Koniec zasłaniania się „zgodą dziecka” na seks z dorosłym? Francja półtora roku po aferze Matzneffa.
zobacz więcej
Jako młoda mama, której dziecko poszło właśnie do szkoły w szczytowym momencie upadania peerelu, bodaj w 1987 roku, wystąpiłam na łamach ówczesnego „Tygodnika Powszechnego” z buńczucznym – i jakże słusznym – postulatem: szkoła jest nasza. Szkoła – czyli jej podmiot, a więc uczniowie, nasze dzieci – nie są państwa czy systemu oświaty, nie, one są nasze, rodziców. I to my, rodzice, jesteśmy za nie odpowiedzialni. I dlatego szkoła ma być nasza – pisałam – i nie miałam na myśli szkół prywatnych, katolickich czy innych niepublicznych, tylko szkoły powszechne. Byłam młoda i widziałam same tylko plusy wymarzonej samorządności szkół, obywatelskości rodziców i ich – domniemywanego wtedy – zaangażowania. Ależ gdzie tam! Dziś coraz częściej słychać o domowym nauczaniu, bo rodzice, ale i uczniowie, nie chcą szkoły, która „nie jest nasza”. Dla jednych, że słabo uczy, dla innych, że nie wychowuje. Jeśli rodziców nie stać na szkołę niepubliczną, dziecko jest zdolne i pracowite, a w szkole nikt go nie ciągnie wzwyż, to niech się uczy w domu! Znam chłopaka, który właśnie zdaje bardzo skomplikowaną maturę – ze względu na swój wybór przedmiotów i rozszerzeń – a jest po dwóch latach nauki w tym trybie i jest bardzo zadowolony, że mu nikt nie mieszał w głowie gejozą czy inną metamorfozą.
Seksmody się rozlały
Teraz już nie ma co wierzyć albo nie wierzyć. Opisane na wstępie sytuacje są rzeczywistością, dzieją się, wchodzą do naszych domów. Zagrożeń jest dużo, dużo więcej. Jednak pominę tym razem absolutnie wszechobecną telewizję z jej milionami kanałów, także pornograficznych, i pominę internet z jego trylionami możliwości, w tym darknetem. Pominę – chwilowo – rozerotyzowane, także wszechobecne, reklamy i kino wraz z teatrem, którego oferta tak gwałtownie się skurczyła, że naprawdę nie wiadomo, dokąd pójść z dziećmi, żeby nie natrafić na seksualne podteksty lub rozszalałą erotykę, już teraz niemal obowiązkowo z odcieniem homoseksualnym. Pominę, co nie znaczy, że je lekceważę, wręcz przeciwnie. Ale pokażę inne.
Jednym z największych zagrożeń, bo godzącym bezpośrednio w tożsamość nastolatka czy nawet starszego dziecka, jest lansowana z wielkim hałasem kampania: „Masz wątpliwości czy jesteś dziewczyną/chłopakiem? My ci pomożemy”. Oczywiście , formalnie nie ma żadnej takiej kampanii, ale nieformalnie jednak się toczy i to na różnych polach. O bezmyślnie wszczętej procedurze zmiany płci (tranzycji) i jej dramatycznych skutkach
opowiadał kilka tygodni temu na naszych łamach młody człowiek – wciąż młody, a już głęboko doświadczony manipulacjami ludzi, którzy po prostu robią wielkie interesy w tym „biznesie”. Ostrzega już przed ich procedurami i metodami prof. dr Lew Starowicz, ulubiony wszak seksuolog postępowych mediów.