Cywilizacja

Prawdziwy podział świata. Wojownicy i pieczeniarze

Xi Jingping badał gotowość Francji do stanięcia w obronie obecnego porządku światowego. To, co usłyszał od Emmanuela Macrona może przyspieszyć decyzję Chin o inwazji na Tajwan.

Świat nie dzieli się na dyktatury i demokracje. Nie dzieli się na Północ i Południe. Ani na stronników Stanów Zjednoczonych i Chin, czy Rosji. To znaczy owszem, takie podziały istnieją. I są bardzo istotne dla bieżącej polityki. Bez nich byłoby nam trudno orientować się w gąszczu interesów i konfliktów.

Ale istnieje podział o wiele głębszy i bardziej zasadniczy. Egzystencjalny. Prawdziwy podział świata to ten, w którym po jednej stronie stoją ci, którzy traktują politykę poważnie, co znaczy jako miejsce, w którym w każdej chwili może dojść do ostatecznego starcia, w którym będzie zagrożone życie ich narodu – wojownicy. Po drugiej zaś ci, którym wydaje się, że traktują politykę poważnie, bo prowadzą przecież dalekowzroczne działania gospodarcze, zawierają sojusze i budują systemy bezpieczeństwa, ale nie biorą pod uwagę myśli, że ich partnerzy i adwersarze mogą wyciągnąć broń. W ostatecznym rachunku można ich określić mianem pieczeniarzy.

Żyją oni i prowadzą sprawy swojego kraju tak, jakby zagrożenie miało nigdy nie nadejść. Jakby – mimo trudności i przeszkód – świat zawsze miał być przewidywalny i nie wychodził poza ustalone ramy. Można ich porównać do szachistów (czasami zdolnych i wybitnych), którzy sądzą, że zawsze będą grali w szachy, a walka na śmierć i życie jest od nich odległa. Jest domeną historii, albo dzieje się daleko. Ich nie dotyczy.

Wojownicy zaś wiedzą, że gra w szachy jest tylko jedną z odmian starcia, bo niektórzy szachowi sparingpartnerzy mają w zanadrzu majchry i wyciągną je, jak tylko poczują okazję.

W Europie od wielu dziesięcioleci brała górę ta pierwsza postawa. Powojenni Europejczycy, otoczeni militarną, a z początku także gospodarczą opieką Amerykanów, zachowywali się niczym swawolny Dyzio, który żył w przeświadczeniu, że każde zachowanie ujdzie mu na sucho i żadne zagrożenie nie jest realne. Przeświadczenie to pozwalało Francji de Gaulle’a wycofać kraj ze struktur wojskowych NATO w roku 1966 i żyć w złudzeniu wielkości, wierząc, że własna broń jądrowa wystarczy, aby odstraszyć przeciwników. Takie przeświadczenie było najgłębiej ukrytym powodem niemieckiej polityki zbliżenia ze Związkiem Radzieckim, a potem z Rosją pod hasłem „Wandel durch Handel”. Dostrzec je było można już od lat 70-tych, gdy zaczynało się „odprężenie”, a w pełni ukazało swoją twarz w czasach „końca historii”, po roku 1989.

Prezydent Francji należy do tego drugiego rodzaju polityków, choć z pewnością zdaje mu się, że jest niezwykle przewidujący i potrafi zabezpieczyć nie tylko swój kraj, ale także całą Europę. Wszak w swoją podróż do Chin zabrał szefów największych francuskich firm, patronował wielkiemu kontraktowi Airbusa, kontraktowi powiększającemu znacznie sprzedaż do Chin francuskiej wieprzowiny i innym pomniejszym, które przecież przyczynią się do dobrobytu Francji, Europy i jeszcze bardziej powiążą je z gospodarką chińską, co może mieć wyłącznie dobroczynne skutki dla pokoju. W dodatku Macron po raz kolejny uzyskał zapewnienie Xi Jingpinga, że uważa on użycie broni jądrowej za niedopuszczalne. Zapewnienie, którego hojnie udziale on swoim interlokutorom od czasu rozpoczęcia wojny na Ukrainie, bo wie, że to jedyna rzecz, której naprawdę się boją.

W zamian Macron nie musiał robić nic szczególnego. Ot, po prostu zdystansować się od obrony Tajwanu stosując zasadę równej odległości od Chin i Ameryki. Przewodniczącemu Xi nie przeszkadza bowiem krytyka ze strony europejskich polityków i dystansowanie się od jego zamiarów. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby Macron po prostu powiedział, że Tajwan należy się Chinom, ale – jak to pisał Stanisław Barańczak – są pewne realia.

Wystarczyło więc, że z ust gościa padła deklaracja o tym, że to „nie jego” konflikt. A skoro „nie jego”, to może i nie europejski? A wypowiedź o tym, że Europa nie może być „wasalem” Stanów Zjednoczonych, także musiała pieścić ucho Przewodniczącego. ODWIEDŹ I POLUB NAS W ten sposób Macron wpisał się – pewnie nie do końca sobie zdając z tego sprawę – w świat wykreowany przez rysowników chińskiego „Global Times”. Ameryka występuje w nim jako kościsty i fałszywie się uśmiechający „wujek Sam”, zawsze mający w zanadrzu jakieś rakiety, bomby, lub przynajmniej zapałki, którymi wznieca ogień pod niczego się nie spodziewającymi partnerami a w gruncie rzeczy sługami.

Politycy europejscy portretowani są jako nieco zdezorientowani, ale sympatyczni, nieświadomie i chyba niechętnie poddający się manipulacjom „wujaszka”, a w gruncie rzeczy pełni dobrej woli i podatni na gesty przyjaźni i rzeczowej współpracy ze strony Chińczyków.

Ci ostatni są zawsze w porządku, szczerze uśmiechnięci i nie mają nigdy ukrytych intencji, bo po prostu chcą współpracy, w czym przeszkadza demoniczny Jankes. Więc starczy się od niego odciąć, zająć pokojową współpracą z Chinami i świat potoczy się w dobrym kierunku. A że po drodze wydarzy się jakaś „operacja specjalna” na Tajwanie? Przecież kryzysy się zdarzają.

Fałszywe poczucie bezpieczeństwa

Pod koniec lat 90-tych Caspar Weinberger, szef Pentagonu za czasów Reagana, wydał wspólnie z dziennikarzem Peterem Schweitzerem książkę „Następna wojna”, w której kreślił scenariusze możliwych światowych lub regionalnych konfliktów. Najbardziej dramatycznym był ten obejmujący zagrożenie z Rosji, która dzięki szantażowi nuklearnemu możliwemu dzięki wprowadzeniu innowacyjnego systemu antyrakietowego, skutecznie odepchnęła Stany Zjednoczone od Europy i przejęła nad nią kontrolę.

Nie wydaje się, aby w przepełnionych dobrobytem stolicach europejskich przejęto się nadmiernie ponurymi wieszczbami amerykańskiego „jastrzębia”, zwłaszcza, że aprobującą przedmowę do tej książki napisała Margaret Thatcher. Europa nie chciała myśleć o wojnie i szantażu atomowym. Poczucie bezpieczeństwa było wszechobecne i wszechogarniające.

I można spokojnie zaryzykować tezę, że właśnie poczucie bezpieczeństwa jest tym czynnikiem, który nadal dominuje i odróżnia politykę krajów zachodnich od polityki krajów frontowych Unii Europejskiej, oczywiście za wyjątkiem Węgier, które wybrały drogę wasalizacji w drugą stronę.

Mówiąc wprost: Francuzi, ale i Holendrzy, Belgowie, Włosi, Niemcy nie wierzą, że ich krajom grozi realne niebezpieczeństwo. Bucza może się wydarzyć jedynie na wschodzie: na Ukrainie, może w Polsce, czy w Estonii. Paryż i Berlin będą bezpieczne. Zachodni Europejczycy zwyczajnie nie wierzą i nie biorą pod uwagę, że wrogie wojska mogą przyjść także do ich krajów. Przecież nie należą do rosyjskiej „bliskiej zagranicy” i zawsze byli w gruncie rzeczy przyjaźnie nastawieni i wolni od „rusofobii” kształtującej myślenie na wschodzie kontynentu.

Francuski socjalistyczny polityk, który komentując chińską wizytę „wita” prezydenta Macrona w gronie ludzi rozsądnie traktujących politykę międzynarodową jest dokładną egzemplifikacją tego, jak bardzo poczucie zagrożenia jest obce wielu europejskim elitom. Podobnie wypowiedź Charlesa Michela, który powiedział po prostu, że Macron miał rację mówiąc po wizycie w Chinach o europejskiej „autonomii strategicznej” i o tym, że Europa nie powinna angażować się w „nie swoje konflikty”. Takiego samego zdania jest Rolf Muetzenich, szef współrządzącej w Niemczech SPD, który nie chciałby, aby Europa „stała się stroną” w konflikcie amerykańsko-chińskim.

Wolno też sądzić, że takie fałszywe poczucie bezpieczeństwa stało u podstaw niechętnego nastawienia takich krajów jak Francja i Niemcy do pomocy militarnej Ukrainie. Biorąc pod uwagę potęgę ich gospodarek pomoc ta jest niewielka. Według Instytutu Ekonomicznego w Kilonii, który skrupulatnie zestawia wszystkie donacje, Francja przez rok dostarczyła lub przyrzekła dostarczyć uzbrojenia za 650 mln euro. Mniej niż Norwegia, czy Szwecja, nie wspominając o Polsce. Niemcy po wielomiesięcznych wahaniach uruchomiły pomoc na większą skalę, ale nadal pomoc bilateralna (czyli bez wliczania udziału w pomocy unijnej) znajduje się na poziomie 0,07% PKB w przypadku Francji i 0,21% PKB w przypadku Niemiec.
Emmanuel Macron przemawia na uniwersytecie w Kantonie. Fot. GONZALO FUENTES / Reuters / Forum
Żaden z tych krajów nie zainicjował ponadto żadnej poważnej inicjatywy w dziedzinie pomocy wojskowej dla Kijowa. Można powiedzieć, że robią to, co wypada i uczestniczą w działaniach wspólnych, ale nie mają ochotę wyjść na „podżegaczy”, jak Polacy, czy Litwini. Swoją drogą warto śledzić zestawienia pomocy , bo to pozwala trzeźwiej spoglądać na propagandowe eksklamacje polityków, którzy lubią się chwalić wymienianiem nazw sprzętów wojskowych licząc na to, że publiczność nie ma pojęcia o czym mówią.

Wróćmy jednak do kwestii poczucia bezpieczeństwa. Czy Macron (i wielu innych europejskich polityków) ma rację sądząc, że jak konflikt ograniczy się do Tajwanu, to Europa będzie mogła przyjąć postawę dystansu bez obawy o swój los? Nie sądzę.

W styczniu tego roku Michael Brown, były prezes firmy Symantec i były szef specjalnego oddziału zajmującego się w Pentagonie akwizycją nowych technologii, ceniony zarówno przez administrację Trumpa, jak i Bidena, za których kadencji pracował, opublikował artykuł wzywający amerykańskie władze do wdrożenia planu rozwijania zbrojeń i przyjęcia wobec Chin strategii intensywnego odstraszania w związku z ich zamiarami podboju Tajwanu. Brown opisywał prosto, co może się stać, jeżeli wybuchnie wojna o Tajwan. Koszty samej wojny byłyby oczywiście ogromne, choć nie do oszacowania wcześniej.

Natomiast koszty ekonomiczne zatrzymania produkcji i obrotu tajwańskimi układami scalonymi byłyby katastrofalne. Dla Chin, które wytwarzają 70% powstających na świecie wyrobów elektronicznych, ale i dla Zachodu, który bez mikroczipów popadłby w długotrwałą depresję gospodarczą. Podobnie katastrofalne skutki miałoby praktyczne zatrzymanie żeglugi w cieśninie Tajwańskiej i handlu Chin z Zachodem. Do żeglugi w cieśninie wypadnie jeszcze wrócić.

Wśród ubocznych skutków ewentualnego przegrania starcia o Tajwan przez Chiny Brown wymieniał także upadek Xi Jinpinga i być może koniec Chińskiej Partii Komunistycznej. Warto dodać na marginesie, że same w sobie te dwa wydarzenia nie byłyby może nazbyt martwiące, ale z pewnością oznaczałyby destabilizację w tym ogromnym kraju, a destabilizacji Amerykanie z reguły obawiają się bardziej niż władzy znanych satrapów.

Niezależnie od oceny wszystkich skutków takiej wojny, jedno jest pewne: tragedia, choć pozornie ograniczona do jednego miejsca, dotknęłaby cały świat. Niczym asteroida, która przed milionami lat uderzyła w półwysep Jukatan i spowodowała wymieranie gatunków, ta wojna, uderzając w Tajwan, spowodowałaby katastrofalne skutki w zdawałoby się bezpiecznych Stanach Zjednoczonych, nie wspominając o bezpiecznej Europie.

Można – już poza artykułem Browna – budować scenariusze, jak mogłaby się potoczyć dalej wojna na Ukrainie, wyobrażając sobie całkiem zasadnie, że w warunkach totalnej destabilizacji chęć użycia przez Rosjan broni jądrowej byłaby niepomiernie większa niż obecnie.

Ponieważ jedyny kraj zdolny do globalnej interwencji wojskowej byłby zajęty większością swoich sił w jednym miejscu, świat stałby się na jakiś czas – zapewne krótki, ale trudno wyrokować, jak bardzo – miejscem nieokiełznanej przemocy, dzięki której wszyscy ci, którzy czuliby się źle w swoich dotychczasowych rolach usiłowaliby zmienić układ polityczny siłą i liczyliby na bezkarność. Któż nam zagwarantuje, że Korea Północna nie zechciałaby zaatakować Korei Południowej, korzystając z tego, że protektorzy obu krajów znaleźliby się w stanie wojny?

Jak wspomniałem, Brown nie kreśli aż tak daleko idącego obrazu światowej katastrofy, jako człowieka zaangażowanego w przemysł informatyczny i potem zajmującego się nowymi technologiami militarnymi najbardziej zajmują go mikroczipy i w kryzysie na tym rynku widzi najgorszy możliwy rozwój sytuacji, któremu należy za wszelką cenę zapobiec. A za najlepszy sposób uznaje odstraszanie. Pisze tak: „Lecz jeżeli Zachód będzie się wydawał zadowolony lub nieuważny, Xi może dostrzec szansę. Aby zmienić jego rachuby, Tajwan, Stany Zjednoczone i ich sojusznicy powinni pokazać, że są zdecydowani odeprzeć inwazję. Gdy Chiny wydają coraz bardziej wojownicze deklaracje odzyskania wyspy, jest coraz mniej czasu na to, aby Ameryka pokazała swoje zaangażowanie.”

Wzajemna sygnalizacja

Czy Emmanuel Macron w Pekinie był, używając słów z artykułu Browna, „zadowolony” czy „nieuważny”? Zostawmy szczegółowe egzegezy. Liczy się to, że wysłał do Pekinu jasny sygnał, że istnieje poważna szansa, iż Europa w przypadku konfliktu militarnego o Tajwan będzie stała z boku. Czy to wystarcza, aby „Xi dostrzegł szansę”?

Znowu trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo nie mamy dostępu do chińskich pokoi sytuacyjnych, ale jedno jest pewne. Chińczycy śledzą teraz uważnie reakcje europejskie i takie reakcje, jak Michela, czy Muetzenicha umacniają ich w przekonaniu, że Europa zostanie w blokach startowych. Czy reakcje polityków w rodzaju Mateusza Morawieckiego, który jasno opowiedział się za sojuszem transatlantyckim, zrównoważą reakcje Europy zachodniej? Nadal przecież Polska i kraje flanki wschodniej są o wiele słabsze gospodarczo i politycznie.

Sygnalizacja ze strony Macrona była istotna, ale jej wagę podnosi fakt, że odbywała się jednocześnie z sygnalizacją ze strony Xi Jinpinga. I nie chodzi mi tylko o przeprowadzenie nieomal równocześnie z wizytą francuskiego prezydenta manewrów chińskiej marynarki wojennej symulujących atak na Tajwan. Takie manewry odbywały się w przeszłości wielokrotnie, podobnie jak prowokacyjne przeloty nad wyspą lub nad jej wodami terytorialnymi.

Europa traci znaczenie. Prawdziwym centrum świata stają się Indo-Pacyfik i Chiny

Podwodne okręty atomowe mają potężny zasięg i mogą odegrać decydującą rolę w potencjalnym konflikcie z Chinami.

zobacz więcej
Ze strony chińskiej miał miejsce ruch o wiele groźniejszy i potencjalnie bardziej brzemienny w skutki, czego światowa publiczność, lubująca się w okrętach i rakietach, nie dostrzegła. Elizabeth Braw, znakomita komentatorka spraw międzynarodowych afiliowana przy American Enterprise Institute zauważyła, że w ubiegłym tygodniu chińska flota rozmieściła w cieśninie Tajwańskiej „flotyllę inspekcyjną”.

Flotylla ta była gotowa przystąpić do sprawdzania statków przepływających przez cieśninę. Powód inspekcji? To nie problem. Zawsze się jakiś znajdzie. Na przykład przewóz towarów zabronionych lub walka z epidemią.

Jakie byłyby skutki takich inspekcji? Dość katastrofalne dla światowego handlu, w tym dla handlu chińskiego. Poprzez Cieśninę Tajwańską wiedzie bowiem szlak handlowy uczęszczany przez co najmniej 200 wielkich kontenerowców dziennie. Żegluga w cieśninie jest niełatwa, przy tak wielkiej masie ogromnych statków i gdyby kilka z nich zostałoby zatrzymanych choćby na kilka godzin (a poważna inspekcja nie może przecież trwać krócej), wówczas pozostałe musiałyby się zatrzymać lub opływać Tajwan od strony pełnego morza.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Byłoby to działanie wrogie, ale poniżej progu wojny. Przeciwdziałanie mu byłoby niezwykle trudne i niosłoby ze sobą ryzyko militarnej konfrontacji. Wszystko oczywiście zależałoby od tego, czy jednostki chińskie miałyby rozkaz, aby aktywnie poszukiwać „zachodniej prowokacji”. Gdyby tak się stało to w sposób nieomal niezauważalny świat mógłby się obudzić w sytuacji blokady morskiej Tajwanu, od której do podjęcia działań wojennych byłby tylko krok.

Na szczęście „flotylla inspekcyjna” nie podjęła działań i ograniczyła się do zamanifestowania swojej obecności i gotowości do wykonywania rozkazów. Czy Macron wypowiadając swoje mądrości o „strategicznej autonomii” Europy i „nie naszym konflikcie” wiedział o tym? Jeżeli nie wiedział to źle świadczy o jego państwie, a jeżeli wiedział, to źle świadczy o nim samym. Xi Jingping badał bowiem gotowość ważnego państwa zachodniego do stanięcia w obronie obecnego porządku światowego, co którego zmiany Chiny dążą.

Zamiast potępienia prowokacyjnych działań w postaci „flotylli inspekcyjnej”, czy manewrów symulujących atak na Tajwan, usłyszał że Francja chciałaby świata wielobiegunowego, w którym Europa stałaby się trzecim biegunem, obok Stanów Zjednoczonych i Chin. Czyli usłyszał, że Macron jest jego faktycznym sojusznikiem, bo także pragnie zmiany światowego porządku. Takie zachowanie prezydenta Francji może rzeczywiście przyspieszyć decyzję Chin o inwazji na Tajwan i sprawić, że katastrofalne skutki tej inwazji dotrą także do tej bezpiecznej Francji, o której dobrobyt tak bardzo dba Emmanuel Macron.

– Robert Bogdański
SDP2023
Zdjęcie główne: Emmanuel Macron i Xi Jinping podczas spotkania w Kantonie 7 kwietnia 2023. Fot. POOL / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.