Historia

Kim naprawdę byli hunwejbini. I jak zostałem jednym z nich

Zapędzeni do wytopu stali chłopi nie mogli zająć się uprawami. Niezebrane zboże gniło na polach. Ale Mao wykoncypował, że to ptaki wyjadają ziarno. Zapędził więc Chińczyków do łapania wróbli. Tak unicestwiono miliardy ptaków, co spowodowało plagę owadów i gryzoni na polach. Zapanował głód tak straszliwy, że dochodziło do przypadków kanibalizmu czy wykopywania trupów.

Raz na jakiś czas pojawiają się w Polsce hunwejbini. Na przykład w lipcu 2020 roku, gdy Szymon Hołownia komentując przegraną Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich, wypalił, że „widzi histerię hunwejbinów Trzaskowskiego”. Przeprosin dla Trzaskowskiego zażądał wtedy publicznie były lider KOD Krzysztof Łoziński, argumentując, że „jest to porównanie równie obelżywe jak porównanie kogoś do Hitlerjugend”.

Łozińskiemu wtórowała aktorka Krystyna Janda i kilka innych autorytetów lewicy jakby zapominając, że znacznie wcześniej to właśnie Trzaskowski dostrzegł w Polsce hunwejbinów, choć akurat po drugiej stronie politycznej barykady. „Trzeba szanować wszystkich konkurentów”, twierdził w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w listopadzie 2017 r., „ale wydaje mi się, że żaden hunwejbin PiS nie powinien rządzić naszym miastem”. Nie pamiętam, czy ktoś żądał wtedy od kandydata na prezydenta Warszawy przeprosin, ale w kwestii hunwejbinów coś tam jednak wiem – jako bodaj jedyny w Polsce autentyczny chiński hunwejbin.

Wieści o chińskich hunwejbinach dotarły do Polski w drugiej połowie lat 60. XX wieku za pośrednictwem sowieckiej propagandy, którą powielały PRL-owskie media. Stąd do dziś polskie słowo „hunwejbin”, jako bezpośrednio przepisane ze specyficznej transkrypcji rosyjskiej języka chińskiego, jest od strony naszej normy językowej dziwolągiem. Poprawnie bowiem powinno być po polsku zapisywane jako „hungwejping”, a w liczbie mnogiej powinni być „hungwejpingowie”, gdyż liczba mnoga „hunwejbini” to też zapożyczenie z rosyjskiego, które nie oddaje charakterystycznego dla chińskiej fonetyki tylnojęzykowego „n” (u nas zapisywanego jako „ng”).
Przewodniczący Mao wizytuje oddziały hunwejbinów w Pekinie w roku 1966. Fot. Universal History Archive/UIG via Getty Images
W obowiązującej obecnie transkrypcji języka chińskiego pinyin nasz hunwejbin (a poprawnie hungwejping) jest zapisywany jako „Hong Weibing”, co oznacza „Czerwoną Gwardię”, tudzież jej członka, czyli „czerwonogwardzistę”. W potocznym natomiast użyciu, ale bynajmniej nie w Chinach, hunwejbini stali się synonimem chuliganów, wandali, oszołomów, awanturników, fanatyków, barbarzyńców, itp.

Wielki skok przewodniczącego Mao

Hunwejbini pojawili się w Chinach w 1966 r. Wtedy to wybucha tam tzw. rewolucja kulturalna. Był to czas ogromnych turbulencji w dziejach komunistycznych Chin. Ich twórca Mao Zedong, już pod koniec lat 50. XX wieku zerwał ideologiczny, militarny i gospodarczy sojusz ze Związkiem Radzieckim, oskarżając Moskwę o hegemonizm i rewizjonizm.

Kres sowieckiego wsparcia miał dla Chin ogromne konsekwencje ekonomiczne, gdyż wcześniej Rosjanie zapewniali im w ramach „bratniej pomocy” kluczowe technologie, strategiczne surowce, ekspertów z najrozmaitszych dziedzin czy możliwość kształcenia chińskich specjalistów i studentów na uczelniach w ZSRR. Mao, który był z wykształcenia nauczycielem, pasjonował się historią i nie miał bladego pojęcia o gospodarce, postanowił więc wyciągnąć Chiny z ubóstwa i zacofania gospodarczego własnymi siłami.

Zainicjowana przez niego kampania „wielki skok” zakończyła się jednak straszliwą klęska głodu i niemal totalną ruiną gospodarki. Mao wyobrażał bowiem sobie, że wystarczy jedynie szybko zwiększyć produkcję stali, wydobycie węgla i plony zbóż, aby Chiny nie tylko stały się zamożne, lecz nawet „przegoniły Zachód”.

Stal z klamek i guzików

Ta fikcja wyglądała pięknie na papierze, ale w praktyce działała tak, że do wytopu stali w prymitywnych dymarkach skierowano niemal całe społeczeństwo. Żeby wykazać się wykonaniem wziętych z sufitu norm, do dymarek wrzucano wszystko, co dało się przetopić – od klamek, kluczy, nocników, gwoździ, wiader i guzików po maszyny rolnicze, szyny kolejowe, bramy, dachy, itp. Przy okazji wycięto ogromne połacie lasów, żeby mieć czym te dymarki opalać. Oczywiście w tak prymitywnych warunkach żadnej stali nie dało się uzyskać, a co najwyżej wymagające dalszego przerobu żeliwo, które było kompletne nieprzydatne dla budownictwa.

Co gorsza, pozbawieni maszyn i zapędzeni do wytopu stali chłopi nie mogli zająć się uprawami. Niezebrane zboże gniło więc na polach. Ale Mao wykoncypował, że głównym problemem rolnictwa nie są jego utopijne pomysły tylko – wróble, które przecież wyjadają ziarno. Zapędził więc Chińczyków do łapania wróbli i innych ptaków. Całe wsie i miasta od rana do nocy trudniły się zatem wyłącznie biciem w bębny i wszelkie możliwe czyniące hałas przedmioty, aby ptaki nawet na chwilę nie mogły gdziekolwiek przysiąść i w końcu padły w locie z wycieńczenia.

Częstochowa, do której nie wolno pielgrzymować i Matka Boża, królowa... Chin

Każdy kościół katolicki w Chinach jest „dyskretnie” obserwowany przez nieumundurowanych funkcjonariuszy bezpieki.

zobacz więcej
Tak unicestwiono miliardy ptaków, co natychmiast spowodowało niewyobrażalną plagę owadów i gryzoni na polach. Zapanował głód tak straszliwy, że ludzie jedli trawę, liście i korę z drzew, dochodziło nawet do przypadków kanibalizmu czy wykopywania trupów. Szacuje się, że w wyniku „wielkiego skoku” z głodu zmarło od 10 do nawet 40 milionów osób.

Zakopać żywcem filozofów

Mao, który niezbyt się tym wszystkim przejął, polecił naprawić gospodarkę i rolnictwo grupie pragmatycznych członków kierownictwa, w tym Liu Shaoqi i Deng Xiaopingowi. Sam zaś odsunął się nieco w cień, bacznie obserwując, czy pragmatycy ci zanadto nie zagrożą jego pozycji przywódcy. Bo rzeczywiście, ich program naprawy gospodarki okazał się bardzo skuteczny i gwiazda Mao zaczęła wyraźnie blednąć. Trzeba było zatem działać tak, żeby pragmatykom porządnie utrzeć nosa.

Mao zaczytywał się dziełami chińskich historyków opisującymi głównie pałacowe intrygi, a jego idolem stał się pierwszy chiński cesarz Qin Shi Huang, który zjednoczył Chiny, działając w sposób wyjątkowo brutalny. Qin wyznawał bowiem bardzo odpowiadającą Mao zasadę „tabula rasa”, czyli „czystej karty”, sprowadzającą się do tego, że idea zbudowania czegoś zupełnie nowego usprawiedliwiała bezwzględne unicestwienie dotychczasowego.

Kierując się tą zasadą, cesarz Qin kazał na przykład zakopać żywcem pragmatycznych konfucjańskich filozofów, którzy mu się doktrynalnie sprzeciwiali oraz spalić wszystkie książki nie związane z praktyczna wiedzą jak rolnictwo czy medycyna. Całe zaś społeczeństwo de facto skoszarował i rządził za pomocą skrajnego terroru. Teraz ten scenariusz miał się niemal dosłownie powtórzyć.

Książeczka w nakładzie 6 miliardów

Pierwszym warunkiem jego realizacji było utrwalenie kultu jednostki. Mao miał być już nie tylko przewodniczącym partii czy ot, po prostu przywódcą, lecz wręcz bogiem – Wielkim Sternikiem. Tym zajął się stojący na czele armii marszałek Lin Biao, którego Mao widział nawet w roli swego następcy. Niepoślednia rolę odegrała też czwarta żona Mao i swego czasu podrzędna aktorka Jiang Qing.

Całe Chiny, od najważniejszych urzędów po najbardziej zapyziałe wiejskie chatki, oblepiono portretami Mao. Wszędzie wzniesiono setki tysięcy jego pomników i popiersi. Zaś od połowy lat 60. obowiązkową lekturą każdego Chińczyka stała się „czerwona książeczka”, czyli wydana w kieszonkowym formacie i czerwonej plastikowej okładce kompilacja rozmaitych cytatów z „dzieł” Mao, opatrzona przedmową marszałka Lin Biao. Szacuje się, że wydano ponad sześć miliardów egzemplarzy „czerwonej książeczki”, w tym w tłumaczeniach na 35 języków. Wielu Chińczyków nauczyło się zawartości „czerwonej książeczki” na pamięć, zawsze zresztą trzeba ją było mieć przy sobie.
Pamiątki po rewolucji kulturalnej można dziś kupić na chińskich bazarach. "Czerwone książeczki" i znaczki z podobizną Mao w 2003 roku na targu w Pekinie. Fot. Peter Charlesworth/LightRocket via Getty Images
No i oczywiście, wszelkie inne książki przestały być potrzebne – w czasach rewolucji kulturalnej praktycznie niczego innego nie drukowano. Oprócz „czerwonej książeczki” w kieszeni każdy Chińczyk musiał też mieć przypięty na piersi znaczek z podobizną Mao. Produkowano je głównie z aluminium i też w miliardach sztuk, przez co latami chiński przemysł był kompletnie pozbawiony tego ważnego surowca.

Wkraczają hunwejbini

Kiedy już kult Mao był w pełnym rozkwicie, trzeba było wykonać kilka spektakularnych posunięć, jak na Wielkiego Sternika przystało. Toteż w maju 1966 r. Mao rzucił hasło „Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej”, która ma przeorać całe społeczeństwo – „zniszczyć stare i zbudować nowe”. To oczywiście tylko pozór, bo tak naprawdę chodzi o wyeliminowanie rosnących w siłę i coraz ostrzej krytykujących Mao pragmatyków.

Żeby zaś nikt nie miał wątpliwości co do siły i determinacji Wielkiego Sternika, 72-letni wówczas Mao pojawia się 16 lipca 1966 r. w Wuhanie, gdzie w asyście pięciu tysięcy rozentuzjazmowanych „sportowców” przez ponad godzinę pływa w wielkiej rzece Yangtze (w silnym nurcie przepłynął ponoć ok. 15 km).

W Chinach wybucha euforia. Ale to mało. Mao wraca do Pekinu i 5 sierpnia rzuca hasło: „bombardować sztaby”, czyli atakować i niszczyć wszystkich, którzy przeciwstawiają się Wielkiemu Sternikowi. I tu właśnie na scenę wkraczają hunwejbini.

Jedenaście milionów pobłogosławionych

Początkowo była to grupka radykalnych studentów z kilku pekińskich uniwersytetów, która pod wpływem maoistowskiej ideologii zaczęła zarzucać władzom uczelni „tendencje burżuazyjne” i „intelektualny elitaryzm”. Radykalizm studentów bardzo przypadł Mao do gustu i 1 sierpnia 1966 r. skierował on do nich osobisty list pochwalający ich działania.

Zaraz też ze wsparciem podążają marszałek Lin Biao, pani Jiang Qing i szef bezpieki Kang Sheng, a „wsparcie” to jest tak skuteczne, że w ciągu zaledwie kilku kolejnych dni „czerwonogwardziści” są już obecni we wszystkich chińskich szkołach. I to oni właśnie mają „bombardować sztaby”.

„Bombardowanie” musi mieć oficjalne, niepodważalne i spektakularne błogosławieństwo Wielkiego Sternika. 18 sierpnia 1966 r Mao pojawia się więc na trybunie nad placem Tiananmen, w zielonym mundurze bez dystynkcji. Na placu czeka na niego niemal milion hunwejbinów, w takich samych zielonych mundurach. Wymachując „czerwonymi książeczkami”, paradują przed Mao przez sześć godzin, w czasie których Mao ani razu nie usiadł.

Jakaś dziewczynka podbiega do Mao i na ramieniu zawiesza mu czerwoną opaskę z napisem „Czerwona Gwardia” – od tej pory sam Wielki Sternik jest też hunwejbinem. Mao ściska dłonie ponad półtora tysiącowi młodych ludzi i pozwala, żeby się z nim fotografowali. Do 26 listopada odbywa się jeszcze siedem takich wieców na placu Tiananmen, w czasie których Wielki Sternik osobiście pobłogosławił ponad jedenaście milionów hunwejbinów. „Buntować się jest ok”, mówi im Mao.

Dlaczego Chińczycy jedzą zupę z nietoperzy, duszone węże i smażone łaskuny? Wirus na talerzu

Jedzenie rzadkich dzikich zwierząt jest dziś symbolem zamożności, szpanem obliczonym na zaimponowanie biesiadnikom.

zobacz więcej
Beethoven i Chopin na czarnej liście

Już po pierwszym wiecu Mao i jego zwolennicy w kierownictwie partii komunistycznej wydają hunwejbinom dyrektywę, żeby niszczyć „cztery stare”: stare zwyczaje, starą kulturę, stare nawyki, stare ideologie. Czyli de facto wszystko, co było do tej pory uważane za wartościowe. Hunwejbini mają prawo poruszać się po Chinach pociągami, autobusami i ciężarówkami bezpłatnie, od wojska dostają darmowe posiłki, noclegi i skromne kieszonkowe.

Miliony młodych fanatyków Mao ruszają po całym kraju z misją niszczenia „starego”. Palą na stosach książki, demolują muzea i świątynie, niszczą bezcenne obrazy, rzeźby, meble, porcelanę. Każdy, kto chowa w domu „starocie”, ma je natychmiast wydać na pastwę hunwejbinów albo ryzykuje pobiciem, torturami, nawet śmiercią. Grób Konfucjusza zostaje zrównany z ziemią. Szczątki cesarza Wanli, najwybitniejszego władcy dynastii Ming, wywleczono z grobowca i spalone.

Szkoły i wszystkie instytucje kultury zostają zamknięte. Na osobiste polecenie Jiang Qing wchodzi zakaz wykonywania wszelkich utworów zachodniej muzyki klasycznej, w tym Beethovena i Chopina. Tylko cudem ocalały najcenniejsze w Chinach zabytki, jak Miasto Zakazane czy Pałac Letni w Pekinie, bo formalnie zamieniono je na rezydencje przywódców partii.

Pisarz w „czapce hańby”

Niszczenie zabytków kultury było tylko przygrywką. Szybko obiektem brutalnych ataków stali się intelektualiści, twórcy, nauczyciele, czyli „kontrrewolucjoniści”. Torturowani na wiecach, pędzeni ulicami w „czapkach hańby” i na wszelkie sposoby upokarzani byli często mordowani przez tłum albo popełniali samobójstwo.

Tylko w Pekinie i tylko w pierwszych dwóch tygodniach kampanii niszczenia „czterech starych” hunwejbini zamordowali ponad stu nauczycieli i pracowników uczelni, a tysiące pobili. Do końca września 1966 r. ofiar śmiertelnych hunwejbinów było w stolicy już niemal dwa tysiące, a w Szanghaju ponad półtora tysiąca. Podobny los czekał wszelkich „sługusów kapitalizmu”, „rewizjonistów” czy „burżujów”, często denuncjowanych przez zawistnych kolegów z pracy, sąsiadów, a nawet własne rodziny.

Typowym dla tamtych czasów był los wielkiego chińskiego pisarza Lao She, którego kilka powieści wydano również w Polsce. Uznany przez hunwejbinów za „kontrrewolucjonistę” Lao She musiał paradować po ulicach w „czapce hańby” i publicznie składać samokrytykę. A gdy przed zdemolowaną świątynią Konfucjusza w Pekinie hunwejbini brutalnie pobili pisarza na oczach tłumu, Lao She doznał nerwowego załamania i 24 sierpnia 1966 r. popełnił samobójstwo, topiąc się w jeziorze Taiping.

Wojna z wojskiem

Kiedy już rękami bezkarnych hunwejbinów udało się Mao i jego poplecznikom śmiertelnie zastraszyć inteligencję oraz wszelkich potencjalnych przeciwników ideologicznych, czas przyszedł na rozprawę z armią. Tu też bowiem Mao i marszałek Lin Biao mieli wielu adwersarzy, których można było wykończyć, posługując się czerwonogwardzistami. Jiang Qing, żona Mao rzuciła nawet hasło: „zmiażdżyć Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą” i wkrótce coraz częściej zaczęło dochodzić do regularnych walk między hunwejbinami a wojskiem.
Pomnik Mao Zedonga w mieście Changsha w prowincji Hunan, z której pochodził przywódca chińskich komunistów. Lipiec 2020. Fot. Anna Fifield/The Washington Post via Getty Images
Szczególnie krwawe były starcia w Szanghaju, mateczniku Jiang Qing czy w Kantonie, tuż przed siedzibą polskiego konsulatu. Doszło nawet do tego, że hunwejbini, zapewne spoza stolicy, próbowali kilkukrotnie szturmować Zhongnanhai, czyli siedzibę samego Mao Zedonga w Pekinie, zmuszając chroniący Wielkiego Sternika specjalny pułk 8341 do ostrzelania szturmujących.

Osobny rozdział w ekscesach z hunwejbinami w roli głównej to ich ataki na ambasady i cudzoziemców oraz zamachy terrorystyczne w Hongkongu. Pierwszym celem hunwejbinów była oczywiście ambasada ZSRR w Pekinie, największy kompleks dyplomatyczny na świecie. Ponad pół miliona hunwejbinów otoczyło placówkę w nocy z 29 na 30 sierpnia 1966 r., ale dzięki interwencji wojska udało się zapobiec jej zdemolowaniu i rozlewowi krwi.

Tylko około stu hunwejbinów na chwilę wdarło się do sowieckiego konsulatu, gdzie wybili okna, połamali meble i podpalili dokumenty. Cudem też, z pomocą personelu innych ambasad, udało się ewakuować z oblężenia sowieckich dyplomatów – część z nich ukryła się na terenie polskiej ambasady, też zresztą otoczonej przez hunwejbinów.

Zarówno Polacy, jak inni cudzoziemcy nie mogli wtedy wydostać się poza teren ambasad, Chińczycy dostarczali im żywność, przerzucając ją w pudłach przez ogrodzenia. Za to po jakimś czasie hunwejbinom udało się podpalić ambasadę brytyjską, gdy Londyn odmówił spełnienia wysuniętego przez nich ultimatum: cofnięcia zakazu wydawania kilku prokomunistycznych gazet w Hongkongu, wówczas kolonii brytyjskiej.

Sytuacja jest doskonała, wszędzie panuje chaos…

Hunwejbini zresztą domagali się natychmiastowego zwrotu Hongkongu Chinom i zmiany jego nazwy na „Miasto Walki z Imperializmem”. Samym Hongkongiem wstrząsnęła zaś seria ulicznych zamieszek i piętnastu zamachów bombowych, w wyniku których zginęło 51 osób.

„Sytuacja jest doskonała, wszędzie panuje chaos” – tak powiedział przewodniczący Mao, bo o to przecież mu chodziło. W tym chaosie i terrorze nikt nie mógł się już ująć za tymi, którzy byli prawdziwym celem „rewolucji kulturalnej”.

10 października 1966 r. marszałek Lin Biao odpalił główną salwę – na wiecu z hunwejbinami publicznie skrytykował Liu Shaoqi i Deng Xiaopinga jako kapitalistycznych sługusów. Liu, wiceprzewodniczący partii i tytularny prezydent Chin został schwytany przez hunwejbinów i najpierw osadzony w areszcie domowym, a potem – po serii publicznych wieców, na których był poniżany i bity – trafił do więzienia, gdzie zmarł na zapalenie płuc w 1969 r.

Dużo łagodniej Mao kazał potraktować Deng Xiaopinga, wówczas sekretarza generalnego partii, którego hunwejbini zamknęli w areszcie domowym. W 1969 r. Deng został „tylko” zesłany do fabryki traktorów w prowincji Jiangxi, gdzie przez cztery kolejne lata musiał pracować jako kelner w zakładowej stołówce. Mniej litości mieli hunwejbini dla jego syna, Deng Pufanga, którego latem 1968 r. wypchnęli z okna na czwartym piętrze. Pufang przeżył, ale odtąd jest sparaliżowany i porusza się na wózku inwalidzkim.

Wuhan odmrożony. Przepustką do życia są teraz kody QR: zdrowy, może iść, albo do izolatki

Co po zniesieniu blokady sanitarnej dzieje się w mieście, gdzie zaczęła się pandemia koronawirusa? Patrole policyjne kamerami termowizyjnymi mierzą temperaturę ludzi na ulicy.

zobacz więcej
Karmić kury i świnie

Nikt nie wie, ile ludzkich istnień kosztowały ekscesy hunwejbinów. Zapewne miliony. Tak czy inaczej Wielkiemu Sternikowi hunwejbini w końcu przestali być potrzebni. Na jego polecenie, od połowy 1967 r., zaczęto stopniowo rozwiązywać oddziały Czerwonej Gwardii, a bardziej radykalnymi hunwejbinami zajęło się wojsko.

Ostatecznie, w grudniu 1968 r. Mao ogłosił, że „wszyscy mamy po dwie ręce, więc nie ma co się lenić w miastach” oraz że „zdolna młodzież musi pojechać na wieś, żeby reedukować się przez pracę w skromnych wiejskich warunkach”. Oznaczało to, że ok. 18 milionów hunwejbinów zapakowano do wagonów i zesłano do wiejskich komun, gdzie często w skrajnej nędzy musieli pracować w polu, karmić kury i świnie, sprzątać, prać, gotować, itp. A żeby nikt po hunwejbinach nie płakał, Wielki Sternik umiejętnie przekierował społeczne zainteresowanie na nowy tor – kult mango.

Mango w gablotkach

4 sierpnia 1968 r. pakistański minister spraw zagranicznych Mian Arshad Hussain został przyjęty w Pekinie przez Mao, któremu podarował skrzynkę owoców mango. Wielki Sternik nie lubił tych owoców, ale postanowił je wykorzystać do zamanifestowania kresu swego poparcia dla hunwejbinów.

W tym czasie akurat grupka skrajnie radykalnych hunwejbinów, która odmówiła wyjazdu na wieś, okopała się na pekińskim uniwersytecie Qinghua. Mao nasłał na nich Robotniczo-Chłopski Zespół Propagandowy, któremu podarował pakistańskie mango jako symbol jego osobistej aprobaty dla działań zespołu przeciwko hunwejbinom. Robotnicy i chłopi przyjęli mango ze łzami w oczach jak relikwie, a gdy rozprawili się z hunwejbinami, rozjechali się do swoich fabryk i wsi, każdy z jednym owocem mango od Wielkiego Sternika.

W Chinach znów rozpętało się szaleństwo. Na mango czekały wielotysięczne komitety powitalne, po czym przed umieszczonymi w szklanych gablotkach owocami dzień i noc paradowały tłumy, bijąc przed nimi pokłony. Co oznaczało wierność przewodniczącemu Mao.

Niestety, po jakimś czasie owoce zaczęły się psuć, więc do kolejnych miejsc w Chinach kierowano albo inne świeże, albo wykonane z wosku, niepsujące się repliki. Setki milionów Chińczyków pielgrzymowały, żeby zobaczyć na własne oczy te cudowne owoce i tym samym oddać cześć Wielkiemu Sternikowi. Ruszył też cały przemysł wyrobów z wizerunkiem mango – od znaczków do przypinania w klapie, kubeczków, notesików czy pocztówek po propagandowe plakaty, gipsowe kopie i nawet papierosy marki „Mango”.

Trzeba było przy tym bardzo uważać, żeby nie naśmiewać się z tego kuriozalnego kultu, bo byłoby to przecież zniewagą samego Mao. Znany jest przypadek lekarza dentysty, niejakiego Hana, który publicznie pozwolił sobie na komentarz, że mango jest mdłe jak bataty. Za takie bluźnierstwo Han został niezwłocznie aresztowany, po czym obwożono go po mieście w „czapce hańby”, by w końcu go rozstrzelać.
Li Xiaolin (z lewej) i Zhu Songbin, dzis właściciele prywatnej firmy w Pekinie, nie wstydzą się młodości w oddziałach hunwejbinów. Fot. Mark Ralston/South China Morning Post via Getty Images
Figurki Buddy pozbawione głów

Mao Zedong zmarł we wrześniu 1976 r., rewolucja kulturalna dobiegła końca i odtąd jego mumia spoczywa w mauzoleum na placu Tiananmen w Pekinie. Po nieudanym zamachu na życie Mao marszałek Lin Biao zginął już w 1971 r. jakoby w wyniku katastrofy lotniczej podczas próby ucieczki do Moskwy. Wdowę po Mao, Jiang Qing aresztowano w październiku 1976 r. i w 1980 r. najpierw skazano ją na śmierć, a potem na dożywocie. Ostatecznie zmarła w 1991 r., podobno popełniając samobójstwo.

Liu Shaoqi został pośmiertnie rehabilitowany w lutym 1980 r. Deng Xiaoping został przywódcą Chin w 1978 r. Zerwał z maoistowską ideologią i zainicjował bezprecedensowy kurs reform gospodarczych oraz otwarcia Chin na świat. Wielki skok, rewolucja kulturalna i hunwejbini stali się w Chinach tematami niewygodnymi. W szkołach wspomina się o nich jedynie marginalnie, „czerwone książeczki” poszły na makulaturę, a znaczki z Mao na złom.

Ale pamiętajmy, że choć w Chinach koszarowy komunizm i maoizm są już przeszłością, to jednak chińscy przywódcy nie odcięli się całkowicie od Mao (tak jak Sowieci od Stalina), a tym bardziej nie uznali jego działań za zbrodnicze – przez co porównywanie hunwejbinów do Hitlerjugend byłoby w Chinach absolutnie nie do pomyślenia. Ogromny portret Mao nadal wisi na bramie Tiananmen, a jego wizerunek wciąż widnieje na wszystkich chińskich banknotach. Kiedy po raz pierwszy dotarłem do Pekinu w 1982 r., śladów po wandalizmie hunwejbinów było jeszcze mnóstwo. W bajkowym Pałacu Letnim tysiące figurek Buddy na ścianach świątyń wciąż były pozbawione głów, bo hunwejbini je poodrąbywali. Przed taoistyczną świątynią Dongyue walały się stosy rozdeptanych kilkusetletnich drewnianych matryc do drukowania modlitw. Grobowce cesarzy dynastii Ming i Qing były kompletnie zdemolowane.

Najpiękniejsze chwile w życiu

Teraz oczywiście wszystko już jest pięknie odnowione lub zrekonstruowane. Hunwejbini jednak, tak jak sam Mao, stali się dla licznych Chińczyków obiektami nostalgii – na tej samej zasadzie jak u nas czasem nostalgicznie wspomina się PRL. Bo dla wielu wówczas młodych Chińczyków był to przecież okres ekscytującej przygody, porywu, buntu, emocji.

Chińska opiekunka naszego syna w Pekinie, była hunwejbinka, ciągle opowiadała mu z rozrzewnieniem, jak jeździła za darmo po całych Chinach (pewnie żeby coś tam zdemolować) i jak za całe skromne kieszonkowe kupiła sobie raz w Kantonie kiść bananów, których nigdy wcześniej na oczy nie widziała. – To były najpiękniejsze chwile w moim życiu – wspominała, nucąc naszemu synkowi śpiewane niegdyś przez hunwejbinów rewolucyjne pieśni o Wielkim Sterniku.

Inna była hunwejbinka, Yu Xiangzhen wspomina na swoim blogu wiec z Mao na placu Tiananmen: „Miałam wtedy 13 lat. Gdy ujrzeliśmy Mao machającego do nas ręką dostaliśmy amoku. Darliśmy się i krzyczeliśmy aż zupełnie ochrypliśmy. Za Mao gotowi byliśmy umrzeć. Nawet gdybyśmy mieli narazić się na największe niebezpieczeństwa. Wierzyliśmy, że Mao jest nam bliższy niż matka czy ojciec, że bez Mao nie mielibyśmy niczego”.

Ten pierwszy raz w „Szanghaju”

To była pierwsza chińska restauracja nie tylko w Polsce, ale w całym Układzie Warszawskim. Jej sukces rozwścieczył władze PRL.

zobacz więcej
Yu opowiada, jak raz przez cały dzień z innymi hunwejbinami czytała na głos „czerwoną książeczkę” pasażerom autobusów: „To była dla nas świetna zabawa. Zwłaszcza jak cytowaliśmy Mao, że rewolucja to nie herbatka u cioci na imieninach i że nie da się jej przeprowadzić elegancko i uprzejmie. Ja w to święcie wierzyłam. Uważałam, że Mao jest wielki i zawsze ma rację”. Ale jest też bardzo wielu Chińczyków, którzy o tamtych czasach wolą po prostu nie mówić.

Czarny mercedes z chińskiej ambasady

W czasach rewolucji kulturalnej maoistowska ideologia cieszyła się nawet sporą popularnością wśród zachodnich komunistów. Szczególnie we Francji, gdzie studenckie grupki próbowały naśladować pierwowzór. Ja też uległem maoistowskiemu zaczadzeniu, nasłuchałem się cytatów z Mao nadawanych po polsku przez Radio Pekin i w końcu postanowiłem zostać hunwejbinem.

Jako 15-letni uczeń białostockiego liceum udałem się do chińskiej ambasady w Warszawie, gdzie na mój widok Chińczycy, też zresztą byli hunwejbini, aż podskoczyli z radości. Obdarowali mnie „czerwoną książeczką” przetłumaczoną na język polski oraz aluminiowym znaczkiem z podobizną Mao. Tuż po wyjściu z ambasady zostałem natychmiast zatrzymany przez milicjanta, a po powrocie do Białegostoku na komendzie milicji urządzono mi przesłuchanie, aby się dowiedzieć, po jaką cholerę byłem w ambasadzie. Wkrótce o tym przesłuchaniu wiedziała cała szkoła, a koledzy z zazdrością patrzyli na noszoną przeze mnie w kieszeni na piersi „czerwoną książeczkę”.

Niebawem Chińczycy z ambasady czarnym mercedesem zajechali z całą pompą do Białegostoku, by wręczyć mi portret Wielkiego Sternika oraz komplet podręczników do nauki chińskiego. W białostockim komitecie partii, która wobec konfliktu sowiecko-chińskiego stała po stronie Moskwy, wybuchła panika. Ale jako pyskatemu nieletniemu, i to pod pieczą chińskiej ambasady, nic mi nie mogli zrobić, więc bez większego trudu mogłem krzewić w Białymstoku ideologię Mao.

Pewnie było to śmieszne, ale i tak ukończyłem sinologię, i wylądowałem w Chinach na niemal trzydzieści lat. Moje opowieści o tym, jak byłem w Polsce hunwejbinem, Chińczycy zawsze przyjmują z ogromnym entuzjazmem i rozbawieniem. Zaś znajomość cytatów Wielkiego Sternika z „czerwonej książeczki” nie raz, nie dwa i nie trzy pozwoliła mi w Chinach załatwić skomplikowane sprawy dla innych nie do załatwienia.

– Krzysztof Darewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Autor przez wiele lat był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Chinach.
22.05.2016
Zdjęcie główne: Chińskie hunwejbinki w roku 1970. Fot. adoc-photos/Corbis via Getty Image
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.