi magazynami w wydrążonych w pobliskich górach tunelach. Ale wiekowe, malowane na delikatnym jedwabnym papierze obrazy, wyroby z cieniutkiej porcelany, starożytne manuskrypty czy gliniane rzeźby są tak wrażliwe na wszelkie zmiany temperatury i wilgotności, a już tym bardziej przy przenoszeniu ich z miejsca na miejsce, że lepiej byłoby w ogóle tego nie ryzykować. W pekińskim Mieście Zakazanym można więc podziwiać wspaniałe cesarskie pawilony i ogrody, ale żeby zobaczyć, jakie skarby niegdyś w nich zgromadzono, trzeba się udać na Tajwan. Toteż i w tym celu w ostatnich czternastu latach na wyspę przyjechało niemal czternaście milionów chińskich turystów.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     O tym, że Tajwańczycy jakoś nie bardzo wierzą w nadciągającą chińską inwazję, dobitnie świadczą sondaże. Tak więc na pytanie, czy będzie wojna z Chinami niemal 65 proc. mieszkańców Tajwanu odpowiada, że nie. Wprawdzie ogromna większość Tajwańczyków, bo ok. 90 proc., opowiada się przeciwko zjednoczeniu z Chinami w ramach proponowanej przez Pekin formuły „jeden kraj dwa systemy”, ale jednocześnie równie wielu jest za utrzymaniem obecnego status quo. Co zaś najciekawsze, w ubiegłym roku tylko niecałych 6 proc. ankietowanych uważało, że Tajwan jak najszybciej powinien ogłosić niepodległość.

To z kolei oznacza, że wizja jakiejś formuły docelowego, choć być może jeszcze bardzo odległego zjednoczenia się w ramach jednych Chin tkwi w umysłach niemal wszystkich Tajwańczyków. A jak głęboko, można się przekonać w dawnej rezydencji generalissimusa Czang Kaj-szeka, który do śmierci 1975 r. był prezydentem Republiki Chińskiej na Tajwanie. W rezydencji tej (jej obecna oficjalna nazwa to Mauzoleum Cihu) na przedmieściach Tajpej zwłoki Czanga w trumnie, obudowanej tymczasowym sarkofagiem z czarnego marmuru, po prostu czekają na powrót do Chin. Taka była jego wola i wprawdzie władze chińskie już wielokrotnie proponowały pochowanie generalissimusa w wielkim mauzoleum w Nankinie, gdzie spoczywa założyciel Kuomintangu Sun Yat-sen, ale dopóki nie dokona się zjednoczenie, Tajwan nie chce o tym słyszeć.

Straszenie Tajwanu

Militarnego konfliktu w Cieśninie Tajwańskiej naturalnie nie można stuprocentowo wykluczyć. Nawet w postaci niezamierzonego incydentu wywołanego pomyłką czy brawurą z użyciem nagromadzonej w regionie ogromnej liczby chińskiego, tajwańskiego, amerykańskiego i japońskiego uzbrojenia. Zawsze też istnieje jakiś promil możliwości, że na szczycie władzy w Pekinie pojawi się jakiś chiński wariant nieobliczalnego Putina, ale na razie są to akademickie spekulacje.

O wiele wiele pewniejsza jest kontynuacja chińskiego prężenia militarnych muskułów w pobliżu Tajwanu, z różnym natężeniem i w rozmaitych skalach. Choćby na zasadzie owej „strategicznej dwuznaczności”, by Waszyngton i Tajpej nieustannie zachodziły w głowę, do czego zdolny jest Pekin. Poza tym, dla dopiero obrastającej w pióra i usiłującej dogonić Amerykanów chińskiej armii taki poligon jest bezcenny, gdyż od niemal pół wieku nie uczestniczyła ona w żadnych otwartych działaniach wojennych.

Straszenie Tajwanu może też w jakimś stopniu wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich na Tajwanie, które mają się odbyć 13 stycznia 2024 r. Pekinowi niezwykle zależy na tym, by do władzy wrócił bardziej ugodowy Kuomintang. Na czym, co zrozumiałe, zależy też samemu Kuomintangowi, który nie omieszkał wysłać pod adresem Pekinu stosownego sygnału.

Chińska wojna o półprzewodniki. Waży się los światowej gospodarki

Tajwan to rozrusznik cyfrowej cywilizacji. A ryzyko inwazji Pekinu na Tajpej wzrosło do poziomu, którego dotąd nie notowano.

zobacz więcej
Była nim „zupełnie prywatna” 12-dniowa wizyta byłego prezydenta Tajwanu (w latach 2008-2016) Ma Ying-jeou w Chinach w marcu tego roku. Oficjalnie Ma nie spotkał się z żadnym z chińskich przywódców, ale w przemówieniu w Nankinie odwoływał się do wspólnej tożsamości Chińczyków po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej i wyrażał nadzieję, że ewentualne zjednoczenie dokona się bez jakiegokolwiek katastrofalnego konfliktu. Ma stał się tym samym pierwszym, choć byłym, przywódcą Republiki Chińskiej na Tajwanie, który przyjechał do Chin od 1949 r. A pamiętać należy, że jeszcze jako urzędujący prezydent Tajwanu był pierwszym, który spotkał się z prezydentem Chin Xi Jinpingiem, co miało miejsce w Singapurze w listopadzie 2015 r.

Im bardziej Rosja grzęźnie w Ukrainie, tym bardziej Pekin przekonuje się, że nawet bardzo starannie przygotowany atak na Tajwan mógłby skończyć się – i to w najlepszym przypadku – pyrrusowym zwycięstwem. Już mniejsza o to, że nawet malutki, Tajwan jest o niebo lepiej militarnie przygotowany na ewentualny chiński atak niż Ukraina na rosyjską napaść i że interesy amerykańskie na Pacyfiku znacznie górują nad tymi na Atlantyku.

Chiny ewidentnie wolą pozostawać strategicznym wyzwaniem niż stać się realnym wrogiem w konflikcie o potencjalnie niewyobrażalnych konsekwencjach dla wszystkich jego stron. Co więcej, mimo propagandowych pohukiwań, prezydent Xi i chińskie kierownictwo w ogóle widzą Chiny przede wszystkim w coraz aktywniejszej, nawet globalnej, roli mocarstwa dobrotliwego, neutralnego rozjemcy, gospodarczego i technologicznego lidera mogącego chwalić się sukcesami, a nie ryzykować porażki.

Deng Xiaoping, który po maoistowskim koszmarze koszarowego komunizmu i totalnej izolacji, zainicjował bezprecedensowy program reform gospodarczych i otwarcia Chin na świat, nieustannie podkreślał, że Chiny „wchodząc do tej rzeki, zawsze powinny czuć grunt pod nogami”, czyli stawiać na pragmatyzm. Teraz, właśnie dzięki reformom Denga, Chiny wypływają na globalny ocean, a na nim o grunt pod nogami jest o wiele trudniej, ryzyko utonięcia rośnie niepomiernie. Dzięki swemu gigantycznemu już potencjałowi gospodarczemu Chiny oplatają świat, a zwłaszcza Azję, Afrykę i Amerykę Południową, siecią często konkurencyjnych wobec Zachodu inwestycji, projektów, kredytów i technologii, zaś Europę kuszą wizją nowego Jedwabnego Szlaku. Szeroko pojęta globalizacja okazała się dla stających na nogi Chin błogosławieństwem, a teraz, może jeszcze trochę nieudolnie, Pekin próbuje „poczuć grunt pod nogami” w roli neutralnego mediatora i peacemakera (nie mylić z „komiksowym” serialem na HBO!) na globalnej arenie politycznej.
Tenisistki z Tajwaniu i Chin Su-Wei Hsieh (z prawej) i Xinyu Wang wygrały tegoroczny turniej tenisowy w Paryżu Roland Garros w kobiecym deblu. Fot. Chryslene Caillaud / Panoramic / imago sport / Forum
Mamy więc oto 12-punktowy chiński „plan pokojowy” dla Ukrainy, który okazuje się raczej niewypałem. Ale wcześniej, w marcu tego roku, Chinom udało się odnieść spory dyplomatyczny sukces poprzez doprowadzenie do wznowienia stosunków między Arabią Saudyjską i Iranem. Zakładajmy więc przynajmniej, że idea trzymania się gruntu pod nogami będzie nadal przyświecała Chinom również w odniesieniu do stosunków z Tajwanem.

Przemyślany blef papy

A tenis? Wygrana tajwańsko-chińskiego debla kobiet na Roland Garros jawić się może jako wręcz podręcznikowy, modelowy przykład układnej współpracy w duchu „wspólnej chińskiej tożsamości”. Tyle tylko, że rzeczywistość trochę też tu skrzeczy (tak, wiem, u Wyspiańskiego skrzeczała pospolitość, ale ta rzeczywistość jakoś w polszczyźnie się utarła).

Wyszło bowiem na jaw, że ojciec gwiazdy tajwańskiego tenisa Hsieh Su-wei, niezadowolony z marnego sponsorowania córki przez firmy tajwańskie, zaczął się dogadywać z chińskim producentem wódki na układ sponsorski za ponad 1,6 mln dol. rocznie. Warunkiem jednak byłoby zrzeczenie się przez Hsieh obywatelstwa tajwańskiego i przyjęcie chińskiego. Wychodzi więc na to, że skojarzenie Hsieh do debla z Chinką Wang Xinyu było przemyślanym blefem, aby zmobilizować do większej hojności tajwańskich sponsorów. I tak się stało, bo zażenowane tą sytuacja władze Tajwanu skłoniły państwowego producenta Taiwan Tobacco & Liquor Company do dodatkowego sponsorowania Hsieh za reklamowanie przez nią piwa Taiwan Beer. „Tu chodzi tylko o pieniądze”, wyznał w końcu ojciec tenisistki. „Mam na utrzymaniu trójkę dzieci, które grają w tenisa i nie starcza nam kasy na trenerów, lekarzy, bilety lotnicze, itd.”

Tak więc panna Hsieh jednak nie przejdzie na chińską stronę mocy zaś, jak widać, nawet piwo może odegrać istotną rolę w stosunkach chińsko-tajwańskich. I oby tylko piwo.

– Krzysztof Darewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Chińczycy prężą muskuły na pokaz? Ćwiczenia chińskiego wojska w pobliżu Tajwanu w kwietniu tego roku. Fot. Mei Shaoquan/EPA/XINHUA/PAP
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.