I tak rzeczywiście się stało. Zastanawiam się, kto jeszcze pamięta o tej niezwykłej mszy z Janem Pawłem II – w tak niezwykłym i brzemiennym w skutki miejscu wcześniej znanym raczej z innych spotkań. Kto pamięta, że tam na nowo odzyskaliśmy nadzieję, że tam zaczęła się ostatnia runda naszych zmagań z komunistycznym systemem. Poczuliśmy, że to naprawdę jest koniec, skoro na tym placu i przed tym gmaszyskiem tysiące ludzi śpiewają: „Ciebie, Boga, wysławiamy”. I parę innych pieśni.
Ale nie po to piszę, żeby wpadać w patos i podkręcać niegdysiejsze emocje. Piszę z ostrzeżeniem i napomnieniem, pro domo sua zresztą, że na tym wielkim placu – dziś pełnym bałaganu, przystanków i placu budowy także – że nie ma tam żadnego śladu, żadnego znaku po tym wielkim i niezwykłym wydarzeniu. A że odrastają głowy hydry, jak przestrzegała nieoceniona prof. Anna Pawełczyńska, to bardzo by się ten znak przydał. Nie papieżowi przecież, ale nam i następnym naszym pokoleniom, na przestrogę i na nadzieję.
Jest to jedno z nielicznych, może jedyne, miejsce w stolicy, gdzie obecność Jana Pawła II – z tak istotną misją jak tamta msza – nie jest w żaden sposób upamiętniona. Nie ukrywam, że próbowałam: felietonami, rozmowami, apelami. Nie przeczę, stosownego komitetu nie założyłam, ale też nie znalazłam zainteresowanych. Miejsce jest zaś znaczące także dlatego, że nieistniejącymi ramionami „obejmuje” dwie ważne warszawskie parafie: z prawej strony Wszystkich Świętych z ogromnym kościołem, z lewej Najświętszego Zbawiciela z kościołem na skrzyżowaniu linii tramwajowych, a za plecami jest jeszcze historyczna parafia Świętego Krzyża. Wszystkie trzy naznaczone, jeśli nie wprost obecnością Jana Pawła II, to jego osobistym aktem działania. Ale dla upamiętnienia historycznej obecności Najświętszego Sakramentu przed pałacem imienia Józefa Stalina niewiele z tego wynika.
I piszę – jednak – z nadzieją. Tak się bowiem składa, że jedną w najbardziej widocznych grup na tamtej niezwykłej Mszy Świętej były dzieci „pierwszokomunijne” – z wielu, wielu warszawskich parafii. Dziś mają po 45 lat, są zapewne prezesami, profesorami, nauczycielami, księżmi, zakonnicami, badaczami, inżynierami, może nawet architektami krajobrazu (pasowałoby!) i urzędnikami miejskimi, może nawet wysokiego szczebla (pasowałoby jeszcze bardziej!). Może one – teraz już raczej oni – przykręcą na placu jakąś stosowną – godną i gustowną – tablicę o tamtym wydarzeniu. Dla edukacji i nadziei, że cuda się zdarzają. Byli wtedy najmłodszymi świadomymi uczestnikami chwili. Jeśli więc nie oni, to kto?
– Barbara Sułek-Kowalska
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy