Cywilizacja

Czy Amerykanie wciąż są niezbędni światu?

Skończyły się czasy, gdy budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych był większy niż połączone budżety pozostałych krajów świata. Problemem są także ludzie. Nadchodzą nowe pokolenia, dla których walka za interesy amerykańskie albo w obronie ojczyzny nie jest już tak atrakcyjna jak dla pokoleń poprzednich.

Wiele wskazuje na to, że wraz z wybuchem wojny między Izraelem a Hamasem historia współczesna osiągnęła stan, w którym nie ma powrotu do stanu poprzedniego.

Coś, co politycy nazwali „punktem zwrotnym”, Polska osiągnęła mniej więcej dwa lata temu, gdy było już pewne, że Rosja zaatakuje Ukrainę. To właśnie przeświadczenie, że nie ma mowy o czekaniu na lepszy czas czy odmianę fortuny, sprawiło, że tak prędko i sprawnie nasze władze przekazały Ukrainie ogromną liczbę uzbrojenia i amunicji, nasz ambasador nigdy nie opuścił Kijowa, a nasi politycy jako pierwsi pojechali tam okazać walczącym solidarność. To, co z tym Ukraińcy zrobili później, jest z tego punktu widzenia nieistotne. Polska pokazała, że sytuacja, z jaką się mierzymy, jest całkowicie nowa i pokazała to przede wszystkim czynem. Był to nasz nienazwany, może szkoda, punkt zwrotny.

Zeitenwende bez szczegółów

Niemcy twierdzą, że ich punkt zwrotny nastąpił kilka dni po rosyjskiej inwazji i w odróżnieniu od niedoświadczonych i emocjonalnych Polaków zadbali o to, żeby nadać mu odpowiednią nazwę, która potem była szeroko używana do pokazania, że niemieckie nastawienie się radykalnie zmieniło: Zeitenwende.

Przez wiele miesięcy po słynnym przemówieniu Olafa Scholza w Bundestagu, gdy ktoś chciał konkretnie zbadać, co państwo niemieckie robi w kwestii pomocy dla walczącej Ukrainy i dlaczego robi tak mało, otrzymywał prostą odpowiedź: nastąpiło Zeitenwende i prosimy nie czepiać się szczegółów.

Nigdy nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że to Zeitenwende miało po prostu zastąpić prawdziwą zmianę poprzez postawienie klasycznej zasłony dymnej, na co wskazuje choćby to, że prawie dwa lata później niemiecki budżet nadal nie przeznacza 2% PKB na obronność, a ostatnio Scholz znowu odmówił przekazania Kijowowi rakiet dalekiego zasięgu, ale widać teraz, że taka ocena byłaby zbyt prosta. Po prostu Niemcy byli zbyt mocno przywiązani do myśli o utworzeniu wraz z Rosją technologiczno-surowcowego kombo i oderwanie się od tej idei idzie im z trudem. Jednak jakoś idzie.

Wojna nr 2 i zmiana

Dla Stanów Zjednoczonych atak na Ukrainę nie był powodem do wprowadzania szczególnych zmian w myśleniu o świecie. Od początku rozgrywały one ten konflikt tak, aby maksymalnie osłabić Rosję i jednocześnie starannie dbały o to, aby wojna regionalna nie przerodziła się w konflikt na szerszą skalę, zwłaszcza o charakterze nuklearnym. Stąd ostrożne skalowanie pomocy: od ręcznych wyrzutni przeciwpancernych na początku, aż po rakiety średniego zasięgu, nowoczesne czołgi i samoloty obecnie. Warto też pamiętać, że z punktu widzenia amerykańskiego budżetu pomoc wojskowa dla Ukrainy nie jest czymś szczególnie bolesnym i jeżeli zostanie ona kiedyś przerwana, to raczej z powodów politycznych, a nie finansowych.

Tym, co naprawdę może niepokoić amerykańskich decydentów, to coraz większe zbliżanie się Rosji i Chin, czyli zwrot Moskwy w kierunku Azji, wymuszony wojną i sankcjami. Nadal jednak, dopóki toczyła się tylko jedna wojna, w dodatku sprawiająca wrażenie będącej pod kontrolą, Waszyngton nie miał powodów do niepokoju.
W Strefie Gazy dzieją się rzeczy straszne, ale Palestyńczycy potrafią wykorzystać te dramatyczne wydarzenia, by zyskać sympatię świata. Fot. MOHAMMED SALEM / Reuters / Forum
Atak Hamasu i zdecydowana reakcja Izraela, a następnie niemniej zdecydowana reakcja większej części świata muzułmańskiego, zburzyły tę pozorną równowagę. Przede wszystkim, Izrael jest zdeterminowany rozprawić się militarnie z Hamasem, a w takiej operacji bez ofiar cywilnych nie sposób się obejść. Informacje o ofiarach będą wzmacniały front antyizraelski.

W dodatku Hamas umiejętnie manipuluje informacjami, a zachodnie media są niezdolne do przeciwstawienia się temu. Przyzwyczajone przez dziesięciolecia do okazywania współczucia Palestyńczykom i traktowania lepiej zorganizowanych i bogatszych Izraelczyków jako agresorów, przyjmują za prawdę każdą informację o stratach cywilnych przekazywaną przez Ministerstwo Zdrowia Gazy, które jest de facto ekspozyturą Hamasu. Tak było z rzekomym ostrzelaniem przez Izrael szpitala, w którym miało zginąć 500 pacjentów. Dochodzenie do prawdy zabrało tydzień, ale w tym czasie pojawiły się już nowe informacje o cywilach zabijanych przez IDF. Na tym polega dezinformacja na masową skalę.

Oczywiście nie oznacza to, że cywile nie giną, jednak Hamas jest w stanie przy pomocy wyolbrzymionych i spreparowanych informacji, podchwytywanych natychmiast przez światowe media, umiejętnie budować poparcie społeczności muzułmańskich na całym świecie, także w krajach zachodnich i w Ameryce. Tworzy to znakomite podglebie społeczne do eskalacji wojny, na co może zechcieć się zdecydować Iran poprzez swoich protegowanych. A kiedy ci zaatakują, wówczas Izrael może uciec się do odwetu wobec protektora Palestyńczyków, co zresztą już oznajmił.

Czy mógłby to być odwet nuklearny? To z pewnością czarny sen wszystkich sojuszników Izraela, zwłaszcza Amerykanów. Taki atak stanowiłby złamanie tabu nuklearnego i dawałby jasny sygnał innym posiadaczom broni jądrowej, na przykład Rosjanom i północnym Koreańczykom, że to nie oni zostaną oskarżeni przez świat o użycie tej strasznej broni jako pierwsi i mogą teraz brać to pod uwagę przy planowaniu operacji wojskowych. Świat pogrążyłby się wówczas w nuklearnym szaleństwie i nikt nie byłby bezpieczny.

Wojna narracji. Jak Izrael i Palestyna usiłują narzucić swoją wizję świata

Bronią może być nawet książka kucharska.

zobacz więcej
Być może taka obawa stoi za zdecydowaną militarną i polityczną reakcją Stanów na atak Hamasu. Silne poparcie ma szansę odstraszyć ewentualnych agresorów. Dwie lotniskowcowe grupy bojowe skierowane w rejon Izraela, błyskawiczne dostawy wojskowe, dodatkowe samoloty F-16, wzmocnienie regionalnej obrony przeciwlotniczej systemem THAAD, który służy do niszczenia pocisków balistycznych średniego zasięgu, czyli takich, które mógłby wystrzelić Iran, ale i Rosja. Wizyta prezydenta Joe Bidena, nieomal nieustanna obecność w regionie sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena, stałe kontakty sekretarza obrony ze swoim odpowiednikiem w Tel Awiwie.

Amerykański punkt zwrotny

Wreszcie przemówienie prezydenta, w którym użył on określenia „punkt zwrotny historii”, zaś o Amerykanach powiedział, że to „essential nation”, co jednym słowem jest trudno przetłumaczalne na polski, a oznacza ważność, niezbędność, zasadniczość, czyli wszystkie te cechy Ameryki, które dla Polaków od dziesięcioleci były oczywiste.

Wytłumaczenie dramatyzmu przemówienia Bidena jest proste: oto do jednej wojny regionalnej, która jest pod kontrolą, a żołnierze amerykańscy w niej nie giną, doszła druga wojna regionalna, która ma potencjał, aby rozlać się szeroko po regionie i w której mogą zacząć ginąć Amerykanie, bo stacjonuje ich tam kilka tysięcy, a gdyby zostali zaatakowani, prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak wysłać następnych.

W dodatku temu wszystkiemu z satysfakcją przygląda się przewodniczący Xi, który w czasie, gdy Biden podróżował do Izraela i przemawiał do narodu i świata, spotykał się z prezydentem Rosji. To, że Rosja jest usatysfakcjonowana rozwojem wydarzeń, jest więcej niż oczywiste, ale stosunkowo mało istotne. Natomiast satysfakcja Chin jest naprawdę groźna.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Kilka dni temu chińska gazeta przeznaczona dla świata zewnętrznego, „Global Times”, opublikowała komentarz pod znamiennym tytułem: „Niezdolność USA do przezwyciężenia konfliktu izraelsko- palestyńskiego podkreśla zakleszczenie obecnego porządku światowego”. Chińczycy użyli tu słowa „stuckness”, które odnosi się do utknięcia w korku lub w innej sytuacji, która wiąże się z niemożnością zrobienia ruchu. Autorzy komentarza, napisanego stylem beznamiętnym, ale zdradzającym w pewnych momentach zadowolenie, zaczęli od przytoczenia raportu komisji Kongresu USA, w którym stwierdzono, że Stany muszą być zdolne do tego, aby powstrzymać jednocześnie Rosję i Chiny, ale są do tego zadania „nieprzygotowane”, przynajmniej w latach 2027-35. „Historia doszła do punktu zwrotnego w transformacji świata po drugiej wojnie światowej – piszą dalej chińscy komentatorzy – i ten okres będzie naznaczony turbulencjami. Stare konflikty ujawnią się na rozmaite sposoby. Zheng Yongnian, chiński politolog, określił »stary porządek« jako rozpadający się”.

Nowy podział świata?

Po tym zarysowaniu mapy współczesnego świata, przy czym słowo „turbulencje” należałoby rozumieć jako typowo chińskie określenie wojny, następuje coś w rodzaju propozycji dla Zachodu: „Mozolne podtrzymywanie istniejącego porządku przy pomocy tradycyjnych strategicznych środków to jedna opcja. Ale przekształcenie obecnego porządku w sposób bardziej otwarty, aby ułatwić komunikację między największymi globalnymi i regionalnymi potęgami, pomiędzy narodami północy i południa, jak również między nowymi i starymi mocarstwami i budowa nowego porządku to opcja druga”.

W następnym akapicie pada pytanie o to, czy Zachód jest gotowy do takiego „przekazania władzy” („power transition”).

Język, jakim napisano ten tekst, jest oczywiście ezopowy i powoduje, że bardzo trudno uchwycić konkretne znaczenie słów. Dla mnie jednak nie ulega wątpliwości, że jego tłumaczenie na język zrozumiały dla zwykłych ludzi powinno brzmieć tak: „Drodzy Amerykanie (i wy Europejczycy też), możecie oczywiście bronić obecnego porządku światowego i swojej dominacji i to doprowadzi nas do wojny, której nie będziecie w stanie wygrać, bo jesteście za słabi, co sami stwierdzacie. Ale możemy usiąść do stołu i podzielić się władzą nad światem. Co wybieracie?”.
Ćwiczenia funkcjonariuszy chińskiej formacji, odpowiednika Gwardii Narodowej. Fot. CFOTO / ddp images / Forum
Przyjęcie takiej propozycji oznaczałoby, że Tajwan przechodziłby pod jurysdykcję chińską, a Morze Południowochińskie stawałoby się wewnętrznym morzem Chin, Rosja dostawałaby swoją strefę wpływów, która zapewne nie ograniczałaby się jedynie do Ukrainy i Białorusi, choć chyba nie sięgnęłaby do Polski i krajów bałtyckich, ale los Mołdawii, Gruzji i Armenii podlegałby twardym negocjacjom. Iran zyskiwałby na Bliskim Wschodzie dominującą pozycję, a Izrael byłby zmuszony do trwałego wycofania się z terytoriów spornych. Afryka i Ameryka Południowa byłyby zapewne terenem swobodnej gry sił do czasu następnego rozdania, które – trudno mieć co do tego wątpliwości – nastąpiłoby raczej prędzej niż później.

Osłabiona US Army

Czy Ameryka jest dostatecznie silna, aby przeciwstawić się realizacji tak sformułowanej alternatywy? Inaczej mówiąc: czy jest w stanie podjąć działania militarne, które zablokowałyby ambitny plan osi chińsko-rosyjsko-irańskiej?

W Polsce, ale też i w Europie, jesteśmy przyzwyczajeni do traktowania amerykańskiej siły wojskowej jako czegoś niepodlegającego dyskusji. Obrazy potężnych lotniskowców o napędzie atomowym, niewykrywalnych samolotów, myśliwców, rakiet, helikopterów, czołgów, a przy tym aura kompetencji i profesjonalizmu rozpościerająca się wokół wszystkiego, co jest związane z US Army, sprawiły, że nie zwykliśmy się zastanawiać nad tym, czy Ameryka poradzi sobie militarnie z jakimś zadaniem. Sądzimy, iż to oczywiste, że sobie poradzi.

Nie jest to jednak tak oczywiste dla samych Amerykanów. W połowie października konserwatywna Heritage Foundation opublikowała doroczny raport o stanie amerykańskiej armii nazwany Index of U.S. Military Strenght. Kilkusetstronicowa publikacja przygotowywana jest przez grupę specjalistów w wielu dziedzinach i jej pełna analiza nie jest tu możliwa. Zresztą i amerykańska opinia publiczna z reguły ogranicza się do przyswojenia sobie najważniejszych wyników i zapamiętuje najistotniejszy element metodologii. Ten mianowicie, że kryterium oceny gotowości armii pozostaje od lat niezmienne: zdolność do skutecznej walki w dwu wojnach, czyli w dwu dużych konfliktach regionalnych.

Młodzi bardziej lubią Rosję i Chiny. Transatlantycka szklana kula

Czy nasz świat dojrzewa do przyjęcia azjatyckiego pokoju?

zobacz więcej
Skala oceny gotowości jest pięciostopniowa: od bardzo słabej, gdy takie zadanie może zostać wykonane w co najwyżej 37%, słabej, gdy gotowość pozwala na wykonanie 38-74% zadania, średniej („marginal”), gdy gotowość jest zwiększona do 75-82%, wysokiej (81-91%) i bardzo wysokiej (92-100%).

W roku ubiegłym ogólny indeks gotowości wszystkich sił zbrojnych USA po raz pierwszy w historii spadł do poziomu słabego, a w tym roku poziom ten został utrzymany. Co interesujące, najgorzej zostały ocenione siły powietrzne, które zasłużyły jedynie na określenie „bardzo słabe” i siły morskie ocenione jako „słabe”. Najlepiej zaś Piechota Morska i siły nuklearne – „silne”.

Autorzy raportu konkludują, że wszystko to dzieje się w warunkach zwiększającego się deficytu budżetowego USA i inflacji, które ograniczają możliwości inwestycyjne, a w tym samym czasie Chiny i Rosja poważnie zwiększają swoje nakłady wojskowe. „Jeżeli sprawy nadal będą iść w tym kierunku, Stany Zjednoczone ryzykują, że znajdą się blisko utraty zdolności do zabezpieczania swoich interesów narodowych” – brzmi ostatnie zdanie podsumowania raportu.

Istotnie, Chiny najprawdopodobniej potroją swój arsenał nuklearny w ciągu najbliższej dekady, zaś ich nakłady na cele wojskowe już dziś są oceniane przez amerykański wywiad jako bliskie budżetowi Pentagonu, bo osiągnęły około 700 miliardów dolarów. Jest to więcej niż nakłady deklarowane oficjalne, ale w państwach komunistycznych zwykle jest tak, że wydatki wojskowe są poukrywane w wielu najbardziej nieoczekiwanych pozycjach budżetowych. Jeżeli wziąć pod uwagę, że w budżecie amerykańskim mamy do czynienia z sytuacją odwrotną, to znaczy z tym, że z powodu trudności z przepchnięciem przez Kongres rozmaitych wydatków, bywają one przyklejane do budżetu wojskowego, bo ten ma największą szansę na przegłosowanie, oficjalna kwota prawie 800 miliardów powinna być zmniejszona mniej więcej o 100 miliardów, więc oba kraje wydają na obronność podobne kwoty.

Skończyły się czasy, gdy budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych był większy niż połączone budżety pozostałych krajów świata. Pod tym względem także mamy do czynienia z punktem zwrotnym.

Zwrot do wewnątrz

Problemem jednak są nie tylko pieniądze, ale i ludzie. W ostatnich latach armia rekrutuje średnio o 20 tysięcy mniej ludzi niż zakłada w swoich planach. Częściowo jest to spowodowane niższą wydolnością fizyczną kolejnych roczników, a częściowo mniejszą atrakcyjnością służby w wojsku. Nadchodzą nowe pokolenia, dla których walka za interesy amerykańskie albo walka w obronie ojczyzny nie jest już tak atrakcyjna jak dla pokoleń poprzednich. Badania socjologiczne pokazują, że młode pokolenie w większości uważa, że Ameryka powinna koncentrować się na rozwiązywaniu problemów wewnętrznych, nie zaś na sprawach światowych.

Także odsetek tych, którzy sądzą, że to Ameryka jest najlepszym na świecie krajem, jest wśród młodych najniższy. W badaniu przeprowadzonym przez Pew Research Center w roku 2021 uważało tak tylko 10% dorosłych w wieku 18-29 lat, zaś aż 42% było zdania, że inne kraje są lepsze niż USA.

Oczywiście od tego badania minęły dwa lata i wiele mogło się zmienić, jednak trendy społeczne każą postawić pytanie, czy Amerykanie zechcą być w przyszłości tym „niezbędnym narodem”, o jakim mówił Joe Biden? Czy nadal będą chcieli być „światłem na wzgórzu” dla świata? I czy będą chcieli za to zapłacić.

W czasach prezydentury Ronalda Reagana wydatki Stanów Zjednoczonych na obronność wynosiły około 6% PKB. Teraz jest to około 3%. Ameryka wydaje nieprawdopodobnie wielkie kwoty na rozwój zielonych technologii, produkcję samochodów elektrycznych i programy społeczne. Tak wielkie, że deficyt budżetowy pod koniec tego roku osiągnie zapewne 2 biliony dolarów (amerykańskie tryliony), zaś obsługa tego deficytu pochłania ponad 15% budżetu.

W niedawnym komentarzu redakcyjnym dziennik „Wall Street Journal” napisał z przekąsem, że teraz nadchodzi czas, by wybrać „armaty zamiast masła”, jeżeli chce się zachować światową pozycję kraju.

Może się jednak okazać, że wielkie słowa o światowej odpowiedzialności Ameryki nie skłonią jej społeczeństwa do ponoszenia wyrzeczeń osobistych w imię jej wielkości i pozycji w świecie. A może skłonią jeszcze tym razem, w wyborach roku 2024, ale w następnych do głosu dojdą ci, którzy światowej pozycji Stanów Zjednoczonych nie uważają za wartość. Ale co wtedy z nami?

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023
Zdjęcie główne: Amerykańscy żołnierze na Cmentarzu Narodowym w Arlington w czasie święta zwanego Memorial Day, obchodzonego, by upamiętnić wszystkich, którzy zginęli w trakcie sluzby wojskowej. Fot. KEVIN LAMARQUE / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.