O innym ryzyku wspomina się znacznie rzadziej, choć kto wie, czy dla Chińczyków nie miałoby ono większego znaczenia niż tajwańska fabryka półprzewodników. W Tajpej bowiem znajdują się największe na świecie i najcenniejsze zbiory sztuki chińskiej obejmujące osiem tysięcy lat chińskiej historii. Kolekcja ta, licząca niemal milion bezcennych dla kultury chińskiej obiektów pierwotnie znajdowała się w pałacu cesarskim (Mieście Zakazanym) w Pekinie i była gromadzona przez kolejnych władców Państwa Środka. Tuż przed japońską napaścią na Chiny zbiory ewakuowano do Nankinu, a gdy kontynent opanowali komuniści, Czang Kaj-szek kazał przewieźć je na Tajwan, gdzie przechowywane są w Narodowym Muzeum Pałacowym w Tajpej. Jest ono oczywiście bardzo solidnie zabezpieczone na okoliczność ewentualnych bombardowań i dysponuje ogromnymi magazynami w wydrążonych w pobliskich górach tunelach. Ale wiekowe, malowane na delikatnym jedwabnym papierze obrazy, wyroby z cieniutkiej porcelany, starożytne manuskrypty czy gliniane rzeźby są tak wrażliwe na wszelkie zmiany temperatury i wilgotności, a już tym bardziej przy przenoszeniu ich z miejsca na miejsce, że lepiej byłoby w ogóle tego nie ryzykować. W pekińskim Mieście Zakazanym można więc podziwiać wspaniałe cesarskie pawilony i ogrody, ale żeby zobaczyć, jakie skarby niegdyś w nich zgromadzono, trzeba się udać na Tajwan. Toteż i w tym celu w ostatnich czternastu latach na wyspę przyjechało niemal czternaście milionów chińskich turystów.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
O tym, że Tajwańczycy jakoś nie bardzo wierzą w nadciągającą chińską inwazję, dobitnie świadczą sondaże. Tak więc na pytanie, czy będzie wojna z Chinami niemal 65 proc. mieszkańców Tajwanu odpowiada, że nie. Wprawdzie ogromna większość Tajwańczyków, bo ok. 90 proc., opowiada się przeciwko zjednoczeniu z Chinami w ramach proponowanej przez Pekin formuły „jeden kraj dwa systemy”, ale jednocześnie równie wielu jest za utrzymaniem obecnego status quo. Co zaś najciekawsze, w ubiegłym roku tylko niecałych 6 proc. ankietowanych uważało, że Tajwan jak najszybciej powinien ogłosić niepodległość.
To z kolei oznacza, że wizja jakiejś formuły docelowego, choć być może jeszcze bardzo odległego zjednoczenia się w ramach jednych Chin tkwi w umysłach niemal wszystkich Tajwańczyków. A jak głęboko, można się przekonać w dawnej rezydencji generalissimusa Czang Kaj-szeka, który do śmierci 1975 r. był prezydentem Republiki Chińskiej na Tajwanie. W rezydencji tej (jej obecna oficjalna nazwa to Mauzoleum Cihu) na przedmieściach Tajpej zwłoki Czanga w trumnie, obudowanej tymczasowym sarkofagiem z czarnego marmuru, po prostu czekają na powrót do Chin. Taka była jego wola i wprawdzie władze chińskie już wielokrotnie proponowały pochowanie generalissimusa w wielkim mauzoleum w Nankinie, gdzie spoczywa założyciel Kuomintangu Sun Yat-sen, ale dopóki nie dokona się zjednoczenie, Tajwan nie chce o tym słyszeć.
Straszenie Tajwanu
Militarnego konfliktu w Cieśninie Tajwańskiej naturalnie nie można stuprocentowo wykluczyć. Nawet w postaci niezamierzonego incydentu wywołanego pomyłką czy brawurą z użyciem nagromadzonej w regionie ogromnej liczby chińskiego, tajwańskiego, amerykańskiego i japońskiego uzbrojenia. Zawsze też istnieje jakiś promil możliwości, że na szczycie władzy w Pekinie pojawi się jakiś chiński wariant nieobliczalnego Putina, ale na razie są to akademickie spekulacje.
O wiele wiele pewniejsza jest kontynuacja chińskiego prężenia militarnych muskułów w pobliżu Tajwanu, z różnym natężeniem i w rozmaitych skalach. Choćby na zasadzie owej „strategicznej dwuznaczności”, by Waszyngton i Tajpej nieustannie zachodziły w głowę, do czego zdolny jest Pekin. Poza tym, dla dopiero obrastającej w pióra i usiłującej dogonić Amerykanów chińskiej armii taki poligon jest bezcenny, gdyż od niemal pół wieku nie uczestniczyła ona w żadnych otwartych działaniach wojennych.
Straszenie Tajwanu może też w jakimś stopniu wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich na Tajwanie, które mają się odbyć 13 stycznia 2024 r. Pekinowi niezwykle zależy na tym, by do władzy wrócił bardziej ugodowy Kuomintang. Na czym, co zrozumiałe, zależy też samemu Kuomintangowi, który nie omieszkał wysłać pod adresem Pekinu stosownego sygnału.