Skala oceny gotowości jest pięciostopniowa: od bardzo słabej, gdy takie zadanie może zostać wykonane w co najwyżej 37%, słabej, gdy gotowość pozwala na wykonanie 38-74% zadania, średniej („marginal”), gdy gotowość jest zwiększona do 75-82%, wysokiej (81-91%) i bardzo wysokiej (92-100%).
W roku ubiegłym ogólny indeks gotowości wszystkich sił zbrojnych USA po raz pierwszy w historii spadł do poziomu słabego, a w tym roku poziom ten został utrzymany. Co interesujące, najgorzej zostały ocenione siły powietrzne, które zasłużyły jedynie na określenie „bardzo słabe” i siły morskie ocenione jako „słabe”. Najlepiej zaś Piechota Morska i siły nuklearne – „silne”.
Autorzy raportu konkludują, że wszystko to dzieje się w warunkach zwiększającego się deficytu budżetowego USA i inflacji, które ograniczają możliwości inwestycyjne, a w tym samym czasie Chiny i Rosja poważnie zwiększają swoje nakłady wojskowe. „Jeżeli sprawy nadal będą iść w tym kierunku, Stany Zjednoczone ryzykują, że znajdą się blisko utraty zdolności do zabezpieczania swoich interesów narodowych” – brzmi ostatnie zdanie podsumowania raportu.
Istotnie, Chiny najprawdopodobniej potroją swój arsenał nuklearny w ciągu najbliższej dekady, zaś ich nakłady na cele wojskowe już dziś są oceniane przez amerykański wywiad jako bliskie budżetowi Pentagonu, bo osiągnęły około 700 miliardów dolarów. Jest to więcej niż nakłady deklarowane oficjalne, ale w państwach komunistycznych zwykle jest tak, że wydatki wojskowe są poukrywane w wielu najbardziej nieoczekiwanych pozycjach budżetowych. Jeżeli wziąć pod uwagę, że w budżecie amerykańskim mamy do czynienia z sytuacją odwrotną, to znaczy z tym, że z powodu trudności z przepchnięciem przez Kongres rozmaitych wydatków, bywają one przyklejane do budżetu wojskowego, bo ten ma największą szansę na przegłosowanie, oficjalna kwota prawie 800 miliardów powinna być zmniejszona mniej więcej o 100 miliardów, więc oba kraje wydają na obronność podobne kwoty.
Skończyły się czasy, gdy budżet wojskowy Stanów Zjednoczonych był większy niż połączone budżety pozostałych krajów świata. Pod tym względem także mamy do czynienia z punktem zwrotnym.
Zwrot do wewnątrz
Problemem jednak są nie tylko pieniądze, ale i ludzie. W ostatnich latach armia rekrutuje średnio o 20 tysięcy mniej ludzi niż zakłada w swoich planach. Częściowo jest to spowodowane niższą wydolnością fizyczną kolejnych roczników, a częściowo mniejszą atrakcyjnością służby w wojsku. Nadchodzą nowe pokolenia, dla których walka za interesy amerykańskie albo walka w obronie ojczyzny nie jest już tak atrakcyjna jak dla pokoleń poprzednich. Badania socjologiczne pokazują, że młode pokolenie w większości uważa, że Ameryka powinna koncentrować się na rozwiązywaniu problemów wewnętrznych, nie zaś na sprawach światowych.
Także odsetek tych, którzy sądzą, że to Ameryka jest najlepszym na świecie krajem, jest wśród młodych najniższy. W badaniu przeprowadzonym przez Pew Research Center w roku 2021 uważało tak tylko 10% dorosłych w wieku 18-29 lat, zaś aż 42% było zdania, że inne kraje są lepsze niż USA.
Oczywiście od tego badania minęły dwa lata i wiele mogło się zmienić, jednak trendy społeczne każą postawić pytanie, czy Amerykanie zechcą być w przyszłości tym „niezbędnym narodem”, o jakim mówił Joe Biden? Czy nadal będą chcieli być „światłem na wzgórzu” dla świata? I czy będą chcieli za to zapłacić.
W czasach prezydentury Ronalda Reagana wydatki Stanów Zjednoczonych na obronność wynosiły około 6% PKB. Teraz jest to około 3%. Ameryka wydaje nieprawdopodobnie wielkie kwoty na rozwój zielonych technologii, produkcję samochodów elektrycznych i programy społeczne. Tak wielkie, że deficyt budżetowy pod koniec tego roku osiągnie zapewne 2 biliony dolarów (amerykańskie tryliony), zaś obsługa tego deficytu pochłania ponad 15% budżetu.
W niedawnym komentarzu redakcyjnym dziennik „Wall Street Journal” napisał z przekąsem, że teraz nadchodzi czas, by wybrać „armaty zamiast masła”, jeżeli chce się zachować światową pozycję kraju.
Może się jednak okazać, że wielkie słowa o światowej odpowiedzialności Ameryki nie skłonią jej społeczeństwa do ponoszenia wyrzeczeń osobistych w imię jej wielkości i pozycji w świecie. A może skłonią jeszcze tym razem, w wyborach roku 2024, ale w następnych do głosu dojdą ci, którzy światowej pozycji Stanów Zjednoczonych nie uważają za wartość. Ale co wtedy z nami?
– Robert Bogdański
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy