We Francji wybuchł skandal, ponieważ boleśnie przypomniano francuski savoir-vivre z lat 70. i 80., nakazujący przymykanie oka na tych ludzi kultury, czy szerzej – elit, którzy podobnie do Matzneffa nie kryli się ze swoimi pedofilskimi skłonnościami. Byli to zarówno politycy, jak i dziennikarze, plus wszelkiego rodzaju artyści. Literaci z opisów swoich podbojów wśród nieletnich lepili książki i je publikowali. Upodobania Matzneffa były znane na francuskich salonach nie tylko artystycznych, ale i politycznych (wiedział o nich prezydent Mitterand), trudno, żeby nie były, wszak sam je głosił.
W 2020 r. 84-letni Matzneff żył spokojnie w komunalnym mieszkaniu w Dzielnicy Łacińskiej, utrzymywał się z zapomogi rządowej. Od dwóch dekad nikt nie chciał czytać jego książek. I nagle taka nieprzyjemność: jego „miłość” została przez jej obiekt nazwana pedofilią. Matzneff uznał to za zdradę, sprzeniewierzenie się tej, dla której był pierwszą miłością i pod biczem opinii publicznej postanowił się usunąć – zamieszkał z dala od Paryża, na włoskiej Riwierze w willi jednego ze znajomych. Niczego nie zrozumiał, niczego nie przemyślał.
Równo rok po publikacji Vanessy Springory, Mazneff wydał książkę pod znaczącym tytułem „Vanessavirus”. Ponieważ żaden wydawca francuski nie chciał jej nawet dotknąć, Matzneff zorganizował zbiórkę na rzecz publikacji i tak zdobył skromne środki, które umożliwiły mu wydanie tego utworu liczącego 85 stron. Kolportuje je w ścisłym gronie przyjaciół i akolitów. Jak twierdzą ci, którzy czytali książkę, nie ma w niej ani głębszej refleksji, ani grama współczucia dla ofiary. Autor lituje się nad swoim wiekiem, stanem zdrowia (rak prostaty) i widzi ofiarę… w sobie. „Dzielny kapitan Dreyfus był niewinny. Ja jestem winny tego, że uwielbiałem wolność, piękno i miłość” – pisze.
[1]