Która z biegaczek okaże się „mężczyzną”? Wchodzą w życie nowe zasady stwierdzania „kobiecości” w sporcie
piątek,4 maja 2018
Udostępnij:
Płeć – choć jej obiektywne biologiczne istnienie bywa dziś podważane – w jednym obszarze trzyma się mocno: w sporcie. Gdybyśmy bowiem przestali dzielić dyscypliny na kobiece i męskie, wszystkie medale należałyby do facetów. Sport wyczynowy to za duży biznes i żadnych genderowych rewolucji tu długo nie będzie. Ale właśnie zmieniają się zasady, na podstawie których stwierdza się, czy zawodniczka jest „kobietą” – a to wykluczy część pań z zawodów.
Sport wyczynowy powinien być maksymalnie fair. Dlatego np. w boksie są kategorie wagowe, bo nie może być tak, by zawodnik 50 kg był okładany przez ważącego 90 kg. Kierując się podobnie zdroworozsądkową przesłanką Międzynarodowy Związek Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) przeforsował właśnie zmianę przepisów o dopuszczaniu do zawodów w dyscyplinach kobiecych.
Zawodniczki z zaburzeniami rozwojowymi płci (DSD) powodującymi podwyższony poziom testosteronu będą mogły bez przeszkód startować w sprintach i biegach na 5 oraz 10 km. Tam – w specjalnie przeprowadzonych badaniach – nie stwierdzono statystycznie istotnej różnicy pomiędzy wynikami osiąganymi przez nie i przez pozostałe sportsmenki.
Jednak inne dystanse albo muszą sobie panie z DSD darować, albo zacząć farmakologicznie obniżać własny pozom testosteronu do poziomu obserwowanego u pozostałych zawodniczek.
Koleżanki mają wysoki poziom…
Prawa biologii równie ciężko zmienić, jak prawa fizyki. Niewiele da się zatem począć z tym, że testosteron działa stymulująco na rozwój mięśniówki i czerwone ciałka krwi. To tzw. efekt anaboliczny hormonów sterydowych. W skrócie – więcej syntezy białek, a mniej ich rozpadu.
Testosteron potrafi zatem zwiększyć tak masę jak i siłę mięśni oraz gęstość i wytrzymałość kości. A skoro czerwone krwinki produkowane są w szpiku kostnym, to i na nie to wpływa. A to z kolei daje sportowcom wydolność i wytrzymałość, szybkość i przyspieszenie, odporność na zmęczenie, a nawet odporność na stres. Bo mózg dotleniony dzięki krwinkom transportującym tlen działa lepiej.
Z tych względów, choć dziś w lekkoatletyce, pływaniu, kolarstwie czy narciarstwie panie uzyskują wyniki, których 30 lat temu nie powstydziliby się najlepsi wśród mężczyzn wyczynowo uprawiających sporty, to nie doszło do żadnego wyrównania poziomów. Bo panowie też odskoczyli przez te kilka dekad o kilka długości.
Każde ciało może dużo, jak trzeba i gdy je wytrenować nawet więcej, jednak pewne biologiczne właściwości tego ciała są nie do oszukania. Tak się zaś składa, że testosteron jest produkowany w sporych ilościach i non stop podczas życia ZASADNICZO wyłącznie przez mężczyzn, gdyż powstaje w jądrach. W znacznie mniejszych ilościach wytwarzają go jednak także organy występujące u kobiet, a mianowicie kora nadnerczy, jajniki i łożysko.
Można oczywiście ów testosteron wstrzykiwać… no ale to jest zabronione. I zasadniczo jedynie z lekka przyspieszałoby i zwiększało przyrost masy mięśniowej u normalnego mężczyzny produkującego własny testosteron. Dlaczego? Bo wszelkie powstawanie i działanie hormonów w sytuacji fizjologicznej jest kontrolowane wielokrotnymi sprzężeniami zwrotnymi. Czyli najprościej ujmując, gdy zaczniemy wstrzykiwać dodatkowy, przestaniemy produkować własny, albo znieczulą nam się receptory hormonu etc.
Joanna Jóźwik: Koleżanki mają po prostu bardzo wysoki poziom testosteronu, podobny do męskiego, dlatego wyglądają, jak wyglądają i biegają tak, jak biegają. Fot. REUTERS/Phil Noble
Jednak to, co obserwujemy na stadionach sportowych podczas konkurencji kobiecych, to częstokroć, jakby to ująć grzecznie i po pańsku… wyjątkowa androgeniczność sportsmenek. Cóż to takiego?
Oddajmy głos jednej z najlepszych w tej chwili naszych biegaczek, Joannie Jóźwik: „Koleżanki mają po prostu bardzo wysoki poziom testosteronu, podobny do męskiego, dlatego wyglądają, jak wyglądają i biegają tak, jak biegają.” Dokładnie. Ale skąd to się bierze?
Przyczyn, zupełnie naturalnych i niewynikających ze stosowania niedozwolonego dopingu, może być wiele. Do najważniejszych należałoby zaliczyć po pierwsze chromosomopatie – czyli sytuacje, gdy dana osoba ma chromosom Y, a jednak nie jest mężczyzną.
U ludzi jest podobnie, jak i u muszki owocowej Drosophila melanogaster, u której wykryto w latach 1910-1925, że nośnikiem dziedziczności, w tym płci, są chromosomy. Płeć zaś męska jest determinowana przez stosunek liczby chromosomów płciowych X do Y, aczkolwiek zazwyczaj XX to samica, a XY samiec.
Tygodnik TVPPolub nas
Thomas Morgan, który dostał w roku 1933 Nobla za to odkrycie, nie przypuszczał, że wybrany przez niego do badań obiekt, choć tak odległy od człowieka ewolucyjnie, będzie swą płeć determinował genetycznie bardzo podobnie do nas. Bo to wcale nie jest w świecie istot żywych regułą.
Testosteron w ciąży
U ludzi GENERALNIE za bycie mężczyzną odpowiada sama obecność chromosomu Y, a właściwie niewielkiego jego fragmentu, a nawet tylko jednego genu, zwanego SRY i warunkującego rozwój jąder. Choć już i sam Y jest nieduży i powiedzmy to bez ogródek – jest złamanym X-em. Normalny zatem człowiek ma 46 chromosomów (czyli 23 pary), w tym jedna para to albo XX – co gwarantuje kobiecość, lub XY, co zapewnia cechy męskie.
Nie zawsze jednak jest idealnie. Pojawiają się nieprawidłowości rozwojowe, w obszarze narządów i cech płciowych (tzw. DSD – disorders of sex development). Medycyna opisuje tu takie, które nie zależą od garnituru chromosomów oraz te wprost spowodowane zmianami w obrębie chromosomów płciowych.
Do pierwszej grupy zalicza się np. wrodzony przerost nadnerczy. Tutaj są mutacje w DNA, które powodują że nadnercza kobiety (46, XX) produkują dużo testosteronu i za mało kortyzolu. Jest to na ogół poważne schorzenie diagnozowane już u maleńkich dzieci. Miewa jednak i postać nieklasyczną, o niewielkich objawach, związanych głównie z androgenizacją (maskulinizacją) w okresie dojrzewania.
W tej grupie jest również zespół nadwrażliwości na androgeny. Tutaj w DNA jest mutacja i nie działa receptor testosteronu. W związku z tym u genetycznego mężczyzny (46,XY) gen SRY spowoduje powstanie jąder i te jądra, np. pozostając w jamie brzusznej, będą wytwarzać testosteron, no ale z powodu braku receptora dla hormonu nie dojdzie do wykształcenia pozostałych męskich cech płciowych oraz pojawi się niepłodność. Najczęściej jednak takie osoby doskonale identyfikują się jako kobiety i mają płciowe cechy kobiet.
Z kolei, gdy wymieniać anomalie w obrębie liczby chromosomów, to o dwóch uczyliśmy się w szkole. Zespół Turnera (45, X0 – brak drugiego chromosomu płciowego; kobieta o licznych anomaliach rozwojowych) i Klinefeltera (47, XXY – na ogół mężczyzna, częstokroć bez widocznych problemów zdrowotnych). Choć taki genotyp (47, XXY) potrafi – bardzo rzadko – warunkować rozwój kobiety.
Zdarzają się też funkcjonalnie mężczyźni wyposażeni w dwa chromosomy X i żadnego Y (tzw. syndrom de la Chapelle).
Występuje wiele innych wariantów, ale wymienianie ich warto tu zastąpić prostym stwierdzeniem: z biologicznego punktu widzenia penis i łechtaczka to dokładnie ten sam narząd. Istotne dla określenia, z jaka płcią mamy do czynienia, są zarówno chromosomy płciowe, mutacje w innych chromosomach, zwłaszcza warunkujące zaburzenia produkcji receptorów odbierających sygnały niesione przez hormony i oraz same gruczoły dokrewne produkujące owe hormony, np. testosteron. A także testosteron wytwarzany przez łożysko kobiety w czasie ciąży – bo to wpłynie a rozwój konkretnych cech płciowych u rozwijającego się w łonie matki dziecka.
Czym zatem kierują się w swych ocenach federacje sportowe dopuszczające zawodników do startów w zawodach wyczynowych? Meandry determinacji biologicznej płci bywają w niektórych przypadkach, jak poznać po powyższym, dość zakręcone. Widać jednak od razu, że: nie da się kierować wyłącznie garniturem chromosomów oraz że niektóre kobiety będą miały ułatwione zdobywanie medali – choć oczywiście to nie ich wina.
Sportsmenki upokarzane
Testy determinujące płeć zawodników wprowadzono dopiero w 1950 roku. Wtedy odbywały się one w krajach, z których pochodzili sportowcy (sic!). W latach 60 wprowadzono już testy odbywające się na zawodach.
Pierwszą olimpiadą, gdzie przetestowano na okoliczność płci wszystkich zawodników były Igrzyska w Meksyku w 1968 roku. Testy obejmowały tak ogląd zewnętrzny, jak i ustalanie czy XX czy XY (np. test na obecność genu SRY – prosty, szybki i tani) lub/i sprawdzanie, czy w analizowanych komórkach kobiet występuje tzw. ciałko Barra. Jest to zwinięty w kłębek i nieaktywny jeden chromosom X. Każda „prawdziwa” kobieta tak ma.
No i oczywiście mierzono poziom testosteronu w moczu. Ta historia dobiegła końca na Igrzyskach w Atlancie w 1996 roku. Dziś już takich testów przeprowadzać nie wolno. Nie było to bowiem ani przyjemne ani akuratne i realnie wyrównujące szanse. Bo jak wynika z tego, co napisałam powyżej, zewnętrzne narządy płciowe mogą rozwijać się bardzo różnie i wcale nie mówią nam zawsze wiele o tym, jaka realnie jest płeć człowieka. I wcale ten człowiek nie musi być świadom, jaka jego płeć jest „naprawdę” czyli chromosomalnie. A i z płcią determinowaną chromosomalnie, strasznie rzadko, ale jednak bywa różnie.
Skoro natura dopuszcza wyjątki, to trzeba wiedzieć, co z nimi począć. Sportsmenki bywały upokarzane, zmuszane do bolesnych i wpływających degradująco na ich dalsze życie operacji chirurgicznych tak w obrębie przerośniętych łechtaczek, jak i ukrytych w jamie brzusznej jąder, dochodziło do załamań nerwowych etc.
Ostatecznie istotne jest, czy ktoś potężnie nadprodukuje testosteron, a nie, czy identyfikuje się jako kobieta, albo czy nią - z biologicznego (genetycznego etc) punktu widzenia - jest. Na zdjęciu Caster Semenya po zwyciestwie na Carrara Stadium w Australii, kwiecień 2018 r. Fot. REUTERS/Athit Perawongmetha
No i przede wszystkim, tym testom poddawano wyłącznie zawodniczki, a nie wszystkich sportowców. Nawet jeśli to logiczne, to wcale nie znaczy, że da się to utrzymać jako legalne – ludzie są wszak wobec prawa równi. Także sportowcy. Nie można na jednych nakładać obowiązków, których nie nakłada się na innych.
Dziś, w szczególnie rażących przypadkach podejmuje się obowiązkowy test hormonalny. Bo ostatecznie istotne jest, czy ktoś potężnie nadprodukuje testosteron, a nie, czy identyfikuje się jako kobieta, albo czy nią - z biologicznego (genetycznego etc) punktu widzenia - jest.
Takim testom w 2009 roku poddano Caster Semenyę.
To, co dziś dzieje się wokół kontrowersyjnej biegaczki z RPA, nadprodukującej testosteron, i kilku jej czarnoskórych koleżanek, to nie nowość. Każdy z nas pewnie słyszał o przedwojennych lekkoatletkach, jak fenomenalna Stanisława Walasiewicz. Wielokrotna rekordzistka i medalistka olimpijska na 100 metrów reprezentowała Polskę dobrowolnie, choć wychowała się i kształciła w USA. Okazała się ona dopiero podczas sekcji zwłok wykonanej po jej śmierci hermafrodytą, posiadającą chromosom Y i zarówno męskie, jak i żeńskie wewnętrzne narządy płciowe.
Nie udawała zatem kobiety ani nie oszukiwała na zawodach – po prostu była inna i nikt nawet nie wiedział, jak to wtedy sprawdzić, ani nie wykonywał takich testów. Stąd też IAAF nigdy nie zakwestionował zdobytych przez nią tytułów.
Nikt nie przeprosił
Zdarzali się jednak w czasach sprzed wprowadzenia badań prawdziwi oszuści. Np. niemiecki lekkoatleta Heinrich Ratjen, podobno zmuszony przez nazistów, którzy chcieli zwiększyć medalowe szanse Trzeciej Rzeszy. Na olimpiadzie w Berlinie w 1936 roku występował pod imieniem Dora i się udało, zdobył brąz w skoku wzwyż. Jednak na mistrzostwach Europy w Wiedniu dwa lata później już nie, choć zdobył złoto. Nie wiadomo oficjalnie jaka była jego płeć biologiczna, ale miał zewnętrzne męskie narządy płciowe. I to doprowadziło do dyskwalifikacji i odebrania tytułu.
Mnie jednak najbardziej chyba porusza historia pani Ewy Kłobukowskiej. Złotej medalistki olimpijskiej, rekordzistki świata, wielkiej sportsmenki, której światową karierę unicestwiły, i to całkowicie niesprawiedliwie, testy determinujące płeć z pierwszego okresu ich rozwoju, z roku 1967. Wykryto u niech chromosom Y i to zakończyło jej karierę – zadecydował donos działaczy ZSRR i NRD do IAAF. Pod pretekstem kontuzji wycofano panią Ewę z wszelkich dalszych zawodów i została ona zmuszona zakończyć karierę.
Z biologicznego punktu widzenia jest ona niezmiernie rzadkim przypadkiem człowieka-chimery, gdzie pewna pula jej komórek ma genotyp właściwy kobietom, (46, XX), zaś pewna charakteryzuje się garniturem 47, XXY.
Posiada ona też w swych komórkach ciałko Barra. Gdyby PZL poczekał jeden rok, to w Meksyku przeszłaby test genetyczny, gdyż był on oparty na wykrywaniu ciałka Barra, i zostałaby dopuszczona do zawodów olimpijskich. W których całkiem prawdopodobnie by błyszczała i dostarczyła Polakom wielu wzruszeń. IAAF jednak anulował jej osiągnięcia sportowe, rekordy i medale, także te zdobyte wraz z koleżankami w sztafecie 4 x 100.
Ewa Kłobukowska odbiera pałeczkę od Ireny Kirszenstein (później: Szewińskiej) podczas biegu sztafetowego w 1965 roku. Fot. PAP
Jak pisze w swej notce biograficznej Pani Ewy PKOl: „metoda badań, na podstawie której «skazano» Polkę, była krytykowana przez endokrynologów. Ostrzegali oni wielokrotnie członków Komisji Medycznej MKOl, że badanie układu chromosomów to bardzo niepewny sposób stwierdzania płci. Rację przyznano im jednak dopiero po... 27 latach. Fakt ten ogłosił (2002) największy autorytet w dziedzinie medycyny sportowej, profesor z Królewskiej Akademii Nauk w Sztokholmie, Arne Ljungqvist. Nikt jednak do tej pory, ani nie przeprosił, ani nie zrehabilitował ofiary medycznej pomyłki.”
– Magdalena Kawalec-Segond
Zdjęcie główne: Polka Joanna Jóźwik z Caster Semenyą z RPA po biegu na 800 metrów na London Stadium w sierpniu 2018 r. Fot. REUTERS/Phil Noble