Trzeba zrobić wszystko, choćby ze środków na odbudowę po pandemii, by zapewnić nam udział w tym przełomie.
zobacz więcej
Postęp technologiczny zarówno wolnego, jak i komunistycznego świata spoczywa na barkach TSMC. Tajwan to rozrusznik naszej cyfrowej cywilizacji. Nad wyspą ciąży jednak widmo zjednoczenia z Chinami i nie wiadomo, jaką metodę obierze Państwo Środka, aby do tego doprowadzić, ani kiedy to nastąpi. W ubiegłym roku premier Li Keqiang, wypowiadając się o przyszłości Tajwanu, mówił bez ogródek o „reunifikacji”. Przedtem zawsze posługiwano się formułą „pokojowa reunifikacja”.
Chińska inwazja to najgorszy wariant. Komunistyczny reżim może postawić wszystko na jedną kartę, wychodząc z założenia, że Stany Zjednoczone są zmęczone niekończącą się okupacją Iraku i Afganistanu. Wiele wskazuje też na to, że amerykańska flota w rejonie Morza Południowochińskiego nie stoi na wysokości zadania, a przewaga czerwonej marynarki wojennej staje się coraz wyraźniejsza.
Atak na Tajwan oznaczałby koniec TSMC. Jeżeli fabryki nie zostałaby zniszczone w czasie ostrzału, to jej kadry mogłyby ucierpieć albo wcześniej uciec. Nie ma wątpliwości, że zachodnie firmy zniszczyłyby własność intelektualną przechowywaną w tajwańskich zakładach. Produkcja zostałaby wstrzymana i nigdy nie wróciłaby do normy, a na pewno nie w tej postaci, w której funkcjonowała dotychczas. Światowa gospodarka doznałaby wstrząsającego uderzenia, a postęp technologiczny ugrzązłby na kilka dobrych lat.
Paradoksalnie dalsze odcinanie Pekinowi dostępu do procesorów TSMC może sprawić, że chińska inwazja stanie się bardziej prawdopodobna. Na tę chwilę nadal wiele firm z Państwa Środka składa zamówienia na Tajwanie, lecz dalsze sankcje i ograniczenia mogą pchnąć komunistów do wniosku, że skoro oni nie mogą korzystać z produktów TSMC, to czemu reszta świata miałaby mieć do nich dostęp?
Inny scenariusz to piętrzące się naciski polityczne ze strony totalitarnego reżimu. Można wyobrazić sobie wojnę dezinformacyjną na wielką skalę, prowadzoną z jeszcze większym rozmachem niż kampania w czasie epidemii chińskiego wirusa. Przekaz byłby prosty: Ameryka szantażuje ekonomicznie Państwo Środka, posługując się do tego Tajwanem, który stanowi przecież – w oczach komunistów – część Chin. Jednocześnie upowszechniano by przekonanie, jakoby Stany Zjednoczone nie są gotowe bić się o jakąś fabrykę czipów. Nasuwa się wątpliwość, na ile taka kampania dezinformacyjna okazałaby się skuteczna, skoro w zeszłym roku w czasie wyborów prezydenckich na Tajwanie tego typu działania nie przyniosły zamierzonego efektu i kandydat przyjazny czerwonym Chinom przegrał.